Piękna, mądra – kobieta marzeń. To, co robiła, było urocze, ale zaczynałem się dusić od tej miłości. Z każdym dniem czułem się jednak coraz gorzej, jakbym był w potrzasku.
Miałem spory bagaż życiowy
Rozwód na półmetku życia był dla mnie sporą porażką. Coś ważnego się nie udało, czegoś istotnego nie dało się naprawić. Dobrze chociaż, że potrafiliśmy się z Marzeną rozstać na takim etapie, kiedy jeszcze nie znienawidziliśmy się nawzajem. Nasz syn nie był świadkiem awantur i szarpaniny, w sądzie nie wytykaliśmy sobie wzajemnie win ani nie walczyliśmy o majątek.
Zostawiłem Marzenie i Jackowi mieszkanie, w którym nasze dziecko wychowywało się od małego. W końcu i tak kiedyś będzie jego. Pozbieraliśmy się po rozstaniu i każde z nas zaczęło żyć własnym życiem. Marzena dość szybko poznała Artura, porządnego, jak mi się wydawało, faceta, który całkiem nieźle do niej pasował. Jacek też na niego nie narzekał, więc życzyłem im jak najlepiej.
A ja? Nie spieszyło mi się do powtórki z rozrywki. Lubiłem być sam. Mogłem milczeć całymi dniami, co tak drażniło Marzenę. Doceniałem spokój i ciszę i niespecjalnie doskwierała mi samotność. Widać tacy mrukliwi introwertycy jak ja nie są stworzeni do życia w związku. Towarzystwo syna, który po lekcjach wpadał do mnie od czasu do czasu, a także piątkowy wyskok z kolegami na piwo po pracy całkowicie wystarczały mi za życie towarzyskie.
Poznaliśmy się przypadkiem
Renatę poznałem, gdy oglądała mieszkanie do wynajęcia piętro wyżej. Pomyliła numery i zapukała do mnie. Otworzyłem i poczułem się, jakby strzelił we mnie piorun. Nieco młodsza ode mnie, zadbana, elegancka. Strój podkreślał figurę klepsydry, a blond pasma ujmowały w uroczą ramę łagodny owal twarzy. Mleczna cera, długie rzęsy, pełne usta i przepastne oczy koloru gorzkiej czekolady.
Zastrzeliło mnie to zestawienie: naturalna blondynka o najciemniejszych tęczówkach, jakie kiedykolwiek widziałem. Przełknąłem ślinę i wyjaśniłem pomyłkę z piętrami. Miło się zdziwiłem, gdy zapukała do mnie znowu.
– Jednak nie będziemy sąsiadami… – westchnęła. – Ale wie pan co? Mam ogromną ochotę na kawę. Może mogłabym się do pana wprosić?
Takiej propozycji się nie odrzuca. Przez moment zawahałem się, czy moje nieco zapuszczone mieszkanie kawalera z odzysku nadaje się do zaproszenia gościa, zwłaszcza płci żeńskiej, ale…. Nie zwróciła uwagi na bałagan, bo patrzyła głównie na mnie. I mówiła, śmiała się, żartowała, wyciągała ze mnie zwierzenia, gdy tymczasem za oknem zapadał zmrok. Spędziliśmy ze sobą cały wieczór, zjedliśmy kolację i umówiliśmy się na kolejne spotkanie.
Renata była czuła i troskliwa. Dzwoniła, by dopytać, czy odpowiednio się ubrałem, żebym się nie przeziębił. Tak jakbym w ciągu niemal pół wieku życia nie opanował umiejętności dobierania stroju do pogody. Ale nie powiem, było miło znów poczuć się dla kogoś kimś ważnym, godnym uwagi, troski właśnie. Chciała wiedzieć, czy zjadłem coś porządnego, czy znowu żywiłem się kawą i kanapkami, a żebym nie skonał z głodu, często wpadała po pracy z jakąś pyszną zapiekanką czy sałatką.
Pamiętała, gdy wspomniałem o planowanych badaniach okresowych, i dociekała, czy już je wykonałem i jakie mam wyniki, bo w pewnym wieku trzeba dbać o takie sprawy.Staliśmy się oficjalnie parą, gdy poprosiłem, by się do mnie wprowadziła. Byliśmy od dawna dorośli i nie musieliśmy się bawić w podchody, a ja chciałem sprawdzić, czy do siebie pasujemy.
