„Casanova z sanatorium skradł nie tylko moje serce. Udawał niewinnego romantyka, by powoli ogołocić moje konto”

zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„– Brak środków – odrzekła sucho kasjerka w banku, gdy poprosiłam ją o wypłatę. – Ale jak to, to niemożliwe. Przecież powinnam mieć na tym koncie około 30 tysięcy złotych – zdenerwowałam się. – Obecny stan pani konta wynosi 542 złote”.
/ 21.01.2024 21:15
zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Gdy przeszłam na emeryturę, okazało się, że mam nieco więcej oszczędności niż mi się wydawało. Pod sam koniec swojej kariery jako farmaceutka awansowałam, bo dwie osoby nagle odeszły z naszej apteki. Nie tylko wpłynęło to na wysokość mojej wypłaty, ale także przyniosło mi znacznie wyższe premie, które mogłam teraz odłożyć na emeryturę.

Nie jechałam na podryw

Dzięki temu zasłużony odpoczynek po wielu latach pracy mogłam rozpocząć od planowania wyjazdu. Oczywiście, nie stać mnie było na podróż życia przez tropikalne plaże i lazurowe oceany, ale miałam budżet na spokojny kilkutygodniowy wypoczynek w dobrym sanatorium. „Idealnie. Odpocznę, podreperuję zdrowie, zadbam o siebie”, pomyślałam.

– Sanatorium? A koronkową bieliznę spakowałaś? – zachichotała moja przyjaciółka, gdy wspomniałam jej o planowanym wyjeździe.

– Nie żartuj! Co ty myślisz, że jadę tam szukać bogatego męża? – klepnęłam ją w ramię gazetą, udając oburzenie.

– Moja droga, sanatoria to nowa „Randka w ciemno”! Moje sąsiadki, jak tylko wracają z Ciechocinka czy innego Buska–Zdrój, przez następne dwa tygodnie ćwierkają pod blokiem o swoich podbojach. Jak jakieś nastolatki – westchnęła Marysia.

– Aj tam, znasz mnie, to przecież zupełnie nie w moim stylu – machnęłam ręką.

Gdy pakowałam się na wycieczkę, ani przez myśl mi nie przeszło, że mogę naprawdę potrzebować ładniejszej bielizny. Wybierając ubrania z szafy, zawahałam się jednak na moment. „A może jednak wezmę coś bardziej wyjściowego? Tak na wszelki wypadek? Strzeżonego pan Bóg strzeże!”, przeszło mi przez myśl.

Byłam zachwycona

Sanatorium było położone w samym środku przepięknego parku zdrojowego, na który miałam widok z okien swojego pokoju. Dzień rozpoczynałam od porannych ćwiczeń, później ruszałam na lekkie śniadanie, a następnie na kąpiele zdrowotne i masaże lecznicze. Dawno nie czułam się tak zrelaksowana, zadbana i pełna energii!

Przypomniałam sobie, jak wspaniale jest znowu mieć czas na drobne przyjemności takie jak spokojne spacerowanie wokół zieleni, słuchanie śpiewu ptaków, oglądanie przechodniów podczas siedzenia w kawiarni… „Od teraz będę mieć znacznie więcej czasu na takie rzeczy!”, ucieszyłam się.

Trzeciego dnia wyjazdu postanowiłam, że warto też poświęcić się towarzyskiej części tych wakacji. Wybrałam się na potańcówkę w restauracji mojego hotelu, o której, jak słyszałam, mówiły moje podekscytowane sąsiadki z piętra. A tam, na samym środku parkietu, stał on: mój książę na białym koniu. No, może nie białym, a już nieco siwym… I może nie książę, ale dojrzały pan. W każdym razie był urzekający! Przystojny, postawny, męski. Aż poczułam, jak na mojej twarzy pojawiają się rumieńce! „Opanuj się, Ewa, przecież jesteś dorosłą kobietą, a nie jakimś podlotkiem!”, przywoływałam się do porządku. Byłam jednak zupełnie zniewolona czarem, który roztaczał wokół siebie ten tajemniczy mężczyzna.

Antoni był czarujący

Choć sama nie odważyłam się do niego podejść, los i tak się do mnie uśmiechnął. Mężczyzna zagadał do mnie po jakiejś pierwszej godzinie potańcówki.

– Przepraszam, nie chciałbym być wścibski albo się narzucać, ale nie mogę od pani oderwać oczu… – powiedział głębokim głosem.

Czułam, jak moja twarz oblewa się rumieńcem. Przez dłuższą chwilę nawet nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, po prostu się uśmiechałam!

– Proszę mi wybaczyć, byłem zbyt śmiały – zaczął się wycofywać mężczyzna.

– Nie, nie, proszę tego nie robić! Po prostu bardzo mnie pan zawstydził, ale to ogromnie miłe – odezwałam się w końcu.

– Całe szczęście! Już myślałem, że zupełnie się zbłaźniłem – zaśmiał się. – Nazywam się Antoni. A pani?

– Ewa, miło mi.

Od tamtego momentu aż do końca przyjęcia byliśmy nierozłączni. Rozmawialiśmy ze sobą do drugiej nad ranem, bo po skończonej potańcówce, poszliśmy jeszcze na spacer. Nie kończyły nam się tematy! Opowiadaliśmy sobie o swoich karierach, zainteresowaniach, rodzinach… Antoni był naprawdę niezwykłym człowiekiem: przed emeryturą pracował jako lekarz, a swój obecny wolny czas poświęcał prawie w całości na spędzanie czasu z wnukami i działalność charytatywną.

– Niesamowite, że tacy mężczyźni w ogóle istnieją – zachwycałam się. – Większość panów w naszym wieku zalega przed telewizorem jak stare zgredy i nawet nie potrafi pomóc w domu. Znam to z opowieści większości moich koleżanek.

– Być może… Ale ja nie potrafiłem nigdy taki być. Nie rozumiałem, jak można przerzucać wszystkie domowe obowiązki na żonę i wymagać, żeby była jakąś darmową służącą… Gdy moja żona Teresa jeszcze żyła, mieliśmy absolutną równość – zadeklarował twardo, a ja aż westchnęłam z podziwem.

Zakochałam się 

Już po kilku dniach byliśmy z Antonim pełnoprawną „sanatoryjną parą”. Spędzaliśmy wspólnie całe dnie i… noce, chociaż zupełnie nie spodziewałam się, że w moim wieku czeka mnie jeszcze taka przygoda. Antoś rozpieszczał mnie śniadaniami przynoszonymi z bufetu do łóżka albo kwiatami, po które ganiał z samego rana do pobliskiej kwiaciarni. Czułam się jak królowa. Gdy któregoś dnia złapało mnie lekkie przeziębienie, również się mną zaopiekował.

– Zaraz popędzę do apteki, powiedz czego potrzebujesz – zadeklarował się. – Tylko jest taka drobna, głupia sprawa… Muszę wykupić swoje leki, a emerytura przychodzi mi na konto dopiero za dwa dni. Niestety, wykupienie moich recept to ogromne koszty, bo robię zapas od razu na kilka miesięcy, dlatego nie mam teraz wystarczającej kwoty… Czy mógłbym pożyczyć od ciebie te pieniądze i oddać za dwa dni? Tak strasznie mi głupio cię o to prosić… – jąkał się.

– Kochany, przecież nie ma żadnego problemu! Leki to ważna sprawa, a i ja często robię zapasy na kilka miesięcy, więc wiem, ile to może kosztować. Kup, co potrzebujesz i rozliczymy się po twojej emeryturze, a mnie weź aspirynę i syrop na kaszel, proszę – cmoknęłam go w policzek i włożyłam mu w dłoń swoją kartę płatniczą.

Ufałam mu całkowicie

Dwa dni później, zgodnie z umową, Antoni poprosił mnie o numer konta.

– Pieniądze przyszły! Zaraz zrobię ci przelew – ogłosił radośnie ukochany i usiadł do komputera.

– Wiesz jak to robić przez internet? No nie, a myślałam już, że niczym mnie nie zaskoczysz. Dla mnie to jest absolutna czarna magia! – zaśmiałam się.

– To naprawdę proste i wiele ułatwia – odparł. – Już, zrobione! Gotowa na spacer?

Gdy nadszedł czas rozłąki, obiecaliśmy sobie, że będziemy do siebie regularnie dzwonić i przyjeżdżać.

– 200 kilometrów to wcale nie tak dużo, możemy się przecież dalej spotykać – pocieszał mnie Antoni, gdy roniłam łzy nad spakowanymi walizkami.

Wymieniliśmy się numerami telefonu i każde z nas ruszyło w swoją stronę.

Ten drań mnie okradł

Tego samego dnia planowałam wizytę w banku, żeby wypłacić trochę gotówki. Kartą płaciłam jedynie na wyjazdach, żeby nie nosić ze sobą dużych kwot. Na co dzień byłam dość staromodna: wolałam mieć w portfelu banknoty. Co prawda, moja emerytura jeszcze nie przyszła, ale przecież miałam sporo oszczędności, których nie zdążyłam jeszcze umieścić na żadnej lokacie ani oddzielnym koncie.

– Brak środków – odrzekła sucho kasjerka w banku, gdy poprosiłam ją o wypłatę.

– Ale jak to, to niemożliwe. Przecież powinnam mieć na tym koncie około 30 tysięcy złotych – zdenerwowałam się.

– Obecny stan konta wynosi 542 złote. W zeszłym tygodniu wykonywała pani dużo transakcji i wypłat. Może źle obliczyła pani budżet na wyjeździe?

– Jakich znowu transakcji?! Płaciłam kartą tylko w sklepach spożywczych i dwa razy w kawiarni… – gorączkowałam się.

– Widzę tu wyraźnie kilka wypłat gotówki po dwa tysiące i kilka transakcji internetowych.

– Ale ja nigdy nie robiłam żadnych przelewów online! Nawet nie wiem, jak to się robi! – byłam już bliska płaczu, gdy nagle w głowie zapaliła mi się czerwona lampka.

Antoni. „Nie, to niemożliwe… Nie ma nawet takiej opcji!”, pomyślałam w pierwszym odruchu. „A co jeśli… Przecież tylko on miał dostęp do mojej karty. I doskonale zna się na płatnościach w internecie…”. Przeprosiłam kasjerkę i wypadłam z banku jak błyskawica.

Już po kilkunastu sekundach wybierałam numer Antoniego w telefonie. Nie odbierał. Najpierw raz. Potem drugi. Piąty. I dwudziesty. A do mnie coraz bardziej zaczynało docierać, że prawdopodobnie nigdy się już do niego nie dodzwonię… Jak mogłam być taka głupia?! Dałam się oszukać jak jakaś nastolatka.

Czytaj także: „Przyszła teściowa próbowała mnie przekupić, żebym uciekła sprzed ołtarza. Nie byłam warta jej syna” „Chytry braciszek wrócił z emigracji, gdy odkrył, że mama jest chora. Tylko czekał, aż staruszka położy się do grobu”
„Rozpieszczam synową, bo syn nie potrafi o nią zadbać. Marzę o tym, żeby zostawiła tego chłystka i wpadła w moje ramiona”

 

Redakcja poleca

REKLAMA