„Byłam przerażona, gdy zawyły syreny ewakuacyjne. Okazało się, że to zainscenizowana szopka, aby okraść całe osiedle”

Rzuciłem wszystko dla narzeczonej fot. Adobe Stock, jandruk
„– Okradli nas! Wtedy, gdy staliśmy na dworze i czekaliśmy na odcięcie gazu! Ktoś to wykorzystał i wszedł do naszego mieszkania, by wynieść z niego co cenniejsze rzeczy – powiedział Bartek. W czasie alarmu włamano się do kilkunastu mieszkań. Złodzieje mieli na to ponad trzy godziny. Mogli sobie buszować do woli po opustoszałym osiedlu”.
/ 23.05.2023 14:30
Rzuciłem wszystko dla narzeczonej fot. Adobe Stock, jandruk

Właśnie kończyłam gotować obiad, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to mąż zapomniał klucza, więc otworzyłam, nawet nie zdejmując fartucha, i zaniemówiłam na chwilę. Na progu stało dwóch strażaków!

„Pali się gdzieś?” – na ich widok aż ścisnęło mnie w żołądku.

Dzień dobry! Nie słyszała pani komunikatu? Ewakuujemy mieszkańców! – stwierdzili.

– Jakiego komunikatu? – byłam zdumiona. – Nic nie słyszałam...

– Cały czas ogłaszamy przez megafon, że trzeba wyjść z domu, bo jest zagrożenie!

Faktycznie, usłyszałam go dopiero teraz, stojąc w otwartych drzwiach: „Mieszkańcy całej ulicy! Prosimy o opuszczenie domów z powodu zagrożenia wybuchem gazu!. 

Całe osiedle może wylecieć w powietrze?

Wcześniej nie miałam pojęcia, że cokolwiek się dzieje! Latem wymieniliśmy bowiem z mężem okna w naszym mieszkaniu na nowoczesne i superszczelne. Nie przepuszczały praktycznie żadnych odgłosów. W dodatku, kiedy gotuję, lubię mieć włączone radio.

– Ewakuacja?! – zdenerwowałam się niemal, zapominając o gotującym się obiedzie. – A ile to potrwa? Czy mam coś ze sobą zabrać?

Trudno nam powiedzieć… Proszę się pospieszyć… – strażacy byli stanowczy i najwyraźniej oczekiwali, że wyjdę z domu tak jak stoję, w fartuchu i kapciach, mimo chłodu na dworze.

– Muszę wyłączyć gaz! – w tej sytuacji chyba zabrzmiało to groteskowo.

– Zaraz to my go wyłączymy, szanowna pani, ale tak, proszę to zrobić, bo jak potem włączymy gaz z powrotem, to się będzie ulatniał bez płomienia – uświadomili mnie.

Pobiegłam więc do kuchni, a wracając przez przedpokój, włożyłam ciepłe botki, złapałam także kurtkę i torebkę. Wybiegłam na ulicę i razem z innymi sąsiadami przeszłam dwie przecznice dalej, wymieniając się uwagami. Wszyscy byliśmy przestraszeni, a zapadający zmierzch tylko pogłębiał nastrój grozy. Na końcu osiedla zobaczyliśmy rozciągniętą ostrzegawczą żółtą taśmę, stojących za nią ludzi o niepewnych minach, dwa samochody straży pożarnej i policję. Wyglądało to jak na filmie, aż miałam wrażenie, że za chwilę ktoś krzyknie: „Koniec akcji, cięcie!”. Ale to niestety nie był film… Rozejrzałam się wokoło, stało nas kilkadziesiąt osób, chyba wszyscy sąsiedzi z kilku sąsiadujących ulic. Kiedy także stanęłam w tłumie za taśmą, poczułam się naprawdę dziwnie. Jakby ktoś mnie wysiedlił, wręcz odebrał mi brutalnie moje dotychczasowe życie! Nikt z nas tak naprawdę do końca nie wiedział, co się dzieje. W tłumie krążyły rozmaite, coraz to bardziej przerażające pogłoski podsycane tym, że chodzi o gaz, który stanowi dla nas wielkie zagrożenie.

– Podobno ulatnia się w kilku miejscach… Całe osiedle może wylecieć w powietrze… Nie potrafią zlokalizować wycieków… – dochodziły do mnie plotki, powodując koszmarne napięcie.

Po jakimś czasie w tym tłumie znalazł mnie zdezorientowany mąż i zaniepokojony zapytał:

Kochanie! Co się stało? – nie wytrzymałam już tego napięcia i po prostu się rozpłakałam.

– Nie wiem – szlochałam.

Mąż poszedł zbadać sprawę 

W końcu mu powiedzieli, że koparka pracująca na budowie domu, uszkodziła rurę gazową podczas robienia wykopu.

– Kto o tej porze roku zabiera się za kopanie? – mąż był wściekły. – Nie mogli uważać, patałachy?

Zawiadomieni przez operatora koparki strażacy starali się przede wszystkim znaleźć główny zawór gazu, żeby go odłączyć od uszkodzonej rury.

– Kiedy to zrobimy, będą państwo mogli wrócić do domów, ale nie wiemy, jak długo potrwa awaria. To już nie zależy od nas, tylko od firmy gazowej – usłyszeliśmy.

– Jak dobrze, że zdążyłam ugotować obiad, to jak wrócimy do domu, tylko podgrzeję go w kuchence mikrofalowej. Wiem, że tego nie lubisz, kochanie, ale zawsze to lepsze niż kanapki – spróbowałam rozładować napięcie.