Wspólne mieszkanie to najlepszy test. Wtedy kończy się udawanie, strojenie w piórka. Szybko wychodzą na jaw prawdziwe cechy – nie tylko zalety, ale przede wszystkim wady, ułomności, nawyki, natręctwa. Po co tracić czas na spotykanie się miesiącami, jeśli ostatecznie okaże się, że nic z tego?
Zdaliśmy ten test. Układało nam się coraz lepiej, a ja czułem się wręcz rozpieszczany. Nie było mi tak błogo nawet podczas miesiąca miodowego. Renata starała się uprzedzać moje życzenia, zanim nawet o nich pomyślałem.
Mój syn zaczął jej przeszkadzać
Nic mnie nie tknęło, nawet gdy mimochodem, gotując coś, zapytała swoim radosnym głosikiem:
– Tadziu, a Jacek to wpadnie dzisiaj?
– Nie wiem, nic nie mówił, ale nie było go już dwa dni, więc pewnie wpadnie.
– Wiesz… Tylko się nie denerwuj… Bo mam wrażenie, że on ostatnio tu jakby na przeszpiegi przychodzi.
– Przeszpiegi? Co ty…?
– Marzena go wysyła. Nie dzieliliście majątku, więc jakby coś odkryli, to mogliby cię w samych skarpetkach puścić.
– Renatko… Co ty opowiadasz?
– Nie takie rzeczy widziałam. Masz, tu jest zupka, twoja ulubiona, krupnik na żeberkach. Tu masz łyżkę. Już daję ci sól, nie wstawaj. Siedź. I proszę… Naprawdę wolałabym, żebyście się z Jackiem widywali na mieście. Nie patrzy na porę, a ja czasem jestem w negliżu albo idę akurat pod prysznic… Nie czuję się komfortowo, gdy tak wpada. To prawie dorosły chłopak, nie dziecko. No, jedz, jedz, a ja ci potem zrobię masaż pleców. Widzę, że ten bark ci dokucza.
Prawdę mówiąc, nic mi nie dokuczało, ale kto by odmówił masażu tymi ślicznymi rączkami? Zwłaszcza że na masowaniu pleców się nie skończyło…
Potem zadzwoniłem do Jacka i powtórzyłem mu prośbę Renaty.
– Tato, jaja sobie robisz? – mój siedemnastoletni syn zabrzmiał, jakby się czymś zakrztusił.
– Synu, mieszkam z kobietą…
– No, zauważyłem, bo nie masz już dla mnie czasu. A teraz na dokładkę jestem niemile widziany w twoim domu. Weź ty się, ojciec, zastanów.
– Synku… Przecież ja…
– Tato… – przedrzeźnił mój ton. – Dobra, nie każę ci wybierać: ja albo ona, ale zacznij myśleć głową. I wykop ją z mieszkania, za które nie płaci. I przestań fundować wszystko ze swojej pensji. Ona na tobie żeruje, ale to ja jestem ten zły? Nie chcesz, żebym wpadał, to nie. Łaski bez.
– Zobaczymy się na mieście?
– Jasne… – mruknął. – Zanim i tego ci zabroni.
Renata była przekonana, że niechętna postawa Jacka dowodzi jego nieczystego sumienia.
– Co mu za różnica, gdzie się spotkacie? Mówię ci, że on i ta jego cwana mamusia, która nawet po rozwodzie chce cię wykorzystać, coś razem kombinują. Musisz na nich uważać. No, chodź tu do mnie, przytul się…
Z troską się mną opiekowała
Miałem się nazajutrz spotkać z Jackiem, ale wydarzył się mały wypadek. Renata upuściła mi na stopę ciężką, żeliwną gęślarkę, w której smażyła powidła na zimę. Wylądowałem w szpitalu, gdzie wsadzili mi ją w gips.
Gdy wracaliśmy do domu, Renata prawie płakała.
– Przepraszam, Tadziku, tak strasznie cię przepraszam! – chlipała. – Obiecuję, że się tobą zajmę!
Rzeczywiście, skakała wokół mnie, jakbym był udzielnym księciem. Poprawiała mi poduszkę pod nogą i drugą pod plecami, przynosiła kolejne kubki z herbatą, i ciasteczka, i kanapeczki. Nawet kanały w telewizorze za mnie zmieniała. Rany, miałem złamane kości śródstopia, a nie kręgosłup. Traktowała mnie jak kalekę, co niezbyt mi się podobało, ale domyślałem się, że Renatę zżerają wyrzuty sumienia i chce mi jakoś wynagrodzić cierpienie oraz unieruchomienie.
Kiedy zdjęli mi gips, stwierdziła, że jeszcze trochę powinienem posiedzieć w domu. Piwo z chłopakami mogło zaczekać, spotkania z Jackiem też. Nawet śmieci nie pozwalała mi wyrzucać.
– Oj, jeszcze mi cię któraś z sąsiadek ukradnie, i co? Taki przystojniak to skarb.
– Nie przesadzasz ty aby? – śmiałem się.
– Ani trochę. Tę spod siódemki przyuważyłam, jak staje w drzwiach, gdy wychodzisz do pracy. Muszę pilnować mojego Tadzika. Żeby nie wpadł w szpony jakiejś harpii – niby żartowała, ale jej oczy pozostały poważne.
Kręciłem głową, niemniej jednak leń we mnie wziął górę i pozwoliłem jeszcze parę dni wyręczać się we wszystkim, a sam polegiwałem na kanapie.
Powrót do pracy autentycznie mnie ucieszył. Znowu to ja podejmowałem decyzję, to mnie pytano o zdanie… Miła odmiana po kilku tygodniach, w trakcie których praktycznie nic ode mnie nie zależało, a ewentualne potrzeby – faktyczne i urojone – były uprzedzane.
Źle się czułem z jej osaczaniem
Musiałem wreszcie poważnie rozmówić się z Renatą, bo uznałem, że tak dalej żyć się nie da. To, co robiła, było urocze, ale zaczynałem się dusić od tej jej miłości. Nawet podjąłem temat, ale sprawa znowu się rozmyła, bo zadzwonił kolega. Kupił nowy samochód i koniecznie chciał to oblać. Renata była urażona, że poszedłem na popijawkę, zamiast zostać z nią, ale nie widziałem znajomych od kilku miesięcy. Jakoś się nie składało, bo zajmowałem się moją panią. Czy też raczej ona zajmowała się mną.
A kiedy wróciłem, grzecznie przed północą i tylko na lekkim rauszu, bo kaca nie znosiłem bardziej niż nadopiekuńczości mojej kobiety, Renata czekała na mnie w drzwiach. W samej bieliźnie. O Boże, wyglądała tak, że martwy wróciłby do żywych…
– Nie lubię, kiedy nie wiem, co się z tobą dzieje, nie lubię się o ciebie martwić… – mruczała, ocierając się o mnie.
– Kochanie, przecież wiedziałaś, gdzie jestem i co robię.
– Ale wolę, gdy jesteś ze mną…
Dwa dni później miałem wypadek. Ściągałem pajęczyny, które pojawiły się pod sufitem, a że mieszkanie w kamienicy miało prawie cztery metry wysokości, użyłem drabiny. Jakimś zbiegiem okoliczności kabel od odkurzacza owinął się wokół nogi i kiedy Renia chciała przepiąć wtyczkę, drabina się zachwiała. Próbowała mnie jeszcze ratować, ale tak zachybotała drabiną, że walnąłem o szafkę.
Złamana ręka, dwa żebra i kość udowa. Ogólne potłuczenia, siniaki i rozcięcia skóry, z których jedno trzeba było szyć. Dobrze, że zęby całe, reszta się jakoś zrośnie, myślałem, gdy zwykłe oddychanie sprawiało mi trudny do zniesienia ból. Renata zalewała się łzami. Prawie biczowała się z powodu poczucia winy. Obiecywała, że zajmie się mną jak królem, bym jak najmniej odczuwał skutki upadku. A ciężko było ich nie odczuwać, skoro znowu byłem w gipsie, jeszcze bardziej połamany. Ledwie mogłem się ruszać, ledwie mogłem oddychać…
Jej słowa dały mi do myślenia
Renata zgodnie z obietnicą zajmowała się mną tak, jakbym był cennym i kruchym jajkiem. Karmiła mnie. Myła. Goliła. Czesała. Nawet drapała po plecach. Czytała książki na głos.
– To przeze mnie jesteś w takim stanie – mówiła, głaszcząc mnie po głowie. – Muszę zadbać o mojego Tadzika najlepiej, jak potrafię, żeby szybko wrócił do zdrowia.
Kiedy poprosiłem, żeby zadzwoniła po Jacka, którego od dawna nie widziałem i za którym tęskniłem, pokręciła głową.
– Skarbie, nie obraź się, ale chyba… Nie wiesz, jak ty wyglądasz. Chcesz chłopaka przerazić? Podkuruj się najpierw, niech ci te wszystkie siniaki zejdą. Gips to gips, ale reszta…
Miała rację, nie wyglądałem najlepiej, a nie chciałem, żeby syn się martwił. Zgrywał dorosłego, ale wciąż był przecież po prostu dzieciakiem.
– Poza tym chyba niespecjalnie się tobą interesuje, skoro nawet do ciebie nie zadzwonił.
– Nie mów tak…
– Daj spokój, tak to jest z dziećmi. Wychowujesz, dbasz, własną nerkę byś oddał, a ci zjawią się dopiero po spadek…
Nie wierzyłem, by mój Jacek był tak wyrachowany, ale z drugiej strony jej słowa zasiały we mnie ziarno wątpliwości. Synek obraził się, gdy poprosiłem go o spotkania na mieście, i od razu zaczął atakować Renię. Ba, nawet kazał mi z nią zerwać. Od tamtej pory nie dzwonił, nie próbował się ze mną zobaczyć. Może Renata nie pomyliła się zbyt wiele? Może istotnie coś knują z Marzeną, której przestało się układać z tym całym Arturkiem?
Leżąc w gipsie, miałem sporo czasu na myślenie, więc myślałem. Kto o mnie naprawdę dba? Renatka. Nikt inny. Kumple są wtedy, kiedy chcą się napić, ale jak pojawiają się problemy, to znikają. Była żona, mimo tylu lat spędzonych razem, nawet się nie zainteresuje, czy wszystko ze mną okej. Jedyny syn strzelił focha, bo śmiałem ułożyć sobie życie po rozwodzie. Jego matka mogła, a ja nie. Rzeczywiście wyglądało na to, że obchodzę tylko Renię, więcej, nieba by mi przychyliła.
Sama Renia była jak anioł. Dbała o mnie, jakbym był dla niej najważniejszy na świecie.
– Wiesz, kocie, tak sobie myślę, że mógłbyś poszukać innej pracy, jak już wyjdziesz z tego gipsu – zagaiła, podając mi kubek z soczkiem i ze słomką do picia. – Znalazłbyś sobie taką jak ja, którą mógłbyś wykonywać zdalnie, w domu. Nie musiałbyś wtedy nigdzie wychodzić, narażać się na niebezpieczeństwo, bylibyśmy blisko siebie.
– Ale jako inspektor nadzoru budowlanego nie mogę…
– Zawsze możesz się przekwalifikować. Źle nam, gdy jesteśmy razem, tylko we dwoje? – spytała retorycznie.
– Pomyśl, że tak mogłoby być codziennie. Wspólne posiłki, smaczne i zdrowe, a nie łykany w biegu jakiś syf na mieście. Wspólne rozmowy między obowiązkami, czułości, kiedy tylko najdzie nas ochota…
Kusiła, oj, kusiła. Inspekcje i kontrole w terenie faktycznie bywały uciążliwe. Zwłaszcza zimą. A tak mógłbym w chłód i pluchę siedzieć w domku pod kocykiem, z ciepłą herbatką i piękną kobietą w zasięgu ręki. Może warto się nad tym zastanowić? Choć w tym wieku się przekwalifikować? Zaczynać od nowa, od najniższego szczebla? I uczyć od nowa? Głowa już nie ta…
Czułem się coraz gorzej
Ostatnio miałem problemy z koncentracją, ciągle byłem senny. Zasypiałem w połowie wypowiadanego zdania. Spodziewałem się, że leki przeciwbólowe i przeciwzakrzepowe mogą mieć jakieś skutki uboczne, ale nie sądziłem, że aż takie. Bywało, że nie miałem siły wstać z kanapy i Renia musiała mi pomagać nawet przy korzystaniu z ubikacji. To było upokarzające, ale cieszyłem się, że mam ją obok siebie. Bo przecież gdyby nie ona, nie wiem, jak bym sobie poradził. Chyba po prostu leżałbym i czekał na śmierć.
Zgadzałem się z Renią, gdy coś proponowała, bo uznawałem, że po prostu wie lepiej, a ja i tak nie bardzo mogłem się skupić i pomyśleć. Czułem się jakiś taki wyssany z energii, zmęczony, choć przecież głównie leżałem lub siedziałem. Renia miała rację, nie nadawałem się do powrotu do mojego dawnego życia…
Chciałem się jej odwdzięczyć. Kiedy pojechała, by oddać tłumaczenie i podpisać jakieś dokumenty, postanowiłem zrobić obiad. Nic wyszukanego, bo gips na lewej ręce mocno mnie ograniczał, ale chciałem zrobić jej niespodziankę, pokazać, że ja też umiem się troszczyć o tych, których kocham.
