Kiedy planowaliśmy ślub, każdy musiał dorzucić swoje trzy grosze i w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, kto właściwie tutaj wychodzi za mąż: ja, ciocia Kazia, a może kuzynka Marysia lub babcia Jadzia? Moja mama starała się w tym wszystkim zachować umiar, ale oczywiście także miała swoje do powiedzenia. Kiedy zaczęła układać listę gości, odniosłam wrażenie, że nie ma ona końca.
– Bo tak wypada! – zawsze miała jedną odpowiedź na pytanie, dlaczego muszę zaprosić tę czy inną osobę.
W końcu miałam już tego dosyć
– Albo to przerwę, albo oszaleję! – zapowiedziałam swojemu narzeczonemu.
Przecież tak naprawdę za wszelką cenę chcieliśmy z Jackiem uniknąć ślubu na sto osób i tiulowej sukni typu beza. Jakim więc cudem pozwoliłam na to, by bliższa i dalsza rodzina weszła mi na głowę ze swoimi wizjami?
– Co zatem proponujesz? – chciał wiedzieć mój narzeczony.
– Pamiętasz, gdzie pocałowałeś mnie pierwszy raz? – zapytałam go.
Skinął głową i oboje uśmiechnęliśmy się na to wspomnienie. Mieliśmy wtedy po dziesięć lat i wjeżdżaliśmy ze szkolną wycieczką na jeden z górskich szczytów. W wagoniku kolejki panował ścisk, dzieciaki popychały się i piszczały, udając, że boją się kołysania wagonika.
Ja bałam się naprawdę, złapałam więc najbliższą osobę stojącą koło mnie. To był Jacek, który wówczas zacisnął swoje ciepłe palce wokół mojej dłoni i nie puścił jej do końca przejażdżki. A kiedy wysiadaliśmy, cmoknął mnie w policzek. Połączyła nas wtedy więź, która kilka lat później zmieniła się w miłość.
– Pamiętam, że na szczycie jest schronisko, może właśnie tam byśmy się pobrali? – zapytałam teraz Jacka.
Planowaliśmy tylko świecką uroczystość, bo moja rodzina jest katolicka, a Jacka prawosławna i nie chcieliśmy robić zbędnego zamieszania. Ale urząd to raczej mało romantyczne miejsce.
– A gdyby tak… – Jackowi nagle pojawił się w oku ten szelmowski błysk, który tak lubiłam, po czym wtajemniczył mnie w to, na co właśnie wpadł.
– Ale rodzinie powiemy tylko o schronisku – zaznaczyłam.
Rodzinie oczywiście pomysł schroniska ani trochę nie przypadł do gustu.
– Jak wy to sobie wyobrażacie? Ciocia Kazia ma lęk wysokości, za nic nie wejdzie do górskiej kolejki! – zaprotestowała natychmiast moja mama.
– Trudno, jednego gościa mniej! – byłam w tym względzie nieugięta.
Byłam zachwycona!
Skoro już postanowiłam, jak chcę, aby wyglądał mój ślub i moje wesele, to zamierzałam się tego trzymać. W końcu mama zmiękła i uznała, że schronisko w góralskim stylu wygląda całkiem ładnie, w dodatku ostatnio przeszło remont, więc miało także niezły standard. Zajęliśmy się z Jackiem załatwianiem wszystkiego, mówiąc rodzicom, aby niczym się nie martwili.
Wprawdzie pogoda w górach lubi płatać figle, szczególnie na wiosnę, ale w dniu naszego ślubu świeciło piękne słońce. Goście zebrali się na stacji kolejki i od razu zaczęli umawiać się między sobą, kto z kim jedzie.
– W każdym wagoniku mieści się dziesięć osób! – zapowiedział pan obsługujący kolejkę. – Do pierwszej gondoli zapraszam państwa młodych razem z rodzicami i świadkami!
Było nas ośmioro, zmieścił się więc także pan z urzędu stanu cywilnego, który miał nam udzielić ślubu i fotograf. Kiedy wagonik ruszył, uśmiechnęliśmy się z Jackiem do siebie. Panorama gór była tego dnia zjawiskowa. Wszyscy oglądali widoki rozciągające się wokół, gdy nagle… liną szarpnęło i wagonik stanął, dyndając na wysokości.
– Co się stało? – zawołała mama.
– To na pewno nic poważnego, za chwilę ruszy – pocieszył ją ojciec.
– A może to awaria prądu? – mama spojrzała na mnie z lękiem, ale widząc moją uśmiechniętą minę, zapytała:
– Co wy kombinujecie?
– Nic. Pobieramy się – odparł Jacek.
– Chyba nie tutaj! – krzyknęli rodzice.
– Owszem, właśnie tutaj, w „naszej” kolejce – przytaknęliśmy wesoło.
Mama znów miała w oczach łzy
Uprzedzony przez nas urzędnik, który zgodził się udzielić nam ślubu „na wysokości” spokojnie poprawił łańcuch wiszący mu na szyi.
– Chyba oszalałaś? – jęknęła mama.
– Cicho, Iwona, niech robią, co chcą! To ich chwila! – wtrącił się tata, skutecznie zamykając mamie usta.
Pobraliśmy się z Jackiem tak, jak to sobie wymarzyliśmy. W miejscu, gdzie mój ukochany po raz pierwszy mnie pocałował, w oszklonym wagoniku, z okien którego roztaczał się najpiękniejszy na świecie widok na góry.
Kiedy wypowiadałam słowa przysięgi, moja mama zdążyła już zapomnieć o tym, że wisi nad ziemią i wpatrywała się we mnie ze wzruszeniem. Fotograf uwieczniał całą uroczystość kamerą. Mieliśmy potem zamiar od razu puścić ten film reszcie gości, bez montażu, podczas wesela w górskim schronisku. I tak właśnie zrobiliśmy. W czasie projekcji słychać było westchnienia zachwytu, a mama znów miała w oczach łzy.
Czytaj także:
„Wzięłam go za typowego podrywacza, który chce tylko jednego. Po kilku słowach poczułam, że to właśnie on będzie moim mężem”
„Ukochany podle mnie wykorzystał. Zawrócił mi w głowie, rozkochał i okręcił wokół paluszka, a potem zniszczył karierę”
„Gdy mój facet odkrył, że miałam bujne życie łóżkowe, zamienił się w tyrana. Jak szukał świętej, to mógł iść do zakonu”