Objął mnie czule i tak staliśmy przez kolejną godzinę. Aż w końcu strażacy zaczęli się zwijać. Gdy zdjęli taśmę zabezpieczającą, milczący i zmęczony tłum sąsiadów ruszył do swoich domów. Każdy z nas wąchał odruchowo, czy nie czuje jednak złowieszczej woni gazu. Zmęczeni i zmarznięci usiedliśmy z Bartkiem w kuchni.

– Ciepła herbata dobrze nam zrobi – stwierdziłam, włączając elektryczny czajnik.

Mąż rzucił w kąt teczkę.

– Miałem jeszcze wieczorem popracować, ale chyba już dzisiaj nie dam rady. Tyle emocji… – pokręcił głową.

Siedzieliśmy w kuchni z godzinę

W końcu Bartek wstał i zadecydował:

– Przejrzę chociaż mejle…

Wyszedł do swojego pokoju, ale za chwilę wrócił.

– Kochanie, zabrałaś gdzieś laptopa? – zapytał.

Nie ruszałam go, a dlaczego pytasz? – zaprzeczyłam.

– Bo go nie ma na moim biurku…

– Niemożliwe – uśmiechnęłam się.

Skoro ja go nie ruszałam, musiał tam być!

– Pewnie sam go gdzie indziej położyłeś. Może w sypialni? – mąż lubił pracować w łóżku, co mnie doprowadzało do białej gorączki.

– Pójdę zobaczyć – ruszyłam w stronę sypialni.

W sypialni jednak laptopa nie było, za to… zobaczyłam rzuconą na podłogę moją szkatułkę na biżuterię. Pustą. „Co się tutaj dzieje?!” – byłam zaskoczona.

– Bartek! – zawołałam męża.

A jemu wystarczyło już tylko jedno spojrzenie, aby stwierdzić:

– Okradli nas!

Niestety, miał rację. Ktoś się włamał do naszego mieszkania. Tylko kto i kiedy?

– No jak to: kiedy? Wtedy, gdy staliśmy na dworze i czekaliśmy na odcięcie gazu! Ktoś to wykorzystał i wszedł do naszego mieszkania, by wynieść z niego co cenniejsze rzeczy – powiedział Bartek.

– Co za świństwo! Musimy natychmiast zawiadomić policję! – nie mogłam powstrzymać wzburzenia.

Byłam pewna, że przyjadą natychmiast, a tymczasem dyżurny z naszego komisariatu powiedział mi, że musimy poczekać na patrol nawet dwie godziny.

– Mamy teraz dużo zgłoszeń z państwa rejonu – stwierdził.

Okazało się, że nie tylko nas okradziono

W czasie alarmu włamano się do kilkunastu mieszkań. Złodzieje mieli na to ponad trzy godziny. Mogli sobie buszować do woli po opustoszałym osiedlu, wiedząc doskonale, że nikt ich nie zobaczy, bo policja i straż pożarna pilnują, żeby ludzie nie wychodzili poza kordon!

– To wygląda na zaplanowaną akcję. Bo skąd by się dowiedzieli, że osiedle jest ewakuowane? – stwierdził mój mąż.

– Ale jak mogli przewidzieć wyciek gazu? – zapytałam naiwnie.

– Może wcale nie przewidzieli, tylko go… wywołali? – powiedział Bartek, który kocha powieści kryminalne i zawsze był dobry w rozwiązywaniu zagadek.

Tak, to było prawdopodobne. Tym bardziej, że jak się potem okazało, policja nie była w stanie przesłuchać operatora koparki, która uszkodziła rurę z gazem, bo gdzieś się ulotnił, porzucając sprzęt. Właściciele posesji, na której stanęła koparka, zrobili wielkie oczy, gdy zadzwoniono do nich z pytaniem, w jakiej firmie wynajmowali ją na swoją budowę.

– Koparkę? O tej porze roku? Niczego nie wynajmowaliśmy! – stwierdzili.

Policjanci po numerach rejestracyjnych koparki dotarli wprawdzie do jej właściciela, ale okazała się nim firma wynajmująca ciężki sprzęt do prac ziemnych. Kiedy sprawdzono dane osoby, która ją wynajęła, odkryto, że posłużyła się sfałszowanym dowodem osobistym. Oczywiście numer telefonu, z którego dzwoniono na policję i straż, aby powiadomić o wycieku gazu, także okazał się nie do namierzenia, bo telefon był na kartę. Nie wiemy, ile rzeczy skradziono ze wszystkich domów. Nam zginęły: laptop, kamera, złota i srebrna biżuteria. Najbardziej jednak żałuję wcale nie pierścionka po babci, tylko pierwszych ząbków moich dzieci, które miałam schowane na pamiątkę w małym puzderku trzymanym w szkatułce. Złodzieje pewnie wrzucili je do worka razem z biżuterią, a potem wywalili do śmieci. Serce mnie boli, kiedy o tym myślę i czuję się pozbawiona najintymniejszych wspomnień. Nie mam pojęcia, kto wpadł na tak perfidny sposób kradzieży. Przecież to się mogło skończyć prawdziwym nieszczęściem! Gaz z uszkodzonej rury ulatniał się naprawdę. Co by było, gdyby w powietrze wyleciało przez to pół osiedla? Mam nadzieję, że złodzieje zostaną złapani i ukarani. Wiem, że nie tylko nie odzyskam wszystkich rzeczy, ale i spokoju oraz poczucia bezpieczeństwa, które mi zostały odebrane na długo.

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA