Wyskoczyłam rano z łóżka zła na cały świat. Oczywiście nie usłyszałam budzika! W pośpiechu narzuciłam na siebie pierwsze z brzegu ubrania. Nie miałam czasu, żeby wyprasować żakiet, więc musiałam zadowolić się mniej eleganckimi spodniami. Na szczęście, koszula była dobrze powieszona i nie była zmięta. Nie było już chwili na nałożenie makijażu, więc szybko spakowałam tylko kosmetyczkę do torebki – na potem. Zaraz potem podbiegłam do pokoju Kubusia.
Spieszyłam się
– Słoneczko, pora wstawać, czas szykować się do przedszkola – starałam się być jak najbardziej spokojna.
Naturalnie mój mały pięciolatek zaczął narzekać i nie myślał o tym, by wstać.
– Mamo, ale ja dziś wcale nie mam ochoty iść do dzieci... Albo przynajmniej pójdę, ale trochę później, co ty na to? Naprawdę, chciałbym jeszcze pospać.
Z westchnieniem zdałam sobie sprawę, że to będzie wymagający poranek. Nie mogłam przestać robić sobie wyrzutów, że zamiast wstać z pierwszym dzwonkiem budzika, po prostu go wyłączyłam, dając sobie jeszcze chwilę snu.
– Kochanie, naprawdę muszę się śpieszyć dzisiaj do biura. Proszę, wstań i zacznij się ubierać. Muszę jeszcze zabrać Julkę do żłobka.
– To skup się na Julce, ja mogę jeszcze trochę pospać. Tato mnie potem odwiezie. – nie dawał za wygraną Kuba.
Czułam presję
Dzisiaj niestety nie mogłam polegać na moim mężu. Szczerze mówiąc, była na niego o to zła! Od dawien dawna wiedział, że to dla mnie bardzo istotny dzień w biurze. Mieliśmy w firmie gości z Londynu, potencjalnych klientów. Każdemu, włączając w to szefa, zależało, aby zrobić na nich pozytywne wrażenie. Zawarcie umowy oznaczało dla nas spore wpływy finansowe i prestiż – także za granicą. Dlatego wszyscy dawali z siebie to, co najlepsze, aby im dogodzić.
Mój mąż, jak na złość, dzisiaj postanowił zostawić mnie na pastwę losu – samotną, bez auta, ale za to z naszymi dwiema pociechami, które musiałam rozwozić miejskim autobusem do dwóch różnych instytucji, a potem jakoś zdążyć na czas do pracy. Wyjazdy w delegacje zdarzały mu się tylko od święta. Miał tyle pracy tutaj na miejscu, że zazwyczaj odprawiał klientów z daleka. Tym razem jednak stanowczo postanowił wyjechać.
– Słuchaj, to jest duży gracz, ważniak w naszej branży. Nie można mu odmówić. Muszę tam pojechać! – starał się mnie przekonać.
– A nie dałoby rady przesunąć tego spotkania chociaż o jeden dzień? Albo przynajmniej o kilka godzin? – próbowałam dopytać.
To była walka z czasem
Niestety nie dało rady. Tak oto zostałam sama z dwójką dzieci. Rodziców Mateusza nie było już z nami, a moi mieszkali zbyt daleko – byłam sama. Nie mieliśmy nikogo blisko nas, nikogo, kto mógłby mi dziś pomóc.
Wreszcie, po tym jak zasugerowałam Kubusiowi, że jak ładnie wstanie dostanie nową wersję ulubionej zabawki, zdołałam go przekonać do założenia ubranek i umycia ząbków. W międzyczasie poszłam po Julkę, którą obudziłam, przebrałam, a potem już całkiem wykończona, złapałam za torbę. Jak gdyby na przekór, zauważyłam na twarzy córeczki charakterystyczną minę, a po chwili zdałam sobie sprawę, że mamy poważny problem. Pragnęłam wręcz wykrzyczeć swoje frustracje!
Nie mogłam jednak tego zrobić. Zawsze niesamowicie denerwowało mnie to, że muszę zdejmować jej małą kurtkę, buty, spodenki i zmieniać pieluchę. Ale nie mogłam przecież pozwolić, aby wieźć ją do żłobka z brudną pieluchą! Bez zbędnej zwłoki położyłam ją na sofie i szybko zsunęłam jej spodnie.
– Do cholery! – wyrwało mi się, gdy zauważyłam, że zawartość pieluchy dostała się nie tylko do spodenek, ale i na naszą nową sofę!
– Mamo, nie wolno tak brzydko mówić! – usłyszałam stanowczy ton Kuby.
Nawet nie siliłam się na jakiekolwiek przeprosiny czy tłumaczenia. Najchętniej znowu bym zaklęła! Nie wydusiłam jednak z siebie ani słowa, po prostu zabrałam się za sprzątanie kanapy i poleciałam po czyste ubrania do pokoju Julci.
Denerwowałam się coraz bardziej
Na przystanek dotarliśmy dosłownie w ostatniej sekundzie, gdy autobus do miasta już niemal odjeżdżał. No i jak na złość, na każdym skrzyżowaniu łapało nas czerwone światło. Zdenerwowana, nie mogłam przestać obserwować wskazówek zegarka, jakby to mogło je spowolnić – w jakikolwiek sposób. Ale niestety, nieubłaganie zbliżała się godzina 8, a ja wciąż byłam w drodze.
Nareszcie skończyłam zawozić swoje latorośle do przedszkola i żłobka, gdy zdołałam złapać tramwaj, aczkolwiek inny niż zawsze – ten już późniejszy. Do pracy wpadłam spóźniona. Energicznie rzuciłam torebkę na fotel i pobiegłam do toalety, aby przygotować się do spotkania. Uświadomiłam sobie, że nawet nie przeczesałam grzebieniem włosów.
Było mi głupio
Nie dysponowałam dużą ilością czasu, więc tylko ekspresowo nałożyłam puder w kremie, dodałam nieco sypkiego pudru i podkreśliłam tuszem rzęsy. Przejechałam dłonią po włosach i, wyglądając w miarę przyzwoicie, udałam się na swoje miejsce pracy.
– Spotkanie i brief już za nami, szef chce cię zobaczyć – poinformowała mnie Mirka, dziewczyna z mojego biura.
Po jej wyrazie twarzy domyśliłam się, że to nie będzie przyjemne spotkanie.
– Chciałeś ze mną rozmawiać? – zapytałam, wchodząc do jego biura.
Nie mówiąc ani słowa, pokazał mi miejsce, na którym mogłam usiąść. Następnie, z obojętnym wyrazem twarzy, oświadczył, że nie ma cierpliwości do spóźnialskich, nie zamierza wysłuchiwać moich usprawiedliwień i ma nadzieję, że to było jednorazowe zdarzenie.
– Skupmy się teraz na tym, co naprawdę ważne, dajmy sobie spokój z tą rozmową – rzucił, po czym poprosił mnie o raport z poprzedniego miesiąca. – Angielscy goście zaraz tu będą, Olek właśnie odebrał ich z lotniska. Proszę się przygotować.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zrozumiałam, że szef nie ma do mnie więcej zastrzeżeń, klienci byli usatysfakcjonowani i wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Przynajmniej tutaj. Jedyne co, to odliczałam czas do 16, kiedy to miała nadejść pora, aby odebrać dzieci.
Znów się spieszyłam
Julka jeszcze nie umiała mówić, więc jedynym sposobem na wyrażanie swojego niezadowolenia był płacz. Kubuś czasami zarzucał mi, że źle go traktuję, a z przedszkola wychodzi jako ostatnie dziecko. Na całe szczęście, to nie zdarzało się zbyt często. Mój mąż jest własnym szefem, więc zwykle tak układa sobie pracę, żeby po 15 miał czas odebrać dzieci. Tego dnia jednak nie mogłam na niego liczyć. Kiedy to sobie uświadomiłam, znowu poczułam narastające zdenerwowanie i złość.
Chwilę przed godziną 16 zobaczyłam na wyświetlaczu smartfona wiadomość: „Nie uda mi się zrobić dziś zakupów. Wrócę późno, przepraszam”. Chciało mi się wrzeszczeć! Dopiero wczoraj porozumiałam się z Mateuszem, że skoro nie ma go cały dzień, to przynajmniej w drodze powrotnej zrobi zakupy. Byłam tak rozżalona, że chciałam rzucić telefonem o ziemię.
Szybko odebrałam Julkę, potem Kubusia i poleciałam do najbliższego sklepu. Zdecydowałam, że wezmę tylko to, co najbardziej potrzebne i coś na kolację, resztą niech się zajmie jutro Mateusz. I uznałam, że kompletnie nie będę się przejmować, czy znajdzie czas na wypad do supermarketu.
Byłam zmęczona
To, co przeszłam przez piętnaście minut w sklepie, było jakąś męczarnią! Kuba nie przestawał prosić o różne słodycze, a Julka chwytała z półek wszystko, po co tylko mogła sięgnąć. W końcu zaczęła głośno płakać, a ja ledwo zdołałam ją uspokoić. Czułam się jak tragarz, niosąc torebkę, dwa siatki wypełnione zakupami i jeszcze małe dziecko na rękach. Dodatkowo musiałam namawiać syna, żeby szedł nie tylko szybciej, ale też w ogóle, bo nagle zaczęły go boleć nogi. Na całe szczęście, autobus jadący prosto do naszego domu odjeżdżał spod sklepu.
Gdy w końcu wyszłam i zobaczyłam naszą bramę w oddali, czułam się, jakbym powracała do domu po niezwykle długiej podróży.
Oddałabym wszystko, byleby w końcu móc odłożyć siatki z zakupami na blacie, pozbyć się ubrania, położyć Julę do spania i zjeść cokolwiek! Skończyłam marzyć i mieć jakiekolwiek pragnienia, kiedy usłyszałam trzask. Jedna z toreb, które trzymałam, rozerwała się, a wszystkie zakupy potoczyły się po drodze. To już przekroczyło moje granice wytrzymałości. Zaczęłam płakać.
Pomogła mi sąsiadka
Julka, zaskoczona i przerażona moim zachowaniem, dołączyła do mojego płaczu, a Kubuś zaczął biegać za uciekającymi jabłkami.
– Czy mogę w czymś pomóc? – usłyszałam nagle przyjazny głos. – Widzę, że pani dzień nie należy do najszczęśliwszych. Spokojnie, ja miałam podobnie wczoraj. Mam na imię Iza.
Przede mną stanęła młoda blondynka w podobnym wieku do mojego. Wydawało mi się, że ją gdzieś widziałam, chyba mieszkała na moim osiedlu, bo czasami ją tu spotykałam. Niespodziewanie, pomogła mi zebrać zakupy, które upuściłam i zaniosła je aż do domu. Chciałam jakoś podziękować, więc zaprosiłam ją na kawę.
Faktycznie, Iza mieszkała tuż obok mnie. Co więcej, była to naprawdę sympatyczna kobieta, miło nam się gadało. Nagle dobiegł do mnie głos męża.
Mąż mnie zaskoczył
– Kwiatuszku, przygotowałem dla ciebie niespodziankę, wyjdź przed dom!
Z Izą spojrzałyśmy na siebie zaskoczone. Kiedy stanęłam na progu, zatkało mnie. Przed naszą posesją zaparkowane było śliczne, małe auto! Takie, o jakim zawsze marzyłam!
– Przepraszam, że cię wprowadziłem w błąd, nie było żadnego istotnego klienta. Po prostu trafił mi się ten samochód, a ty tak często narzekasz na miejski transport… Najlepszego! Co prawda urodziny obchodzisz za miesiąc, ale bałem się, że ktoś inny go kupi, zanim się zdecyduję.
Nie mogłam wydusić słowa! Po prostu rzuciłam się mężowi na szyję, a cała złość na niego szybko wyparowała.
Podczas wieczornego szykowania się do łóżka zdałam sobie sprawę, że ten szalony dzień był właściwie całkiem dobry. W pracy udało nam się pozyskać nowych współpracowników, a potem spotkałam Izę. Może będziemy przyjaciółkami? A na dodatek dostałam fantastyczny upominek od mojego, jak się okazało, kochanego męża. Wydaje mi się, że te wydarzenia wieczorne zdecydowanie zrekompensowały mi poranne stresy.
Czytaj także: „Żona chce bawić się w białe małżeństwo. Nie przeszkadza mi to, póki mogę brykać z kochankami na boku”
„Po rozwodzie straciłam męża, pieniądze, przyjaciół i godność. Mąż chciał dać wszystko kochance”
„Mój mąż czuł się władcą w domu, gdy wydzielał mi każdą złotówkę. W końcu odważyłam się zarobić na własne szczęście”