„Były mąż zmusił mnie do intercyzy, a teraz błaga o pieniądze. Nie sądził, że będę bogata, a on zostanie bankrutem”

pewna siebie kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„– Masz tyle pieniędzy. Nie zbiedniejesz, jeśli mi pomożesz – próbował mnie przekonać. – Przecież to tylko grosze, które według ciebie zarabiałam na waciki. Zapomniałeś? – Nie bądź wredna! Nie wierzyłem w te twoje interesy, ale teraz mogą mi pomóc. Zresztą należy mi się ta kasa”.
/ 25.12.2023 21:15
pewna siebie kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Gdy poznałam Piotra, imponował mi tym, że założył własny biznes – niewielką klinikę dla zwierząt. Zaciągnął kredyt, by ją wyposażyć, ale przecież to normalne w tych czasach. Mało kto dysponuje taką gotówką na starcie.

Imponował mi 

Choć był tylko kilka lat starszy ode mnie, miałam wrażenie, że ta różnica jest większa. Wszystko przez jego odpowiedzialne podejście do życia. Wybiegał bardzo w przyszłość i dążył do realizacji swoich planów. Zapewniał zresztą, że mogę bawić się w swoje małe biznesy, bo to on i tak będzie utrzymywał dom.

Wtedy mi się to podobało. Wiedziałam, że jeśli nasz związek będzie naprawdę poważny, mogę być spokojna o swoją przyszłość. I przez długi czas byłam. Zajmowałam się rękodziełem i jego sprzedażą, a Piotr nie tylko z sukcesem rozwinął przychodnię, ale też miał plany, by stworzyć całą sieć placówek pod swoim nazwiskiem.

To właśnie wtedy, podczas jednej ze zwykłych kolacji, zadał pytanie, na które czekałam już od dawna.

– Wyjdziesz za mnie?

– No nie wiem... – chciałam się trochę podroczyć, ale kiedy zobaczyłam jego zdezorientowaną minę, odpuściłam. – Pewnie, że za ciebie wyjdę i będę taką żoną, jaką sobie wymarzyłeś.

Założył mi pierścionek na palec i porwał w objęcia. Byłam szczęśliwa i nie miałam żadnych wątpliwości, choć nasz związek nie miał jeszcze roku.

Nie spodziewałam się intercyzy

Wpadłam w amok przygotowań do ślubu. Planowaliśmy tylko ślub cywilny i skromną uroczystość dla najbliższych. Wszystko to cieszyło mnie przez wiele tygodni aż do feralnego obiadu u przyszłych teściów.

– Z tego, co mówicie, wszystko jest już prawie dopięte na ostatni guzik, ale co z umową? – zapytała teściowa.

– Jaką umową? – popatrzyłam zaskoczona na Piotra, a on spuścił wzrok.

– No jak to? Piotruś ci nie powiedział?

– O czym?

– W naszej rodzinie podpisuje się małżeńską umowę majątkową.

– Ma pani na myśli intercyzę? – dopytałam.

– Oczywiście. Piotr ma już renomę i spore dochody, a ty... No cóż, na razie brak perspektyw na duże pieniądze. To go zabezpieczy, gdybyś chciała położyć swoje śliczne rączki na jego majątku.

Zdębiałam. I tak mnie zatkało, że kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Intercyza? Naprawdę? 

– Serio? Myślisz, że zależy mi na twojej kasie? – rozżalona wbiłam wzrok w Piotra.

– To nie tak, ale to rozsądna opcja. Nie wiem, jak potoczy nam się małżeństwo.

– Świetnie! – krzyknęłam. – Jeszcze nie wzięliśmy ślubu, a ty już zakładasz, że się rozejdziemy.

Ubrałam się szybko i wyszłam. Nie miałam ochoty na nich patrzeć.
W naszym związku nastały ciche dni, a widmo ślubu przestało mnie cieszyć. Gdy zaczęłam bić się z myślami, do głowy przyszła mi jedna, za to bardzo konkretna – muszę pomyśleć o sobie. Kochałam Piotra i chciałam być jego żoną, ale jeśli ta intercyza była warunkiem nie do ominięcia, to musiałam się usamodzielnić. Miłość miłością, ale nie jestem głupia. Jeśli to Piotr mnie zostawi, zostanę z niczym.

Małżeństwo było jak huśtawka

Kolejne tygodnie biegły szalonym tempem. Był ślub i podpisana umowa małżeńska w dłoni. Ręka mi drżała, gdy składałam podpis, a w sercu czułam ukłucie niepokoju, ale nie było już odwrotu. I tak zostaliśmy małżeństwem, w którym każdy musiał myśleć o własnym interesie. Bałam się tylko, że to zabije nasze uczucie. I niestety, miałam rację.

Kolejne dwa lata małżeństwa były huśtawką miłości, pretensji, kłótni i pomysłów na biznesy. Piotr otworzył kolejną, nieco mniejszą klinikę, ale znów się zadłużył. Ja za to byłam ostrożniejsza. Rozwijałam sprzedaż internetową, ale broniłam się rękami i nogami przed jakimkolwiek zadłużeniem. Nie czułam jeszcze, że mój mały biznes jest stabilny. A mój mąż wcale mnie w tym nie wspierał. Wręcz przeciwnie, potrafił kpić.

– Zarobiłaś już na te swoje waciki? – pytał co jakiś czas ironicznie.

– Na waciki i nie tylko – odgryzałam się, ale w rzeczywistości jego słowa mnie bolały.

Coraz częściej czułam, że nasza miłość gaśnie. Każde zajęte było swoim życiem zawodowym, a gdy wieczorem chciałam przytulić się do męża, słyszałam, że jest zmęczony. Wkrótce do tego doszły jakieś niekontrolowane wybuchy złości i Piotr stał się nie do zniesienia. Próbowałam pytać, co się stało i jakoś mu pomóc, ale zbywał mnie. Tak jakbym była kimś obcym, a nie żoną. Czułam się zawiedziona nim i naszym małżeństwem.

Nie powiedział mi o problemach

Czarne chmury zebrały się nad nami dość szybko. Od teściowej dowiedziałam się, że Piotr ma problemy w pracy i to spore.

– Zamierzałeś mi powiedzieć? - krzyczałam na niego.

– O czym?

– Naprawdę? Będziesz teraz udawał głupka? Całe miasto huczy od plotek, jak to wielki pan weterynarz popełnił błąd.

– Wiem, co zrobiłem. Pomyliłem się w proporcjach leku i pies zdechł. Ta baba niepotrzebnie to rozdmuchała medialnie, bo mogliśmy się dogadać.

– Miała prawo. Co się z tobą dzieje? Ty nie popełniasz takich błędów!

– Mam inne rzeczy na głowie i jestem rozkojarzony.

– Niby jakie? – nie odpuszczałam.

– Interesy nie idą tak jak kiedyś. Konkurencja zrobiła się większa i ostatnio nie mam, z czego spłać rat za sprzęt.

– Co? – nie wierzyłam własnym uszom. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– A co by to zmieniło? Pożyczyłabyś mi kasę? Nie bądź śmieszna, skąd miałabyś mieć kilkadziesiąt tysięcy? Z tego twojego biznesiku? –  zakpił.

– Zdziwiłbyś się – powiedziałam i poszłam do sypialni.

Rozwiedliśmy się

Jego problemy w pracy okazały się równią pochyłą dla naszego małżeństwa. Wszystko zaczęło się sypać do tego stopnia, że niecałe dwa lata później byliśmy już po rozwodzie. W moim życiu za wiele się nie zmieniło. Dalej z sukcesami rozwijałam firmę, zatrudniałam już nawet kilka osób. Nie miałam tylko męża. Kilka miesięcy po rozwodzie zadzwoniła do mnie była już teściowa z płaczem, żebym pomogła Piotrusiowi.

– O co chodzi? – zapytałam.

– Zbankrutował. Tak całkowicie i jeszcze te długi... Pomóż mu. Jesteś jego byłą żoną.

– No właśnie, byłą...

– To znaczy, że nie pomożesz?

– Niestety, ale nie.

Rozłączyłam się. Jeszcze tego samego dnia odezwał się również Piotr i uderzył w te same tony co jego matka. Że ta pomoc mu się należy.

– Masz tyle pieniędzy. Nie zbiedniejesz, jeśli mi pomożesz – próbował mnie przekonać.

– Przecież to tylko grosze, które według ciebie zarabiałam na waciki. Zapomniałeś?

– Nie bądź wredna! Nie wierzyłem w te twoje interesy, ale teraz mogą mi pomóc. Zresztą należy mi się ta kasa.

– Nic ci nie dam. Wybacz, ale to ty chciałeś intercyzy, żebym czasem cię nie okradła. Jesteśmy po rozwodzie i nie jestem ci nic winna. Absolutnie nic.

Czytaj także: „Przez 41 lat gryzły mnie wyrzuty sumienia, bo po porodzie zostawiłam córkę w szpitalu. A teraz ją spotkałam”
 „Mam 85 lat i podupadam na zdrowiu. Córka nawet nie poda mi herbaty. Mam oddzielną półkę w lodówce, a zakupy robi mi siostra”
„Syn nazwał mnie dewotką, bo chciałam, by zawiózł mnie do Częstochowy. Utrę mu nosa przy spisywaniu testamentu”

 

Redakcja poleca

REKLAMA