Reklama

Pierwsze miłości przypominają wiosenne nawałnice – pojawiają się nagle, z ogromną intensywnością, ale równie szybko mijają, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia. Tak się działo ze mną. Dopiero co skończyłam dwadzieścia lat i właśnie rozpoczynałam studia. Czułam, że cały świat stoi przede mną otworem. Do pełni spełnienia życiowego brakowało mi jedynie prawdziwej miłości.

Reklama

Miłość w końcu się pojawiła. Doskonale pamiętam tamto ciepłe popołudnie. Tkwiłam nieruchomo na krzesełku przed salą, na której miał odbyć się mój wykład i w przerwie między zajęciami przeglądałam uważnie podręcznik.

– Co tam sobie czytasz? – dobiegł mnie niski, męski głos.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka z jasnymi włosami i niebieskimi oczami, siedzącego na drugim końcu ławki. Jego uśmiech był ciepły i życzliwy. Kojarzyłam go – czasem spotykaliśmy się w holu, zamieniając jedynie ukradkowe spojrzenia.

Tak zaczęła się moja historia z Krzysztofem. Dość zwyczajnie, jak u wielu ludzi, jednak to, co wydarzyło się później, dalekie było od przeciętności. Na zawsze zapamiętałam to elektryzujące napięcie między nami, niewidzialne iskry przeskakujące w każdej rozmowie i ruchu, ten niepokój, gdy gdzieś znikał, i namiętność, która pochłaniała nas bez reszty. Przez trzy lata byłam szczęśliwa jak w bajce. Zamieszkaliśmy razem w niewielkim wynajętym pokoju.

Wystarczała nam miłość

Każde wielkie uczucie potrzebuje jednak jakiejś perspektywy na przyszłość. Dlatego, gdy oboje mieliśmy już obronione prace dyplomowe, próbowałam otwarcie porozmawiać o moich marzeniach o dzieciach, rodzinie. Po trzech wspólnych latach zdawało się to być czymś naturalnym. Ku mojemu zaskoczeniu Krzysztof zareagował chłodno:

A gdzie chciałabyś zamieszkać i z czego się utrzymywać po ślubie? Masz jakiś plan? Problemy finansowe mogą zniszczyć każdą miłość. Wiem to z doświadczenia – tak właśnie rozpadł się podobno idealny związek moich rodziców...

Zaniepokoiłam się. Po raz pierwszy zrozumiałam, że może nie być osobą, z którą spełnię swoje marzenie o idealnej rodzinie. Nie mogłam jednak z niego zrezygnować nawet dla Krzyśka.

– Albo zdecydujesz się na ślub, albo ja wyjeżdżam – postawiłam sprawę jasno.

– Zrobisz, jak uważasz – odparł obojętnie i jakby nigdy nic włożył ręce do kieszeni.

Podniosłam się z krzesła. Doprowadzał mnie tym gestem do szału. A jednak to właśnie w ten sposób go zapamiętałam.

Próbowałam o nim zapomnieć

Nie wahałam się. Następnego dnia spakowałam torby i wsiadłam w pociąg – przeniosłam się do rodziny na Śląsk. Szybko znalazłam pracę w firmie zajmującej się projektowaniem i zakładaniem ogrodów. Od teraz moim przełożonym był Adam – wysoki, nieco już szpakowaty brunet, o kilka lat starszy ode mnie. Przez wiele lat mieszkał i pracował w Niemczech, a zaoszczędzone pieniądze zainwestował w swoją firmę.

Z wyglądu przypominał trochę Krzyśka, ale pod każdym innym względem był jego przeciwieństwem – opanowany, rozważny, nigdy nie podejmował decyzji pod wpływem chwili. Otwarty w swoich zamiarach, nie krył, że jestem dla niego atrakcyjna. Prawił mi komplementy, flirtował, ale ja nie mogłam się przemóc. Stale wracałam myślami do Krzyśka – wracał do mnie w snach, a ja budziłam się roztrzęsiona.

Muszę coś zrobić, bo zwariuję – pomyślałam, gdy wspomnienia nie dawały mi żyć. Wybrałam coś innego, niż zwykle. Gdy Adam mi się oświadczył, zgodziłam się.

Jakiś czas później dowiedziałam się od wspólnych koleżanek, że Krzysiek skończył studia i wtedy wyjechał na stałe do Hiszpanii. Podjął pracę w banku w Madrycie i znalazł sobie żonę. Mieszka teraz z dobrze sytuowaną kobietą.

Ta informacja pomogła mi się otrząsnąć. Z czasem rany zaczęły się goić. Zrozumiałam, że można żyć bez miłości, że świat się nie kończy, a serce bije tak samo. Krzyś powoli stawał się tylko odległym wspomnieniem.

Nagle odebrałam tajemniczy telefon

Osłupiałam, gdy usłyszałam jego głos w słuchawce. W jednej chwili zrozumiałam, że nadal go kocham. Mówił mi, że wrócił do Polski, że bardzo za mną tęskni i chce się ze mną zobaczyć. Nie zastanawiałam się ani przez moment.

W hotelowym pokoju rozbudziła się na nowo tłumiona przez lata namiętność. Wszystko było dokładnie tak, jak kiedyś w naszym wynajmowanym pokoiku. Jakby czas się zatrzymał, jakby nic nigdy nas nie rozdzieliło. A jednak oboje wiedzieliśmy, że nie powinniśmy zniszczyć spokoju naszych rodzin. Wiedzieliśmy, że po prostu nie można tego zrobić.

Rozeszliśmy się we wzajemnej zgodzie. Ale zanim to nastąpiło, wydarzyło się coś, co zachwiało moim dotychczasowym obrazem Krzysztofa. Gdy siedziałam już w pociągu, a on stał na peronie, zauważyłam, że ma załzawione oczy. Widziałam je doskonale, gdy skład ruszał, choć on odwrócił wzrok, jakby chciał je ukryć. Ten widok nieźle namieszał mi w głowie.

Nagle niczego nie byłam już pewna. Całe przekonanie, że przecież on wcale mnie nie kocha, rozsypało się w jednej chwili. Najchętniej wyskoczyłabym z ruszającego pociągu i z powrotem ruszyła w jego objęcia. Ale rozsądek wygrał.

Gdy wróciłam do mieszkania, nic już nie było takie jak wcześniej. Naprawdę się starałam być wciąż dobrą żoną dla Adama, ale to okazało się niemożliwe. Krzysztof na zawsze pozostał w moim sercu. Z każdym dniem patrzyłam na męża z coraz większą odrazą i złością, jak na zwykłą przeszkodę oddzielającą mnie od prawdziwego szczęścia. Robiłam się opryskliwa, nerwowa, agresywna.

Miesiąc później odkryłam, że jestem w ciąży. Nie wiedziałam, co robić. W końcu napisałam o tym w liście Krzysztofowi. Ale on nigdy mi nie odpisał.

Postanowiłam coś zmienić

Wątpliwości znów zaczęły mnie dręczyć.

– Będę silna, dam radę – powiedziałam sobie i postanowiłam wziąć los we własne ręce. Rozwiodłam się z Adamem, przeprowadziłam do Krakowa i tam znalazłam pracę. Zdecydowałam, że wychowam dziecko sama.

– Skoro nie mogę mieć Krzysztofa, to przynajmniej będę miała jego część – myślałam co pewien czas. Mała Martynka była uderzająco podobna do swojego ojca. Teraz dostałam od niebios mała istotkę, która kochała mnie szczerze i dla której warto było żyć.

Nie liczyłam dni, choć one nieubłaganie mijały. Zanim się obejrzałam, minęły trzy lata. Miałam co robić i nie czułam upływu czasu, aż do tamtego wrześniowego wieczoru, kiedy znowu zadzwonił telefon. To był Krzysztof.

Powiedział mi, że planuje powrót do Polski, że jego zagraniczna kariera była błędem, że nadal mnie kocha i wciąż nie potrafi żyć z dala ode mnie. Zrozumiał to zbyt późno, ale teraz mimo wszystko chce nadrobić ten stracony czas. O Martynce dowiedział się jakiś czas temu, od moich rodziców. Wcześniej o jej istnieniu nie miał pojęcia. Podobno list ode mnie nigdy do niego nie dotarł – od razu przechwyciła go i wyrzuciła jego była partnerka.

Poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Przecież i ja w głębi serca przez te wszystkie lata czekałam na niego. Na ten telefon. Może to trwało trochę za długo, ale jednak na takie słowa warto czekać i całe życie.

Natalia, 36 lat

Reklama

Czytaj także:
„Ten prosty trik uratował moje małżeństwo. Teściowa pierwszy raz w życiu nie miała nic do powiedzenia”
„Wszyscy myślą, że żyję w luksusie, a mnie nie stać nawet na tanie parówki. Nikt ze znajomych nie rozumie, co przeżywam”

„Żona wolała wyrywać chwasty w obcym ogródku, niż sadzić róże ze mną. Zainterweniowałem dosłownie w ostatniej chwili”

Reklama
Reklama
Reklama