Zaraz po rozstaniu z Lucyną kupiłem sobie psa. Dokładniej mówiąc, przygarnąłem go ze schroniska. Chciałem wreszcie po dwudziestu latach niezbyt udanego związku, zamieszkać z kimś, kto będzie mnie kochał nie za to, ile mam na koncie, tylko za to, że w ogóle jestem. Potrzebowałem bezwarunkowej akceptacji i radości na widok mojej osoby, a nie na widok mojego portfela. Pies miał w nosie mój portfel, za to mnie pokochał od pierwszego wejrzenia, co dla psów ze schroniska jest ponoć zjawiskiem normalnym.
Od jesieni do lata udało nam się zaprzyjaźnić na tyle, że kiedy nastał czas letniej kanikuły, wspólnie podjęliśmy decyzję o wakacyjnym wyjeździe. Zaproponowałem nasze piękne polskie morze, a Maks zaakceptował tę moją propozycję radosnym szczekaniem.
Podróż minęła nam bez przeszkód; Maks w przeciwieństwie do Lucyny uwielbiał jazdę samochodem. Przez całą drogę wietrzył łeb za oknem, więc gdy przyjechaliśmy, jęzor wisiał mu do ziemi. O dziwo, nie zniszczył sobie fryzury. Nawet nie próbowałem znaleźć miejsca w hotelu, tylko od razu podjechałem pod znany mi z opowiadań znajomych pensjonat, który wynajmował małe domki dwadzieścia metrów od plaży. Przemiły właściciel nie miał nic przeciwko psom; sam był miłośnikiem czworonogów, więc wszystkie domki miały specjalnie przystosowane drzwi ze specjalną „psią klapką”.
Zaczepił nas czteroletni chłopczyk
Wybrałem taki leżący najbardziej na uboczu, na samym końcu kempingu, bo nie byłem pewien, jak Maks będzie traktował inne psy; ponoć zwierzaki ze schroniska bywają czasami zazdrosne. Po wieczornym spacerze okazało się jednak, że jest jedynym psem w okolicy, jeśli nie liczyć wilczura właściciela. Ale wilczur był w pracy, a Maks na wakacjach, więc panowie tylko krótko się obwąchali i zawarli ze sobą ciche porozumienie, że nie będą sobie więcej wchodzić w drogę.
Następnego dnia rano udaliśmy się na pobliską plażę, celem rozpoczęcia dwutygodniowego byczenia się. Ja zamierzałem opalić się na heban, Maks zaś chyba zamierzał nadrobić wszelkie deficyty snu, bo po każdej kąpieli w wodzie wygrzebywał wielką jamę w piasku i zalegał tam przez długie minuty. Potem wstawał, przeciągał się, chłeptał z miski wodę, po czym znowu szedł schłodzić się w morzu. Ja oczywiście szedłem razem z nim, zresztą wszystko robiliśmy razem, tyle że ja chłeptałem zimne piwo zamiast wody.
W południe poszliśmy na rybę z frytkami. Maks dostał swoją porcję i chyba mu smakowało, bo uporał się z nią w minutę i pożądliwie łypał na moją. Kiedy wieczorkiem wracaliśmy do naszego domku, byliśmy syci, zmęczeni i szczęśliwi. Wykąpałem go symbolicznie, żeby zmyć z sierści morską sól, potem wykąpałem siebie i o dziewiątej spaliśmy snem sprawiedliwych.
Następnego dnia rano uznałem, że trzeba powtórzyć wszystko z dnia poprzedniego w najdrobniejszych szczegółach. W końcu są wakacje… Maks wyraził swój zdecydowany entuzjazm, więc po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w kierunku plaży, gdzie odnaleźliśmy wczorajszą miejscówkę.
– Pseprasam, cy mogę pozycyć psa? – usłyszałem nagle gdzieś z dołu.
Metr od koca stał chłopaczek, tak na oko czteroletni, może ciut młodszy; ciężko mi było określić dokładnie, bo na dzieciach kompletnie się nie znam.
– Chces spytać dlacemu? – uprzedził mnie malec, a ja skinąłem tylko głową. – Bo zakopałem wcoraj łopatkę… I nie wiem, gdzie jest...
– I sądzisz, że mój pies ją odnajdzie? – wykazałem się refleksem.
Z powagą skinął głową.
– Widziałem, jak on wcoraj suka i kopie… – brodą wskazał na Maksa. – Da radę… Jest myśliwy…
Roześmiałem się.
– Myśliwski – poprawiłem chłopca.
– No... To mogę go zabrać?
– Musisz jego zapytać, czy pójdzie.
Chłopak z napięciem zwrócił się do Maksa i rzekł poważnym tonem:
– Cy ty mozes pomóc sukać łopatki?
Wciągnąłem brzuch, by lepiej się prezentować
Maks otworzył jedno oko, jakby się domyślił, że pytanie było skierowane do niego. Zaczął machać ogonem, najpierw dwa razy leciutko, a potem już na całego, wyrażając entuzjazm. Wstał natychmiast, otrzepał się z piasku i spojrzał wyczekująco.
– Ile ma lat? – spytał nagle chłopak.
– Ze dwa pewnie ma…
– No to fajno – odetchnął z ulgą.
– Ja mam prawie ctery, więc musi się mnie teraz podsłuchiwać…
– No ale on tylko mnie słucha – powiedziałem z nagłym zwątpieniem.
– To ty tez chodź – zaproponował.
No to poszedłem.
Daleko nie było. Dziesięć metrów dalej, na kolorowym kocu, leżała szczupła blondynka, na oko w wieku dwudziestu kilku lat. I przyglądała się nam z uwagą, a jednocześnie z lekkim uśmiechem. Ja z każdym krokiem mimowolnie wciągałem brzuch, tak skutecznie, że po dojściu do koca prezentowałem się już całkiem w porządku. Jak na swoje prawie czterdzieści lat, oczywiście.
Skłoniłem się szarmancko, a dziewczyna skinęła mi lekko głową.
– Przybywamy z odsieczą – powiedziałem całkiem poważnym tonem.
– Czyńcie swą powinność – odparła.
Co było robić? Czyniliśmy. Maks początkowo zupełnie nie rozumiał, czego od niego oczekujemy. Grabki, będące kompletem z brakującą łopatką, obwąchał początkowo chętnie, ale pewnie dlatego, że skojarzyły mu się ze zjedzonym wczoraj halibutem. Komendy „szukaj” nie rozumiał, ale na komendę „kop” zareagował prawidłowo – wykopał dziurę w piasku i zaległ.
Przez Lucynę straciłem ochotę na romanse
– Chyba nic z tego – westchnąłem. – Pies odmawia współpracy.
– To nic – odezwał się niespodziewanie chłopiec. – Mam drugą. – I wyciągnął z przepastnej siatki łopatkę, która podejrzanie pasowała do grabek.
Spojrzałem na niego pytająco, a on uśmiechnął się i pogłaskał Maksa.
– Fajny jest i chciałem go poznać – stwierdził bez śladu skrępowania.
– Kamil… Okłamałeś pana? – spytała ostrym tonem jego mama.
– Pobawić się chciałem, a nie mam z kim… On jest fajny – wskazał na psa. – On tez – pokazał na mnie. – Pobawimy się razem, wy tez razem mozecie…
Sprawiając sobie psa, sądziłem, że na długi czas kończę z kobietami. Po Lucynie miałem ich powyżej uszu. Nie sądziłem, że spotkam jakąś wartą zachodu. A jednak, myliłem się…
Maks przez resztę dnia doskonale bawił się z Kamilem, a ja wcale nie gorzej z Ewą, mamą Kamila. Kiedy okazało się, że mieszka na naszym kempingu, uznałem to za szczęśliwy zbieg okoliczności. Późnym popołudniem całą czwórką poszliśmy na rybkę i dodatkowe atrakcje, czyli gokarty i lody. Kiedy Kamil zaczął przysypiać, wsparty na drzemiącym Maksie, zdecydowaliśmy się wracać. Odprowadziłem ich pod sam domek, gdzie Kamil zaległ w łóżku, a Maks w nogach łóżka.
Uznaliśmy, że możemy wreszcie pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. W jej trakcie wypiliśmy butelkę białego wina i doszliśmy do wniosku, że tego wieczora nie będziemy się posuwać dalej niż do zdawkowego pocałunku w policzek na pożegnanie. Ale przed nami były całe wakacje…
Czytaj także:
„Zakochałem się w dziewczynie poznanej na plaży. Robiłem wszystko, żeby się z nią umówić, ale ona skrywała tajemnicę"
„Upiłam się na plaży i wrzuciłam do morza... zamówienie na męża. Nie spodziewałam się, że faktycznie ktoś je znajdzie”
„Wierzyłam, że na wakacjach poznałam miłość życia. Mój habibi okazał się zwykłym krętaczem”