„Byłam zakochana. To ja padłam na kolana przed Marcinem, żeby mu się oświadczyć. To on wybrał suknię ślubną”

kobieta, która uwolniła się z toksycznego związku fot. Adobe Stock, fizkes
– Zdejmuj to! – powiedział syczącym, obcym głosem. – Ty chyba w ogóle nie masz gustu! Co to jest? Koszula nocna? Halka? W tym chcesz iść do ślubu? Kazał sobie pokazać jakieś bombiaste tiule i koronki z cekinami, i uznał, że tylko w tym może mnie zaakceptować.
/ 26.07.2021 10:36
kobieta, która uwolniła się z toksycznego związku fot. Adobe Stock, fizkes

Pamiętajcie, żeby w nazwie miesiąca koniecznie była litera „r”! To przynosi szczęście – powtarzała moja kuzynka, więc zdecydowaliśmy się na czerwiec.

Tak, wtedy jest już ciepło, pachną jaśminy, tanieją warzywa, i w ogóle po co dłużej czekać, skoro się kochamy?!

Znaliśmy się tylko pół roku, ale to nie miało znaczenia

Nasza miłość była nagła i gorąca jak wulkan, choć oboje nie jesteśmy już nastolatkami i mamy za sobą poważne związki; Marcin – nawet nieudane małżeństwo. A wpadliśmy na siebie w zatłoczonym autobusie… Dosłownie wpadliśmy, bo kierowca gwałtownie zahamował i poleciałam prosto na wysokiego, barczystego faceta, który na szczęście zdążył się chwycić poręczy przy drzwiach, a potem chwycił mnie. Gdyby nie to, wylądowałabym na podłodze. Na szczęście okazał się silny i wysportowany, więc zachował równowagę, a mnie ochronił przed siniakami i poważniejszą kontuzją.

Wysiedliśmy na tym samym przystanku. Poszliśmy do pubu, żeby odreagować, później na długi spacer, a jeszcze później do niego… Wiem, że za szybko, ale byłam pewna, że spotkałam kogoś wyjątkowego i nie chciałam tracić czasu. Po co udawać, zwlekać, skoro od razu było wiadomo, że jesteśmy dla siebie stworzeni? To była piękna, namiętna noc. Nad ranem poprosiłam, żeby mnie odwiózł do domu, bo muszę się przebrać i odświeżyć urodę, ale nie było takiej potrzeby. Okazało się, że czeka na mnie walizka kosmetyków! Do wyboru, do koloru…Marcin pracował w dystrybucji znanej firmy i miał wszystko, czego mi było trzeba. Dzięki tej dodatkowej wspólnej godzinie miałam słodki deser po gorącej, pikantnej nocy. Byłam bardzo szczęśliwa!

Już po tygodniu zdecydowaliśmy, że nie opłaca mu się wynajmowanie kawalerki, skoro on może mieszkać u mnie. Pieniądze za czynsz się odłoży na wspólne konto, a koszt czynszu i utrzymania mojego M-3 podzieli się na dwa, oszczędzając w ten sposób co miesiąc całkiem pokaźną sumkę. Wszystko wydawało się proste!

– Długo na ciebie czekałam – mówiłam. – Już prawie straciłam nadzieję, a tu nagle jesteś! Powiedz, że to na zawsze! Że nigdy nie odejdziesz, że nie ma żadnej innej…

Śmiał się, całował mnie, lądowaliśmy w łóżku, lecz teraz dopiero kojarzę, że właściwie nigdy nie usłyszałam tego, o co prosiłam. Nic dziwnego – Marcin zawsze twierdził, że nie należy kłamać, ale najlepiej też nie mówić prawdy. Takie postępowanie się najbardziej opłaca, a w życiu należy unikać sytuacji nieopłacalnych. Był mistrzem w miganiu się.

– Czy miałeś dużo kobiet przede mną? – pytałam. – Jakie były? Czemu się rozstawaliście? Co w nich było nie tak?
– Kochanie, to przeszłość – odpowiadał. – Teraz jest nasz czas, nie warto się zajmować tym, czego nie ma. Jesteś ze mną szczęśliwa? Tak? To nie psuj tego…
– A gdybyś spotkał inną i się zakochał, tobyś mnie z nią zdradził? Powiedz.
– Co za głuptas z ciebie, Juleczko! Jaką inną? Gdyby była inna, nie byłoby ciebie… Skoro jesteś ty, nie ma innej!

Decyzję o ślubie podjęłam ja. Pewnego dnia zapytałam, czy się ze mną ożeni

– Właściwie czemu nie?! – roześmiał się. – Oświadczasz mi się?
– Tak. Proszę cię o rękę!
– Powinnaś uklęknąć – nadal się śmiał, a ja, głupia, faktycznie rymnęłam na kolana, uznając to za świetny dowcip.

Czasami kobietę coś tak zamroczy, że przestaje logicznie myśleć. Mnie się to przydarzyło… Gdybym nie pożegnała się z rozumem, musiałabym zauważyć, że Marcinowi wyraźnie się spodobała taka rola, kiedy on siedzi rozparty na fotelu, a ja przed nim klęczę. Nie podnosił mnie, nie mówił, żebym się przestała wygłupiać, nie znalazł się obok mnie na podłodze. Nic z tych rzeczy! Napawał się sytuacją, był z siebie dumny! A ja kompletnie tego nie dostrzegałam…

Od tych nieszczęsnych oświadczyn w naszych relacjach zaszła jakaś zmiana. Na początku nieuchwytna, jednak z biegiem czasu coraz wyraźniejsza. Marcin zaczął w naszym związku panować! On decydował, gdzie i kiedy wyjdziemy, co zjemy, z kim się spotkamy i co kupimy. Nie przeszkadzało mi to zupełnie, chociaż jestem raczej samodzielna i lubię mieć własne zdanie. Ale wtedy byłam tak zakochana, że wszystko mi się podobało!

Przykłady? Bardzo proszę… Jedziemy samochodem. Zaznaczam, że auto jest moje, a prawo jazdy mam od dwunastu lat. Jeżdżę dobrze i pewnie, nigdy nie miałam kolizji, stłuczki, nie płacę mandatów.

– Czemu stoisz? – pyta Marcin. – Przecież masz pierwszeństwo!
– Nie mam, kochanie. Jesteśmy na podporządkowanej – uświadamiam mu.
– I co z tego? Nikogo nie ma, po co się czaisz? Jedź, szkoda czasu!

Nie wiem dlaczego, wbrew sobie, wrzucam bieg i świadomie łamię przepisy, chociaż uważam to za głupotę i skrajną nieodpowiedzialność. Mam szczęście, bo nigdzie nie ma radiowozu, nikt mnie nie goni i nie tracę punktów. Jednak nie jestem z siebie zadowolona, bo postąpiłam lekkomyślnie i wbrew sobie.

Zrobiłam to, czego chciał Marcin, a on przecież naraził nas na niebezpieczeństwo i kłopoty. Czemu?

Bo lubi mieć rację, lubi narzucać mi swoje zdanie, mam go słuchać i już! Następnie był wybór sukni ślubnej. Pojechaliśmy do eleganckiego salonu z tysiącem bajkowych toalet. Marcin się uparł, że chce być obecny przy wyborze sukni, chociaż tłumaczyłam, że to przynosi pecha. Od dawna miałam upatrzone kremowe cudo z naturalnego jedwabiu. Włożyłam, podpięłam włosy i wyszłam z przymierzalni pewna, że usłyszę słowa zachwytu. A tu – cisza! Stałam na tym podwyższeniu dla modelek i coraz bardziej traciłam pewność siebie.

– I co? – zapytałam w końcu.
– Zdejmuj to! – powiedział syczącym, obcym głosem. – Ty chyba w ogóle nie masz gustu! Co to jest? Koszula nocna? Halka? W tym chcesz iść do ślubu?
– To piękna suknia – wtrąciła się właścicielka salonu, próbując ratować sytuację. – Jest elegancka i oryginalna, a przede wszystkim pana narzeczona wygląda w niej prześlicznie! Proszę się jeszcze zastanowić. Ta suknia jest jakby specjalnie szyta dla pani...
– Niech się pani nie wtrąca – usłyszałam niemiły głos Marcina. – Sami wiemy, na co się zdecydować. Pani tu tylko sprzedaje! – burknął, wykrzywiając usta.
– Nie tylko, również doradzam, ale skoro państwo mają inne oczekiwania, proszę się naradzić. Nie będę się wtrącała.

Było mi strasznie głupio, ale głównie żałowałam tej sukni, na którą Marcin się nie zgadzał

Kazał sobie pokazać jakieś bombiaste tiule i koronki z cekinami, i uznał, że tylko w tym może mnie zaakceptować. Bałam się spojrzeć na minę właścicielki salonu, nie odzywała się, ale co myślała, to myślała! Mało brakowało, a wrócilibyśmy do domu z takim błyszczącym koszmarem. Na szczęście koszmar był drogi. Więc ustaliliśmy, ze ponieważ ślub będzie skromny, wystarczy mi zwyczajna, wizytowa sukienka. No i znowu się zgodziłam na coś, czego nie chciałam – kupiłam szarą kieckę za kolano.

Wtedy po raz pierwszy rozbolała mnie głowa, i to tak, że nie pomagały żadne tabletki. Wiedziałam, że to ze stresu, tylko co miałam robić… Nadal nie przyjmowałam do wiadomości, że Marcin jest tyranem i egoistą, i że ja nigdy nie będę z nim szczęśliwa.

„Zmieni się – myślałam. – „Pomalutku go przerobię na swoje kopyto”. Marcin nie chciał dużego wesela. Od niego mieli być tylko jacyś kumple, bo rodzice mieszkali bardzo daleko i właściwie nie utrzymywali kontaktów z synem. Wydawało mi się to dziwne, jednak znowu mnie przekonał, że szkoda kasy na wystawne przyjęcia.

– Robisz to tylko dla ludzi, a oni i tak cię obgadają, choćbyś się nie wiem jak starała! Więc lepiej sobie coś praktycznego kupić, zamiast wydawać na to, żeby inni się najedli i napili. Zresztą ja mam już za sobą huczne wesele, po co to powtarzać…

No więc miało być spotkanie na słodko dla kilku najbliższych osób – kawa, herbata, soki, szampan, no i tort… Żeby było taniej, miała go upiec jakaś znajoma Marcina. To już naprawdę było przegięcie, nawet ja zaczynałam mieć dosyć! Ale nie to było ostatnią kroplą, którą się zachłysnęłam. Ostatnia kroplą były obrączki, które według Marcina powinny być zwyczajnymi, srebrnymi kółkami.

– Żadnych udziwnień, żadnych grawerów – zdecydował. – Przecież to tylko symbol, a ja i tak nie będę nosił obrączki, bo nienawidzę takich ozdóbek, więc po co rzucać kasą.
– Jak to, nie będziesz nosił obrączki? – zapytałam zszokowana. – Dlaczego?
– Już powiedziałem, że nie lubię takich ozdóbek. Nie będę, i już!

Znowu była migrena, kołatanie serca i ścisk żołądka. Pomyślałam, że kiepsko się zapowiada, skoro jeszcze zanim się zaczęło, już się psuje, tyle że nadal nie miałam siły, żeby się wycofać. I gdyby nie wiązanka ślubna, chybaby nic się nie zmieniło. Wszystkie kwiaty są piękne, nawet zwyczajne stokrotki odpowiednio ułożone i przybrane mogą stworzyć cudowny bukiet, ale jedna biała kalia nie pasuje do panny młodej. Trudno, nie lubię kalii, źle mi się kojarzą, poza tym mają specyficzny, mdlący zapach, więc kiedy zobaczyłam, z czym mam iść do ślubu, pękłam.

– Żartujesz?! – krzyknęłam. – Czy to pogrzeb, że mi dajesz takie kwiaty? Jeśli to dowcip, przesadziłeś. To ponury żart!

Patrzył na mnie zdumiony. Wyglądał, jakby naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi, ale to mnie jeszcze bardziej zdenerwowało. Po co mi głupi mąż?

– Odwołuję ten idiotyczny ślub! – wrzasnęłam, tupiąc nogą. – Mam dosyć! Ty się nie zmienisz, dopiero teraz to pojęłam! Jesteś skąpy, nieczuły, nie liczysz się z moimi potrzebami, chcesz rządzić… Wiesz co? Kup sobie lalkę, bo ja odchodzę!
– Nie kochasz mnie już? – zapytał cicho.
– Może i kocham, ale cię nie lubię! Nie wytrzymam z takim facetem. To koniec!

Na szczęście nie planowaliśmy wielkiego wesela, więc i straty ponieśliśmy nieduże

Nieliczni goście z jego strony poszli z USC do wynajętej kawiarni i tam zjedli ten tort upieczony przez znajomą Marcina. Podobno nic się nie zmarnowało, zmietli wszystko do ostatniego okruszka… Spakowałam jego rzeczy i wystawiałam je na korytarz. Przysłał po nie tę cukierniczkę, która tak się zachowywała, jakby ochoczo wskoczyła na moje miejsce i nie miała zamiaru go opuścić. Co najbardziej zdumiewające i wkurzające, to ta baba miała listę rzeczy należących do Marcina, i starannie sprawdziła, czy wszystko się zgadza, czy aby niczego sobie nie przywłaszczyłam!

Dopiero wtedy naprawdę zrozumiałam, jaki błąd chciałam popełnić, i odetchnęłam z ulgą. Jasne, że trochę płakałam, jednak bardziej ze złości niż z żalu. Nie mogłam sobie wybaczyć, że byłam taka ślepa i głucha!

Mniej więcej miesiąc później otrzymałam oficjalne wezwanie do pokrycia połowy kosztów nieudanego wesela. Marcin wyliczył wszystko co do grosza, chociaż ucztowali, jedli i pili wyłącznie jego goście. W tym rachunku uwzględnił nawet napiwki dla kelnerów! Zagroził, że jeśli nie dojdziemy do porozumienia, będzie szukał sprawiedliwości na drodze sądowej. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać!

– Nie da ci spokoju, jeśli mu nie odpalisz tej kasy – przewidywała moja mama. – Nie odczepi się. Jest jak kleszcz, odpadnie dopiero wtedy, kiedy się naje i napije. Dla świętego spokoju zapłać, dobrze ci radzę!

Ale ja się uparłam. Wynajęłam prawnika, który udowodnił Marcinowi, że przegra i się ośmieszy, jeśli wytoczy mi proces o odszkodowanie, ponieważ to on skorzystał z tego, za co mnie każe teraz płacić. Marcin trochę się miotał, lecz w końcu dał mi spokój. Niedawno się dowiedziałam, że mój były jest w związku z tą od tortów… Podobno mają się pobrać, tylko czekają na miesiąc z literą „r” w nazwie. Jak znam życie i Marcina, on zdecyduje się na grudzień. Lubi kalie, będzie mógł zorganizować spory bukiet, a poza tym w poście nie wypada urządzać wesela, więc jest to czas jak najbardziej odpowiedni dla ludzi oszczędnych, bo je połączą ze świętami. W sam raz takich jak Marcin.

Jestem absolutnie pewna, że mój były narzeczony wszystko sobie przemyślał w najdrobniejszych szczegółach. Na pewno ma nawet listę wydatków, które w razie czego będzie można podzielić na połowę. Taki to już z niego mężczyzna przewidujący!

Czytaj także:
Mój były mąż okazał się mordercą, ale to na mnie wszyscy wydali wyrok
Jestem samotną matką i mam raka. Jeśli umrę, syn trafi do domu dziecka
Iwona prawie rozwiodła się z mężem, ale zrezygnowała. Nie chciała wstydu

Redakcja poleca

REKLAMA