Był sympatycznym, ciepłym i opiekuńczym mężczyzną. Dla mnie to było jednak za mało. Ja szukałam ognistej, szalonej miłości. I w końcu znalazłam…
To mi nie wystarczyło
Czy się cieszyłam na ten ślub? Tak… chyba. Dominika znałam od dziecka, byliśmy parą od czasów liceum. Decyzja o sformalizowaniu naszego związku była więc czymś zwyczajnym. Zwyczajny. To dobre słowo. Świetnie charakteryzowało nie tylko moją sytuację i uczucia, ale też Dominika.
Wszystkie koleżanki bardzo go lubiły, łatwo zyskiwał sympatię nowo poznanych osób. Nie znałam jednak żadnej dziewczyny, która by się w nim kiedykolwiek podkochiwała. Może z tego powodu, że ciągle trzymaliśmy się razem? A może dlatego, że był z niego właśnie zwyczajny facet? Przyjazny, ciepły, wierny i przewidywalny. Taki sympatyczny miś.
– Kumpele wyciągają mnie nad morze – oznajmiłam mu pod koniec maja. – Wiesz, taki przedślubny, babski wypad.
Oczywiście nie protestował. Uścisnął mnie, życzył dobrej zabawy i wstał rano, żeby podrzucić mnie na dworzec. Cały Dominik.
Na miejscu, w Kątach Rybackich, miało być wesoło, a wyszło beznadziejnie. Przynajmniej na początku. Pogoda nawet dopisywała, ale morze było zimne.
Jagoda już pierwszego dnia złapała katar, Gośka dostała SMS od swojego chłopaka i zawinęła się z powrotem. Zaczęłam się nudzić. Trzeciego, przedostatniego dnia pobytu poszłam na spacer po plaży. Świeciło słońce, ale było wietrznie, sypało piaskiem po oczach.
– Proszę włożyć moje okulary – obok mnie zabrzmiał męski baryton. – Szkoda, żeby takie piękne oczy dostały zapalenia spojówek.
Uniosłam wzrok. Wysoki, dobrze zbudowany, opalony.
– Konrad – miał mocny, zdecydowanie męski uścisk.
Jak to się stało, że kompletnie straciłam dla niego głowę? Może to przez te jego wściekle szmaragdowe oczy? A może zawiniła czupryna jasnych włosów, która stale opadała mu na czoło? Odgarniał ją niedbałym ruchem, który budził we mnie ciarki. Nie był ani tak elokwentny, ani bystry jak Dominik. Co z tego, skoro wręcz buchał testosteronem?
Dla niego straciłam rozum
Kochaliśmy się jeszcze tej samej nocy. Był moim drugim mężczyzną w życiu. Rankiem… postanowiłam sobie, że będzie także ostatnim.
– Wybacz, ale musimy odwołać ślub – oznajmiłam kilka dni później Dominikowi. – Nie chcę cię ranić, ale już cię nie kocham.
W słuchawce najpierw zaległa cisza, a potem usłyszałam łamiący się głos:
– Czy… czy masz kogoś?
– Tak. I to z nim chcę spędzić resztę życia.
Mimo że dopiero co skończyłam studia i podjęłam słabo płatną pracę, miałam własne mieszkanie. Zostawiła mi je kochana babcia, która zmarła 2 lata temu. Konrad sprowadził się do mnie. Ze szczęścia wibrowało mi w głowie. Praca, znajomi, rodzina – to wszystko się nie liczyło. Żyłam miłością, seksem. Niewiele opowiadał o sobie, a ja nie wypytywałam. Po co? Oboje przekreśliliśmy wszystko, co zdarzyło się przed naszym poznaniem i zaczynaliśmy nowy etap życia.
– Słuchaj… – powiedział pewnego dnia na początku lipca, kiedy zmęczeni miłością leżeliśmy na pomiętej pościeli.
– Tak? – zawisłam wzrokiem na jego ustach.
Konrad, i tak małomówny, coraz rzadziej się ostatnio odzywał. Coś go gryzło? Odkochiwał się?
– Mam kłopoty. Finansowe – wyrzucał słowa. – Czy możesz pożyczyć mi trochę pieniędzy?
– Ale ja nie mam żadnych oszczędności.
– Masz mieszkanie…
Wyjaśnił, że jego matka jest chora. Potrzebował stu tysięcy na jej leczenie. Zaklinał się, że odda, bo spodziewa się przelewu od mieszkającego w Ameryce ojca. Nie można było jednak czekać. Liczył się każdy dzień.
Wzięłam kredyt hipoteczny pod zastaw mieszkania i wręczyłam mu pieniądze. Nazajutrz obudziłam się w pustym łóżku. Nie odbierał telefonu. Zniknął.
Zrobił mnie na szaro
Cały tydzień zajęło mi zrozumienie, jaką byłam idiotką. Dałam się nabrać oszustowi, który – jak powiedziała mi policja – okradł już co najmniej kilkanaście kobiet. Bardziej od straty mieszkania bolało jednak złamane serce. Płakałam, rwałam włosy z głowy.
Po kilku dniach, 15 lipca, zrozumiałam jednak, że muszę się wziąć w garść. Nie mogę zmarnować życia z powodu jednego drania! Popełniłam straszny błąd, lecz zamiast użalać się nad sobą, trzeba po prostu go naprawić. I przypomniałam sobie o Dominiku. „Przeproszę, uderzę się w piersi. On to zrozumie. Przecież mnie kocha”. Otarłam ostatnią łzę i wybrałam jego numer.
– Słucham? – ku swemu zdumieniu usłyszałam młody, damski głos.
– Ee, ja do Dominika – wybąkałam. – Można wiedzieć, kim pani jest?
– Marlena S., a już od jutra K. – odpowiedziała. – Jutro bierzemy ślub!
Rozłączyłam się bez słowa i skryłam twarz w dłoniach.
Czytaj także:
„Prawie poszedłem z torbami, bo mój pomysł na biznes nie wypalił. Fortuny dorobiłem się na pierogach i schabowych”
„W rok zrobiłem 100 tysięcy i mam kasy jak lodu. Rodzice myślą, że robię karierę w korpo, a ja zarabiam ciałem”
„Gdy awansowałam w pracy, ktoś przeciął mi opony i włamał się do domu. Okazało się, że najciemniej jest pod latarnią”