„Chciałam dostać na walentynki dubajską czekoladę. Mój skąpy mąż uznał, że to fanaberia i zrobił mi na złość”

rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„– Serio? Tyle kasy za kawałek czekolady? Naoglądałaś się Instagrama i teraz masz zachcianki? – zakpił mąż. Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Spróbowałam jeszcze raz. – Nie chodzi o cenę… – powiedziałam. – Jasne, że chodzi. Przecież czekolada to czekolada. Wezmę ci bombonierkę z dyskontu i też będzie słodka”.
/ 03.02.2025 19:00
rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Od tygodni przeglądałam Instagram, wpadając w coraz głębszą otchłań porównań. Kobiety w moim wieku dostawały na Walentynki biżuterię w eleganckich pudełkach, bukiety róż większe od nich samych, romantyczne kolacje w restauracjach, gdzie na białych obrusach lśniły kieliszki z winem. Nie uważałam się za materialistkę, ale pragnęłam, by Marek choć raz się postarał. Żebym poczuła, że nie jestem dla niego czymś oczywistym, że mnie słucha. 

Powiedziałam, co chcę dostać

W tym roku postanowiłam mu pomóc. Podsunąć mu rozwiązanie, zamiast liczyć na jego inwencję. 

Wieczorem oglądaliśmy serial, ale ja bardziej czekałam na odpowiedni moment niż na rozwój fabuły. W końcu rzuciłam, jakby od niechcenia: 

– Wiesz, co by mnie naprawdę ucieszyło na Walentynki? 

Marek nawet nie odwrócił głowy. 

– No co? 

– Ta słynna dubajska czekolada. Wszyscy się nią zachwycają

Spojrzał na mnie, uniósł brwi i parsknął śmiechem. 

– Serio? Tyle kasy za kawałek czekolady? Naoglądałaś się Instagrama i teraz masz zachcianki? 

Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Spróbowałam jeszcze raz. 

– Nie chodzi o cenę… 

– Jasne, że chodzi. Przecież czekolada to czekolada. Wezmę ci bombonierkę z dyskontu i też będzie słodka. 

Przymknęłam powieki, uśmiechnęłam się blado. On nie rozumiał. Nie chodziło o czekoladę. Chodziło o to, że on nawet nie próbował mnie uszczęśliwić.

Byłam rozczarowana

Nadeszły Walentynki. Od rana czułam się niespokojna, choć starałam się to ukryć. Wmawiałam sobie, że nie chodziło o czekoladę, ale o gest, o to, czy Marek chociaż raz weźmie sobie do serca moje pragnienie. Może zmienił zdanie? Może mnie zaskoczy? 

Cały dzień był zwyczajny. Praca, szybkie zakupy, powrót do domu. Marek pisał do mnie tylko raz: „O której będziesz?”. Nie pytał, jak się czuję, nie zapytał, czy mam ochotę na wspólną kolację. Mimo to nadal się łudziłam. 

Wróciłam do domu, w którym unosił się zapach smażonej kiełbasy. Na stole stały dwa talerze z kanapkami. Żadnych świec, żadnego śladu, że to Walentynki. A potem Marek sięgnął do reklamówki z zakupami i podał mi małą bombonierkę z dyskontu

– Masz, słodkości. Niech ci będzie. 

Patrzyłam na niego przez chwilę, czując, jak ściska mnie w żołądku. 

– Dziękuję – powiedziałam cicho, odkładając bombonierkę na stół. 

Marek przyjrzał mi się uważnie. 

– No co? Chciałaś czekoladę, masz czekoladę. 

Chciało mi się płakać

Zacisnęłam dłonie na blacie stołu, starając się zachować spokój. 

– Tak, ale nie chodziło mi o samą czekoladę. Chciałam, żebyś choć raz spełnił moje małe marzenie, nawet jeśli wydawało ci się głupie. 

Westchnął, jakbym właśnie zażądała od niego wycieczki do Paryża. 

– Natalia, ale ty zdajesz sobie sprawę, jakie to absurdalne? Przepłacać za coś tylko dlatego, że jest modne? 

Pokręciłam głową. 

Gdybyś mnie kochał, nie patrzyłbyś na to w ten sposób

Parsknął pod nosem, odwracając się do lodówki. 

– A gdybyś ty mnie kochała, doceniłabyś gest, zamiast obrażać się jak rozkapryszone dziecko. 

Nie odpowiedziałam. Po prostu wzięłam koc i poszłam spać na kanapę w salonie. 

Miałam focha

Spałam źle. Budziłam się co godzinę, słysząc chrapanie Marka zza ściany. Kanapa była niewygodna, koc za cienki, ale nie chodziło tylko o to. Nie mogłam zasnąć, bo czułam ciężar czegoś więcej niż tylko złego dnia. Czegoś, co narastało od dawna. 

Nad ranem Marek wszedł do salonu i stanął nade mną z kubkiem kawy. 

Nadal ci chodzi o tę głupią czekoladę? – zapytał, jakby to był największy absurd, z jakim się spotkał. 

Odepchnęłam koc i usiadłam. 

– Nie chodzi o czekoladę – powiedziałam powoli. – Chodzi o to, że nigdy mnie nie słuchasz. 

Skrzywił się. 

– No weź, zaczynasz dramatyzować. Przecież ci coś kupiłem. Myślałem, że chodziło o słodycze, a nie o jakiś luksus. 

Pokręciłam głową. 

– To nie o luksus chodzi. Tylko o to, że nic, co dla mnie ważne, nie jest dla ciebie warte wysiłku. 

Pokłóciliśmy się

Marek przewrócił oczami i odsunął się, opierając o framugę. 

– Czyli jeśli nie kupię ci czekolady za sto złotych, to znaczy, że cię nie kocham? 

Zacisnęłam usta, czując, jak narasta we mnie złość. 

– Nie, Marek. To znaczy, że nigdy nie starasz się zrobić czegoś, co byłoby dla mnie wyjątkowe. 

Nie odpowiedział od razu. Wypił łyk kawy i wzruszył ramionami. 

– Może po prostu jesteś zbyt wymagająca. 

Zabolało. Bardziej niż powinno. 

Przez resztę dnia unikaliśmy się. Ja wyszłam do pracy, on pewnie zajął się swoimi sprawami. Gdy wróciłam, już spał, jakby nic się nie stało. A ja leżałam obok, patrząc w sufit, czując, że po raz pierwszy od dawna nie miałam ochoty się do niego przytulić. 

Tego wieczoru, leżąc w łóżku, sięgnęłam po telefon i zamówiłam sobie tę dubajską czekoladę. Bo jeśli mój mąż nie potrafił mnie rozpieszczać, to może sama musiałam to zrobić. 

Sama sobie zrobiłam prezent 

Dwa dni później paczka przyszła. Małe, eleganckie pudełko, owinięte złotym papierem. Ważyło więcej, niż się spodziewałam. Trzymałam je w dłoniach przez dłuższą chwilę, nie otwierając, jakbym czekała na jakąś specjalną okazję. 

Marek wrócił do domu zmęczony, jak zawsze. Rzucił klucze na komodę, zdjął kurtkę i przeszedł do kuchni. 

– Co tam masz? – zapytał, dostrzegając paczkę na stole. 

Spojrzałam na niego i powoli rozpakowałam czekoladę

– To dubajska czekolada – uśmiechnęłam się słodko. 

Marek zmarszczył brwi. 

– Kupiłaś ją sobie? 

Sięgnęłam po jeden kawałek i przegryzłam go powoli. Czekolada była obłędna. Gładka, aksamitna, delikatnie rozpływała się na języku. Czułam każdy niuans smaku, każdą nutę, którą miała do zaoferowania. Była dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłam

– Tak – odpowiedziałam w końcu. – Skoro mój mąż uważa, że moje pragnienia to fanaberie, to mogę sama je spełniać. 

Mąż był zaskoczony

Patrzył na mnie, jakbym nagle zrobiła coś zupełnie irracjonalnego. 

– Chcesz mi powiedzieć, że kupiłaś czekoladę, żeby mi coś udowodnić? 

Wzruszyłam ramionami. 

– Może. A może po prostu chciałam ją mieć. 

Marek przewrócił oczami i sięgnął po kawałek. 

To chociaż daj spróbować

Odsunęłam pudełko poza jego zasięg. 

– Nie. 

Zmrużył oczy. 

– Serio? 

– Serio – powiedziałam, sięgając po kolejny kawałek. 

Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy. Czułam dziwną satysfakcję, ale jednocześnie coś mnie ścisnęło w środku. Nie dlatego, że czekolada była droga. Nie dlatego, że musiałam kupić ją sama. Tylko dlatego, że po raz pierwszy w życiu Marek zobaczył, że mogłam cieszyć się czymś bez niego. I wyglądał na kogoś, kto nagle zdał sobie sprawę, że może wcale nie chodziło o słodyczeTylko o to, czy nasze małżeństwo jeszcze miało jakikolwiek smak. 

Mieliśmy ciche dni

Minął tydzień. Marek nie wracał już do tematu czekolady, ale coś między nami się zmieniło. Byliśmy jak dwójka współlokatorów, którzy przypadkiem mieszkają razem. Nie kłóciliśmy się, ale też nie rozmawialiśmy tak, jak kiedyś. Marek rano wychodził do pracy, ja zajmowałam się swoimi obowiązkami, a wieczorami spędzaliśmy czas osobno – on na kanapie z telefonem, ja w sypialni z książką, której nawet nie czytałam, bo myśli wciąż uciekały gdzieś indziej. 

Któregoś wieczoru, kiedy siedziałam przy stole z filiżanką herbaty, usłyszałam, jak Marek wzdycha ciężko. 

Nadal masz do mnie żal? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu. 

Podniosłam głowę. 

– Nie wiem. 

Spojrzał na mnie uważniej. 

– Przecież to tylko czekolada. 

Westchnęłam i odstawiłam filiżankę. 

– Marek, to nigdy nie chodziło o czekoladę. 

Nie odpowiedział od razu. Chyba w końcu zaczął rozumieć, ale nie chciał tego przyznać. 

– Czyli o co? – zapytał cicho. 

– O to, że nie słuchasz. Że zawsze sprowadzasz wszystko do pieniędzy, do praktyczności. Że jeśli coś nie jest dla ciebie ważne, to automatycznie nie może być ważne dla mnie. 

Marek odłożył telefon na stolik i przetarł twarz dłońmi. 

– To niesprawiedliwe, Natalia. Kocham cię, ale po prostu nie rozumiem tej całej potrzeby luksusu. Wydaje mi się to… płytkie. 

– Nie chodzi o luksus. Chodzi o to, że nie chcesz mnie zrozumieć, nawet jeśli to, czego pragnę, wydaje ci się głupie

Marek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu tylko westchnął i sięgnął po kubek z herbatą. Cisza między nami trwała dłużej niż powinna. W końcu wstałam od stołu. 

– Idę się położyć. 

Nie zatrzymał mnie. 

Położyłam się na łóżku i patrzyłam w sufit, czując, że coś pękło. Może nie gwałtownie, ale powoli, przez lata, aż w końcu nie było już czego sklejać. Mój mąż kochał mnie na swój sposób, ale ja zaczęłam się zastanawiać, czy to wystarczało. A jeśli już znałam odpowiedź, to co dalej? 

Natalia, 30 lat

Czytaj także: „Córka zakochała się w moim przyjacielu. Niedobrze mi się robi, kiedy widzę, jak grucha z facetem w moim wieku”
„Wybijam 25-letniemu synowi z głowy dziewczyny, bo to jeszcze nie czas. Nikt nie da mu tyle ciepła i miłości co ja”
„Facet mojej wnuczki boi się własnego cienia. Nie mogłam pozwolić, by zmarnowała sobie życie z taką ofermą”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA