„Byłem pewien, że znalazłem swojego sobowtóra. Przeżyłem wstrząs, gdy dowiedziałem się kim jest naprawdę”

Zakochałem się w sekretarce fot. Adobe Stock, Anna Jurkovska
„– Ja jestem mamą Mateusza! – Mateusz to ten chłopak, z powodu którego tutaj trafiłem? – zapytałem. Kiwnęła głową. – Aaaa… A kto jest jego ojcem? – w sumie to nawet nie musiała mi odpowiadać na to pytanie, bo znałem już odpowiedź. Czułem się, jakby ziemia osunęła mi się spod nóg, a świat zaczął wirować”.
/ 15.04.2023 18:30
Zakochałem się w sekretarce fot. Adobe Stock, Anna Jurkovska

Kiedy dotarłem do domu po czterystu kilometrach jazdy w zamieci śnieżnej, marzyłem tylko o łóżku. Ale, niestety, dała o sobie znać natura i kiszki zagrały mi marsza. Dopadłem do lodówki, którą równie szybko zamknąłem. Spleśniały serek i kilka obsuszonych plasterków szynki to nie była propozycja na kolację. Spojrzałem na zegarek, zbliżała się północ, a ja nie miałem siły lecieć do nocnego sklepu, kilka ulic dalej. Zostało mi więc wybawienie wszystkich samotnych facetów, czyli pizza na zamówienie. Znalazłem w szufladzie ulotkę głoszącą, że są czynni 24 godziny na dobę i zadzwoniłem.

Pół godziny później usłyszałem dzwonek do drzwi

Otworzyłem i… stanąłem oko w oko z samym sobą. Pewnie wszyscy znają tę scenę z filmu „Miś” Stanisława Barei, kiedy Stanisław Tym otwiera drzwi i widzi swojego sobowtóra.

– Eee, nie, dziękujemy. Lustro już mamy – mówi.

Ja wiedziałem jednak, że to nie jest lustro, bo chłopak, który przywiózł mi pizzę, był „mną”, tylko sprzed dwudziestu lat!

„Niesamowite!” – to była jedyna myśl, którą był w stanie w tym momencie wykreować mój mózg. A poza tym stałem niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, co wyraźnie zniecierpliwiło dostawcę.

– Czterdzieści złotych – przypomniał. – I proszę drobne.

– Oczywiście – nadal stałem jak idiota. – Bardzo proszę – po dłuższej chwili milczenia podałem mu machinalnie banknot. – Reszty nie trzeba – wymamrotałem, chociaż przecież dałem mu równo dwudziestkę.

Wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie i już go nie było, a ja zostałem w otwartych drzwiach i z otwartą gębą. Po chwili otrzeźwiałem.

„Co za zbieg okoliczności!” – pokręciłem głową. „Spotkać swojego sobowtóra…”.

Kiedyś miałem przyjaciół bliźniaków i zawsze zastanawiałem się, jakie to uczucie występować w powielonej wersji. Teraz wiedziałem i chociaż chłopak był tylko „mną” sprzed lat, to nadal było to dziwne przeżycie… Na tyle dziwne, że nie potrafiłem o nim zapomnieć. Ale kiedy kilka dni później znowu zamówiłem pizzę w nadziei, że ponownie zobaczę tego samego dostawcę, rozczarowałem się, bo placek przywiózł mi kto inny!

Zaczęło mnie nosić po mieszkaniu

„Skoro dzisiaj jest inny, to może jutro będzie tamten?” – kombinowałem, zamawiając kolejne pizze.

Ale moje rozumowanie nie trzymało się kupy, bo znowu przyjechał inny dostawca. W końcu mając już po dziurki w nosie rujnowania sobie portfela włoskim żarciem postanowiłem… podjechać pod pizzerię i trochę ją poobserwować. Miałem szczęście już pierwszego dnia, bo „mój” dostawca się pojawił. Niestety, chociaż miałem nadzieję, że to podobieństwo to tylko moja wyobraźnia, nadal jakbym widział siebie! Krążyłem za chłopakiem po jego rewirze, za każdym razem wgapiając się w niego z bezpiecznej odległości i nie mogłem się nadziwić. Chyba popadłem w jakąś obsesję, bo o chłopcu z pizzerii myślałem także po powrocie do domu, a następnego dnia coś mnie ciągnęło, aby znowu go zobaczyć.

„Może powinienem do niego podejść, zagadać. Dowiedzieć się chociażby, jak ma na imię i powiedzieć, o co mi chodzi? A na dowód pokazać zdjęcia?” – kombinowałem. „Niee, weźmie mnie za wariata! – protestowała moja rozsądna połowa, która już niejeden raz uratowała mi tyłek.

Na wszelki wypadek zacząłem przy sobie wozić swoje zdjęcie zrobione po maturze. Tylko włosy miałem krótsze niż ten chłopak, ale wtedy była właśnie taka moda. Mimo że każdego wieczoru wyruszałem pod pizzerię z zamiarem ujawnienia się, za każdym razem tchórzyłem. No po prostu jakoś nie byłem w stanie podejść do tego chłopaka, coś mnie wewnętrznie paraliżowało.

„Daj sobie spokój! To przecież tylko przypadek!” – mówiłem sobie, a jednocześnie jakby doskonale wiedziałem, że guzik prawda!

To żaden przypadek nie jest…

I może bym tak jeździł po tę pizzerię jak idiota do końca świata, gdyby nie pewny wieczór. Do moich zamkniętych samochodowych drzwi znienacka ktoś zapukał, a kiedy je otworzyłem lekko wystraszony, usłyszałem:

– Policja! Proszę wysiąść z auta z rękoma podniesionymi do góry!

Posłusznie zrobiłem, co kazali, a kiedy byłem już na zewnątrz powiedzieli:

– Pan pójdzie z nami!

– Ale dlaczego? Za co? – zacząłem protestować, gdy wpychali mnie prawie siłą do swojego wozu.

– Wszystkiego się pan dowie na komisariacie – odparli ostro.

Kiedy już dojechaliśmy na posterunek, wcale nie było tak różowo. Najpierw kazano mi czekać chyba ze dwie godziny na przesłuchanie, a potem zaczęto maglować, co robiłem wieczorem przez ostatnie dwa tygodnie. Próbowałem ściemniać, że byłem w pracy, że wyjeżdżałem. Wtedy oficer stwierdził:

– Nie będę się z panem bawił w kotka i myszkę. Mamy nagrania z monitoringu i wiemy, że parkował pan pod pizzerią!

– Czy to jest karalne? – prychnąłem, czując, jak się czerwienię.

– Niekoniecznie. Chyba że ktoś zgłosi prześladowanie!

Dreszcz przebiegł mi po plecach. Ten chłopak poszedł na policję! Tego się zupełnie nie spodziewałem, ale… w zasadzie nie powinienem być zdziwiony. Śledziłem go jak idiota, nie myśląc w ogóle o tym, że pewnie mnie zauważył i może się czuć zagrożony.

To nie jest tak, jak myślicie… – zacząłem się tłumaczyć.

Zacinałem się przy tym, bo przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, że to wszystko brzmi jednak dość idiotycznie. A nawet jak spowiedź rasowego psychopaty, który sobie coś ubzdurał. W oczach policjanta malowała się coraz większa pewność, że faktycznie złapał niebezpiecznego gościa, kiedy…

– Proszę, mam nawet zdjęcie! – przypomniałem sobie o swojej fotografii, którą miałem w portfelu.

Pokazałem ją

Policjant wpatrzył się uważnie, po czym zapytał:

– Skąd ma pan zdjęcie tego chłopaka?

– Pan nie rozumie! To jest moje zdjęcie! – wykrzyknąłem, a widząc niedowierzanie w jego oczach wypaliłem: – To niech pan spojrzy na ten plakat za mną! Co tam grają w kinie? „Terminatora”!

Policjant wziął głęboki oddech, i tak Terminator uratował mi tyłek. Częściowo. Dla policjanta chyba bowiem tylko zmienił się motyw przestępstwa. Już nie byłem przypadkowym prześladowcą. Miałem jakiś cel. Czułem, że moje położenie nie jest najlepsze. Starałem się naprawdę trzymać fason, ale kiedy funkcjonariusz wyszedł na chwilę z pokoju, miałem ochotę zdjąć i wyżąć koszulkę, taki byłem spocony. I wtedy właśnie usłyszałem na korytarzu jakby znajomy kobiecy głos.

– Proszę mi pozwolić chwilę z nim porozmawiać.

A potem weszła do pokoju… Grażynka. Moja dawna wielka miłość. Wprawdzie dziś już czterdziestoletnia, dojrzała. Ale to była ona!

– Nie wierzę! Co ty tu robisz? – zdziwiłem się, jeszcze nic nie pojmując.

– Nie domyślasz się? Nie wiesz? – teraz ona była zdumiona. – Ja jestem mamą Mateusza!

„Mateusza?” – powoli tryby w moim mózgu zaczęły zaskakiwać.

– Mateusz to ten chłopak, z powodu którego tutaj trafiłem? – zapytałem.

Kiwnęła głową.

– Aaaa… A kto jest jego ojcem?

W sumie to nawet nie musiała mi odpowiadać na to pytanie, bo znałem już odpowiedź.

Nagle atmosfera w pokoju zrobiła się duszna

Wyczuł to oficer, bo chociaż stał w drzwiach, przysłuchując się naszej rozmowie, to nagle zrobił w tył zwrot i zostawił nas samych. Nie wiem, po jakim czasie odzyskałem głos, ale pierwsze, co powiedziałem, to:

Jak mogłaś mi to zrobić?

Szeroką falą wróciły wspomnienia. Ja i Grażyna na nartach, roześmiani. Poznaliśmy się dwa miesiące wcześniej, w szkole pomaturalnej, popularnie zwanej handlówką i od razu coś między nami zaskoczyło. Kiedy więc zapytałem ją, czy by się ze mną nie wybrała w góry, wiedzieliśmy, że tak naprawdę jest to propozycja chodzenia ze sobą. To były cudowne dni. I noce. Nigdy nie zapomniałem Grażyny, nawet nie dlatego, że była namiętna w łóżku. Ja po prostu naprawdę byłem w niej zakochany. I sądziłem, że ona odwzajemnia to uczucie. Tymczasem kiedy wróciliśmy do miasta, po kilku tygodniach Grażyna nagle zniknęła bez słowa z mojego życia. Wyprowadziła się z hoteliku pracowniczego, w którym mieszkała, wykreślono ją z listy uczniów naszej szkoły. Boże! Jak bardzo chciałem się dowiedzieć, co się z nią stało! Szalałem, wypytywałem wszystkie jej koleżanki. Ale nic z tego, żadna z nich nie wiedziała, gdzie jest Grażyna. Albo tak dobrze udawały…

Długo po jej odejściu czułem pustkę w swoim sercu. Aż w końcu zagościła w nim Krysia, moja przyszła żona. Pobraliśmy się zimą i nie ukrywam, że kiedy patrzyłem na padający za oknem śnieg, nie myślałem o swojej narzeczonej, tylko o Grażynie. To ją wolałbym prowadzić do ołtarza. To nie znaczy, że nie kochałem swojej żony. Ale może nie na tyle, aby nasze małżeństwo przetrwało? Rozstaliśmy się po kilkunastu latach, kiedy dzieci były już na tyle dorosłe, by zrozumieć, że nadal je oboje kochamy, chociaż nie chcemy być już razem. Od tamtej pory miałem rozmaite przyjaciółki, ale o żadnej nie myślałem długodystansowo. Grażyna nadal pojawiała się w mojej głowie, czasami w najmniej oczekiwanych momentach. A teraz oto siedziała przede mną a ja wszystko, co do niej czułem, to narastający żal i dramatyczne pytanie:

Dlaczego?

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży? Dlaczego to przede mną ukryłaś, chociaż urodziłaś naszego syna?

– Bo… nie znałam cię za dobrze. Nie wiedziałam, czy będziesz dobrym mężem i ojcem – padła odpowiedź.

– I nie mogłaś zaryzykować?…

– No nie wiem… Chciałam dla mojego syneczka wszystkiego, co najlepsze…

Dlaczego moja dawna dziewczyna w tajemnicy przed wszystkimi podjęła taką decyzję. Czy nie czuła się przeze mnie kochana?

– Czułam się. Ale czasami sama miłość nie wystarczy… – padła zaskakująca odpowiedź.

I dlatego Grażyna wróciła do swojego miasteczka i wyszła tam „bezpiecznie” za mąż za chłopaka, którego znała od wielu lat. A który miał dobry zawód, gospodarkę po rodzicach i wmówił jej, iż uzna dziecko. Tylko że po latach się rozpił, wyjawił Mateuszowi w ohydny sposób, że jest bękartem i… zabrał się za jego „wychowanie” za pomocą rękoczynów. Grażyna uciekła więc od męża i znów przeprowadziła się do mojego miasta. Do głowy jej nie przyszło, że kiedyś Mateusz i ja możemy się spotkać. I słusznie, bo to był czysty przypadek, ślepy los. To jemu powinienem podziękować, że odzyskałem syna. Ale czy go odzyskałem? Przede mną i Mateuszem jeszcze długa droga, zanim się naprawdę poznamy. Ważne jednak, że z obu stron są chęci, bo mój syn zrozumiał, że nie wiedziałem o jego istnieniu. A jak zareagowałem na jego znajomą twarz, to widział na własne oczy. W końcu to on podał mnie na policję, że jeżdżę za nim krok w krok.

– Sądziłem, że jesteś jakimś zboczeńcem – przyznał mi się.

Przepraszam, że cię wystraszyłem.

– Nie przepraszaj! – poprosił. – Gdybyś tego nie robił, pewnie do dzisiaj bym nie miał pojęcia, że mam ojca…

– A ja syna – dodałem wzruszony. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA