Podobno rozstanie z dorosłymi dziećmi najciężej znoszą matki jedynaków. Te, które mają więcej pociech, stopniowo przygotowują się do życia w opustoszałym mieszkaniu. Najpierw wyprowadza się jedno, potem drugie, a czasem i trzecie dziecko. Kobiety, takie jak ja, nie mają tego komfortu. Świadomość, że już pora na ostateczne odcięcie pępowiny, spada na nas jak grom z nieba. Na mnie spadła, gdy mój jedyny syn zdał maturę.
Cieszyłam się z jego sukcesu, ale zaczęłam też sobie wyobrażać, jak smutno będzie mi w domu bez niego
– Jezu, znowu płaczesz? – pytał mąż, w tych najtrudniejszych chwilach.
– Nie. No co ty?
– Bożenka, dajże spokój. Powinnaś się cieszyć, że mu się układa. Że się chłopak usamodzielni, że się czegoś nauczy na tej politechnice.
– Ale ja się cieszę…
– No, właśnie widzę…
– Jak zwykle nic nie rozumiesz! Cieszę się z tego, co przed Maćkiem, ale będzie mi tu też strasznie smutno bez niego. Tak pusto…
– Jak pusto? Przecież ja zostaję – uśmiechał się głupio.
– Oj, wiem, wiem… A ty w ogóle nie przejmujesz się jego wyprowadzką?
– Nie, bo czeka nas nowe życie. Druga młodość!
– Nie pajacuj, Olek.
– Nie pajacuję! Mam nawet dla ciebie pewną propozycję, dziewczyno… Chciałbym się założyć, że po pierwszym dniu spędzonym tylko we dwójkę wcale nie będziesz smutna i rozżalona. Jestem pewien, że wieczorem zaśniesz uśmiechnięta! Jak wygram, to przez miesiąc pieczesz mi skubańca na każde moje zawołanie!
– A jak ja wygram, to co?
– Masuję ci nogi, kiedy zechcesz. Nawet w środku nocy, jeśli się przebudzisz i poczujesz taką potrzebę. – Wariat!
– Stoi? – wyciągnął rękę.
– Stoi – przyjęłam zakład z uśmiechem, żeby już na drugi dzień całkiem o nim zapomnieć.
Po śniadanku odpoczynek, a potem gimnastyka
Mąż też nic nie przypominał. Milczał przez kolejne dni, kolejne tygodnie, i tak minęły całe wakacje. Z końcem września przyszedł dzień wyprowadzki syna do miasta. Maciek wyjeżdżał z rana. Spakował się do starego auta, którym jeździliśmy kiedyś z mężem, i aż przebierał nogami, żeby już ruszyć w drogę. Nie chciał, żebyśmy go odwozili, czym odrobinę mnie zranił. Ale na pożegnanie dał się wyściskać i wycałować. Dzielnie znosił moją wylewność, a potem wsiadł do samochodu i pognał, aż się zakurzyło.
Wołałam za nim jeszcze, żeby zadzwonił, gdy dojedzie, ale mąż przypomniał mi, że też mam telefon komórkowy i sama mogę do niego zadzwonić. Pozwolił sobie nawet na ironię, że lepiej zatelefonować, zamiast krzyczeć i straszyć sąsiadów.
– No wiesz! – żachnęłam się. – Ledwo głos podniosłam.
– Bożenka, ty aż piszczysz z przejęcia! Wszystkie psy w okolicy zaczęły wyć.
– Nie kpij sobie. To są trudne chwile i potrzebuję twojego wsparcia, draniu – szturchnęłam go z wyrzutem.
– Dobrze, dobrze. Chodź więc…
– Gdzie?
– Do kuchni, kochana.
– No nie, chcesz mnie postawić teraz przy garach?!
– A gdzie! Już wszystko gotowe!
Zaprowadził mnie do kuchni i powoli wyjmował na stół różne pyszności. Patrzyłam na nie z rosnącym głodem i zapytałam, kiedy to przygotował. Przyznał wtedy, że wieczorem.
– Zacząłem tuż po tym, jak ty zasnęłaś wyczerpana nerwami – uśmiechnął się złośliwie.
Fuknęłam na niego, ale musiałam przyznać, że śniadanie było pyszne. Zaserwował wszystko, co lubię. Jajka na miękko, pomidory z mozzarellą, a nawet babkę piaskową. Babka była kupiona, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Najadłam się po kokardę i już chciałam iść poleżeć, a Olek znów mnie zaskoczył. Posadził na fotelu, zrobił pyszną kawę i gdy ją popijałam, oznajmił, że zaraz się gimnastykujemy. Mało nie oplułam stolika kawowego.
– Zawsze mówiłaś, że chcesz zacząć ćwiczyć. No to zaczynamy. Na razie w domu… Mam na płycie taką gimnastykę dla… eee… dojrzałych ludzi.
– Ale jak? Tutaj? Po śniadaniu?
– Oczywiście. Jeszcze chwilę posiedź, odsapnij, ale potem się przebieraj i fikamy. Będzie fajnie, zobaczysz.
Nic już nie powiedziałam. Śmiać mi się tylko chciało, bo wiedziałam, że jemu te ćwiczenia przyjdą ze znacznie większym trudem niż mnie. Posiedzieliśmy przy kawce godzinkę, obejrzeliśmy trochę telewizji śniadaniowej, a potem przebrałam się w legginsy. Olek wskoczył w swoje robocze dresy, których używał do pracy w garażu. Wzruszył tylko ramionami i przyznał, że nie pomyślał o stroju.
Gimnastyka trwała pół godziny, była bardzo spokojna i świetnie mi po tym obfitym śniadaniu zrobiła. Widok męża w pokracznych pozach i rozepchanych portkach też był nie lada pocieszeniem.
Naprawdę dobrze się bawiłam. Zapomniałam nawet na ten czas o wyprowadzce syna
– To teraz się umyję i poleżymy… – powiedziałam.
– A gdzie! Myj się i idziemy do kina.
– Do kina?
– No tak.
– Olek, czyś ty oszalał? Na co?
– Na popołudniowy seans. Niespodzianka. Mogę ci tylko powiedzieć, że jedziemy rowerami…
– Matko boska. Nie uwierzę! Nie musisz się aż tak bardzo starać. Przecież sobie żył nie podetnę ze zgryzoty.
– Wolę dmuchać na zimne. A właściwie na rozżalone…
Nie wypadało dłużej protestować. W kinie nie byliśmy szmat czasu, a i na rowerach jeździliśmy od wielkiego dzwonu. Rzadko wyciągamy nasze jednoślady z garażu, bo mąż za nimi nie przepada, ale tym razem stanął na wysokości zadania. Rowery były wyczyszczone, nasmarowane i napompowane. Ja miałam na kierownicy nawet nowy koszyk. Nie mogłam wyjść z podziwu!
Film za to był bardzo średni. Mąż wybrał komedię romantyczną, bo wie, że bardzo ten gatunek lubię. Ale akurat ta opowiastka była tak głupia, że aż się w trakcie zdrzemnęłam. Dobrze mi jednak ta drzemka regeneracyjna zrobiła, bo jak poszliśmy na zakupy, to miałam mnóstwo energii.
Kupiłam sobie dwie bluzki i spódnicę. Olek stawiał!
Wyciągał portfel nadzwyczaj śmiało, a ja głupia dalej nic sobie o naszym zakładzie sprzed czterech miesięcy nie przypomniałam. Po szaleństwie w galerii handlowej Olek zaproponował, żebyśmy pojechali nad rzekę, na wały. Zgodziłam się, bo przecież dzień był jeszcze dość młody. W spożywczym kupiliśmy więc wino i jakieś przekąski, a na miejscu spotkaliśmy się ze znajomymi, których Olek ściągnął tu potajemnie. Było naprawdę bardzo miło.
– A jak znosisz rozstanie..? Bo to przecież dzisiaj Maciek wyjechał – wyrwało się koleżance.
– Jakoś – tylko tyle zdążyłam odpowiedzieć, bo zaraz wtrącił się Olek i chrząknął znacząco.
Koleżanka się trochę speszyła, szybko zmieniła temat i kwestia mojej rozpaczy nie wróciła już do rozmowy. Od samego rana wiedziałam, że mąż próbuje zająć mnie czymś, żebym nie tęskniła za synem, dalej jednak nie skojarzyłam, że ma w tym poważny interes. Na śmierć zapomniałam o tym, że jeśli mijający dzień mi się spodoba, będę musiała piec Olkowi skubańca najpewniej codziennie. Tak lubił to ciasto, że potrafił przerobić małą blaszkę od rana do wieczora.
Ja natomiast lubię stary film z Patrickiem Swayze i Jennifer Grey. „Wirujący Seks” to mój ulubiony wyciskacz łez, a mąż bardzo dobrze o tym wie. Gdy wróciliśmy do domu, włączył go więc do kolacji, którą zjedliśmy w łóżku. Dzień kończyliśmy przytuleni, zadowoleni i całkowicie zrelaksowani. Pojawiła się jeszcze koncepcja, żeby spuentować go po małżeńsku, ale doszliśmy do wniosku, że żadne z nas nie ma już na to siły. Wtedy Olek podstępnie zaatakował.
– Nie był ten dzień taki straszny, co? Pierwszy dzień bez Maćka? – zapytał.
– Myślałam o nim dużo…
– Cały czas?
– No nie cały. Trochę. Jak wróciliśmy do domu, to nawet łezka poszła… – wyznałam.
– Ale tak w ogóle to było fajnie?
– No jasne! Byłeś przemiły i przewspaniały. Jestem wybawiona i szczęśliwa. Stanąłeś na wysokości zadania!
– Czyli wygrałem zakład? – aż usiadł na łóżku z podekscytowania.
– Jaki zakład?
– No jak to jaki? Ten z maja. Ten, który zawarliśmy po Maćka maturze. O to, że będziesz się dobrze bawiła…
– O, żesz! Ty zdradziecka żmijo! Ty interesowny intrygancie! – roześmiałam się z jego podstępu. – Ale ja głupia! Wszystko było z premedytacją! Kino, rowery, filmy…
– Nieważne! Ważne, że wygrałem – triumfował. – Mógłbym ci teraz kazać wstać i strzelić blaszkę skubańca…
– Od jutra będę pichcić, ty gadzie! Od jutra, cwaniaku – skapitulowałam.
Nie mogłam złamać danego słowa. Piekę więc te ciasta na zawołanie i wychodzą jakieś trzy blachy w tygodniu. A jak żyjemy? Normalnie, spokojnie i aktywnie. Nie aż tak, jak w ten pierwszy dzień, bo kto by to wytrzymał?! Ale nie ma nudy, zawsze są jakieś plany. Czasem jeszcze łezkę uronię nad tym, że brakuje mi mojego synka w domu, ale serce nie pęka. Dam radę.
Czytaj także:
Mój biedny syn haruje na zachcianki żony i córki
Gdy mój mąż posprzątał z nudów mieszkanie, liczył na oklaski
Zgodziłam się, by imprezę organizować razem z kuzynką. To był błąd