„Były mąż mówił, że pieniądze szczęścia nie dają, a jego nowa panna pływa w luksusach. Musi podzielić się ze mną kasą”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Oliver Rossi
„– Czyś ty zwariowała? Przecież zajmowałaś się domem! Gosposi musiałby przecież płacić, a poza tym to, co nabył w czasie trwania małżeństwa, jest wasze! I to, co zarobił też!”.
/ 13.08.2024 20:00
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Oliver Rossi

Durna ja, choć wiem to z perspektywy czasu, byłam zachwycona sytuacją. Zostałam wielką panią domu. Miałam wszystko, czego można tylko zapragnąć. Leszek z reguły nie pytał, na co potrzebuję – po prostu mi to dawał, o ile nie było drogie. Teraz wiem, że powinno to było wzbudzić moją czujność, że nie powinnam się uzależnić od mężczyzny. 

Obrazili się na mnie śmiertelnie

Leszka poznałam w mojej pierwszej pracy. Nawet nie sądziłam, że tak szybko uda mi się ją znaleźć. Byłam osobą dość nieśmiałą, ale zdecydowałam się na wielki skok w życie – a przynajmniej według naszych wioskowych standardów, ale po kolei… Skończyłam technikum zgodnie z wolą rodziców. Celem miało być to, żebym szybko poszła do pracy, bo nie będą mnie utrzymywać.

– Nie ma komu pola obrabiać, nie ma czasu na zabawę w szkołę – słyszałam od taty.

Byłam strasznie nieszczęśliwa, bo mój brat wyjechał do Warszawy, wielkiego miasta, na studia medyczne i nikomu to nie przeszkadzało. Ja byłam ta młodsza, więc w przekonaniu rodziny, powinnam przejąć schedę po rodzicach i się nimi zająć, a nie myśleć o wielkim świecie. No i powinnam znaleźć sobie jakiegoś fajnego rolnika, który się ze mną ożeni i pomoże tym wszystkich zarządzać. Aaaa, no i urodzić gromadkę dzieci.

Czułam się ogromnie pokrzywdzona. Nie powinno tak być. Czemu ktoś ma decydować o mojej przyszłości? Zwłaszcza że ja nigdy nie czułam powołania w kierunku bycia rolnikiem ani matką. Moi rodzice wybrali takie życia, ale dlaczego ja też miałabym to robić?

Szczęśliwie znalazłam w sobie odwagę i zdecydowałam się, że chcę iść na filologię polską. Nic nie mówiłam rodzicom, dopóki się nie okazało, że zdałam i się dostałam. Wtedy też nie od razu powiedziałam – byłam już dorosła, więc nie potrzebowałam zgód rodziców. Wszystko mogłam załatwić sama. W tym także miejsce w akademiku.

Gdy przyszedł ten czas i z bijącym sercem obwieściłam rodzicom, że jadę do Warszawy też na studia jak mój brat, że mam nocleg, że będę się uczyć, że znajdę pracę i powalczę o stypendium, tata dostał furii. Wykrzyczał mi, co o mnie myśli i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Mama płakała i to w zasadzie była jedyna jej reakcja. Było mi przykro, ale postanowiłam się nie zatrzymywać.

Chciałam żyć po swojemu

I tak oto przybyłam do stolicy pełna nowych nadziei i zdecydowana walczyć o siebie. Brat mnie wspierał, choć jednocześnie podpytywał, czy jestem pewna swojej decyzji. Zaczęłam szukać pracy. Jednym z pierwszych ogłoszeń, z których do mnie oddzwoniono, była pomoc biurowa w jednej z dużych korporacji. Przeszłam rozmowę kwalifikacyjną i zaczęłam tam pracę.

I tam właśnie po kilku miesiącach poznałam Leszka. Zagadał do mnie, gdy kserowałam jakieś papiery. Myślałam, że to jeden z pracowników, a okazało się, że to właściciel całej firmy. Dlatego byłam strasznie onieśmielona, gdy zaprosił mnie na kolację. No i tak to się zaczęło. Koledzy z pracy najpierw dziwnie na mnie patrzyli, ale jak się zorientowali, że nie zaczęłam zadzierać nosa ani też nie mam specjalnych forów, przestali mnie traktować jak trędowatą.

Spotykaliśmy się trzy lata. W międzyczasie przedstawiłam Leszka rodzicom, którzy najpierw nie chcieli go poznać, ale gdy dowiedzieli się, z jaką szychą jestem, od razu zmienili zdanie. Czy raczej powinnam powiedzieć – tata, bo mama jak zwykle milczała, ale traktowałam to jako przyzwolenie, skoro nie mówiła nic innego.

Ślub był ogromną imprezą, którą opłacił Leszek. Wesele było niemal takie, jak ogląda się w filmach. Gdy zostałam jego żoną, powiedział:

– Nie musisz już u mnie pracować. Będziesz miała dość obowiązków w domu, a kasa szczęścia nie daje. Miłość to co innego, a wszystko, czego będziesz potrzebowała, ja ci zapewnię.

Durna ja, choć wiem to z perspektywy czasu, byłam zachwycona sytuacją. Zostałam wielką panią domu. Miałam wszystko, czego można tylko zapragnąć. Leszek z reguły nie pytał, na co potrzebuję – po prostu mi to dawał, o ile nie było drogie. Tylko jeśli chciałam kupić coś bardziej wartościowego, to słyszałam, że to niepotrzebna inwestycja, wydatek, że pieniądze potrzebne są na co innego, że nie o to w życiu chodzi, by żyć wystawnie itp.

Sama pochodziłam z rolniczej rodziny, więc nie kłóciłam się z tymi osądami. Zresztą nie pracowałam, a nie mogłam też narzekać, że odmawia mi pieniędzy, a przynajmniej tak wtedy myślałam. Teraz wiem, że powinno to było wzbudzić moją czujność, że nie powinnam się tak uzależnić od mężczyzny i że miałam prawo więcej wymagać.

Z podwiniętym ogonem wróciłam na wieś

Rok po ślubie, gdy zaczęłam rozmowy o dziecku, Leszek coraz bardziej się wycofywał. Spędzaliśmy coraz mniej czasu, aż któregoś dnia stwierdził, że już mnie nie kocha i że złożył pozew o rozwód. To był dla mnie totalny szok.

– Czemu nic nie mówiłeś? Przecież możemy próbować ratować nasz związek!

– Nie ma czego ratować – uciął krótko.

Nie miałam gdzie pójść. Byłam już po studiach, ale nie szukałam pracy w zawodzie, bo przecież nie musiałam. Tata oczywiście wygłosił mi mowę, że na pewno to moja wina i że miałam takie szczęście, ale jak zwykle musiałam zrobić coś, żeby to zaprzepaścić. Ja nigdy nie podejmuję dobrych decyzji, a potem się okazuje, że to oni mają rację. Teraz już z nimi na pewno zostanę.

Nie protestowałam, gdy słyszałam tę tyradę. Co miałam powiedzieć? I po co? Byłam załamana, nie miałam siły, żeby wstawać z łóżka.

– Gosia, nie odpuszczaj mu! Mieliście intercyzę? – mówiła moja przyjaciółka, Renata.

– Nie, ale ja nic od niego nie chcę… nie pracowałam, to byłoby nie fair…

– Czyś ty zwariowała? Przecież zajmowałaś się domem! Gosposi musiałby przecież płacić, a poza tym to, co nabył w czasie trwania małżeństwa, jest wasze! I to, co zarobił też!

– Renia, ja chcę mieć już święty spokój… muszę się zastanowić, co dalej z moim życiem…

Renata kręciła głową i chodziła niespokojnie po moim pokoju. Absolutnie nie zgadzała się z moim poglądem i robiła wszystko, by przekonać mnie do zmiany zdania.

Życie mnie przekonało do zmiany zdania

Kilka tygodni później pojechałam do brata do Warszawy. Miał urodziny i zaprosił mnie do mojej ulubionej restauracji. Po kolacji poszliśmy na spacer. Gdy przechodziliśmy koło jednego z hoteli, nagle wyszedł z niego Leszek, a u jego ramienia uwieszona była jakaś długonoga blondyna z girlandą sztucznych rzęs i ustami wielkości dwóch, wielkich bananów. Stanęłam jak wryta. Brat zobaczył moją reakcję i spojrzał w kierunku, gdzie i ja patrzyłam.

– Daj spokój, nie warto… poza tym to może być jakaś klientka albo żona klienta… nie ma co zaprzątać sobie tym głowy.

Pokiwałam i ruszyłam dalej, ale zobaczony obrazek nie chciał opuścić moich myśli. Kilka dni później zadzwoniłam do koleżanki, z którą dalej miałam kontakt, chociaż nie pracowałam już w firmie Leszka kilka lat. Czasem się spotykałyśmy. Zadzwoniłam i zapytałam, czy mój były ma nową. Po chwili ciszy westchnęła i powiedziała:

– Tak, przygruchał sobie jakąś modelkę. Inteligencją nie błyszczy, ale wyglądem już tak, a przynajmniej dla niego. W ogóle zwariował! Kupił jej Porsche!

– Co?! – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Ja nie mogłam kupić sobie firmowych butów, bo to zbędny wydatek.

– No tak, przyszła się tym pochwalić. Jest jak kilkuletnie dziecko, wszystko wypapla. Opowiadała o wakacjach na Majorce i że ma nową torebkę od Luisa Vuittona. Postawiła ją na moim biurku triumfalnie, gdy nie chciałam uwierzyć.

– Może to podróbki? – zapytałam z nadzieją w głosie.

– Stara… zdecydowanie nie.

Ta rozmowa zmieniła moje spojrzenie na podział majątku i dostałam szału. Myślał zapewne, że wiejska dziewczyna nie będzie miała odwagi się postawić. Chciałam zakończyć związek w spokoju, chciałam zamknąć rozdział i zacząć nowe życie. Byliśmy krótko małżeństwem, a ja nie czułam, że się jakoś do majątku dołożyłam, ale skoro tak… To nie odpuszczę! Renata miała rację! Wezmę, co mi się należy! No to się Leszek zdziwi…

Gosia, 27 lat

Czytaj także:
„Przyjaciel wycenił naszą przyjaźń na 80 tysięcy. Napakował kieszenie kasą i zniknął z moimi marzeniami”
„Zdradzałam jej swoje sekrety, a mój mąż uskuteczniał z nią umizgi w naszej sypialni. Nie tak powinna wyglądać przyjaźń”
„Traktuję męża jak bankomat i wyciągam mu kasę z portfela. Spełniam zachcianki, a on się cieszy, że jestem szczęśliwa”

Redakcja poleca

REKLAMA