Zebrałem się w sobie, żeby wstać, pójść do kuchni i powalczyć z materią.
Szło mi opornie, bo serce chciało działać, a ciało odmawiało posłuszeństwa. W efekcie zaciąłem się w palec.
– Cholera mać! – zakląłem po nowemu, bo Renia nie lubiła wulgaryzmów.
Sięgnąłem do szafki z lekami po plaster, bo krew się ze mnie lała, jakbym zarżnął barana, a nie ściął opuszek kciuka. Szukając opatrunku, zauważyłem kilka opakowań lekarstw, których nie znałem. Musiały zatem należeć do Reni. Przestraszyłem się, że coś jej jest. Wyciągnąłem ulotkę i zacząłem czytać. To były leki nasenne, z grupy barbituranów, cokolwiek to znaczyło.
I nie musiałem pytać Renaty, czy coś jej dolega, bo to nie ona, ale ja codziennie od jakiegoś czasu brałem te tabletki. Nawet spytałem Renię, co to jest, i twierdziła, że to moje pigułki, na receptę, którą wykupiła, ale teraz lek ma inne opakowanie i inny kształt tabletek. Nowa seria wygląda tak. Uwierzyłem, bo niby czemu miałaby kłamać? Tyle że nie zapisano mi niczego na sen, bo nie było takiej potrzeby. Czyżby coś się zmieniło?
Zadzwoniłem do przychodni i lekarz też się zdziwił. Ani tego nie zalecał, ani tym bardziej nie przepisywał.
– To lek starego typu. Nie dość, że silny i mający długotrwałe działanie, to jeszcze uzależniający i wzmagający działanie leków przeciwbólowych. Jeśli zapisał to panu inny lekarz, radzę go unikać, a te prochy jak najszybciej odstawić. Może się źle skończyć.
Ona mnie truła!
Nie wierzyłem w to, co się działo. To nie były leki, które powinienem brać.
To były piguły, które w mojej codziennej „diecie” pojawiły się, gdy zacząłem wracać do zdrowia. Gdy chciałem powoli wracać do pracy, do znajomych, odezwać się do syna…
Wlałem w siebie tyle wody, ile zdołałem. Chciałem jak najszybciej wypłukać z organizmu substancję, która mi szkodziła. Chciałem znów jasno myśleć.
Kiedy Renata wróciła do domu, od razu spytałem ją o te tabletki. Zbladła. Wyraźnie.
– To moje leki – odparła. – Ostatnio mam kłopot ze snem.
– Nie kłam. Znam kształt i kolor tych tabletek. Biorę je dwa razy dziennie. Po co?
Zmieszała się na moment, a potem zaczęła paplać i mizdrzyć się, zmyślając coraz to nowsze wersje historii, którą chciała mi wmówić. Nie tym razem. W jednej chwili pojąłem, że mam do czynienia z wariatką. Nie wiem, jak daleko była gotowa się posunąć w uzależnianiu mnie od siebie. Czy chciała tylko w patologiczny sposób się mną opiekować, jak bezwolną lalką, czy w końcu doprowadziłaby do mojej śmierci? Obie opcje były straszne.
Kazałem jej się wyprowadzić. Natychmiast, jeszcze tego samego dnia. Nie obchodziło mnie, co ze sobą zrobi, bardziej się bałem, co może zrobić ze mną, jeśli pozwolę jej zostać. Były łzy, szlochy, przeprosiny, błagania, obietnice i próby przekupienia mnie seksem, ale nie ugiąłem się. Bałem się tej toksycznej kobiety. Po prostu się jej bałem.
Renata zniknęła z mojego życia, a wraz z nią zagłaskiwanie mnie na śmierć, dziwne wypadki i konieczność pozostania w domu pod jej „troskliwą” opieką. Teraz muszę od nowa nauczyć się być samodzielny i odbudować mocno nadszarpniętą relację z synem. Widział więcej niż ja i to jemu powinienem ufać, gdy starał się otworzyć mi oczy. Mam nadzieję, że mi wybaczy. Powinniśmy się dogadać, skoro nikt już nam nie będzie przeszkadzał.
Czytaj także:
„Moje małżeństwo było jak złota klatka. Nie kochałam męża, ale lubiłam luksus. Byłam zbyt chciwa, by odejść”
„Babcia zapisała mi dom, ale testament zniknął. Chciwy wujek podstępem wyrzucił mnie na bruk”
„Córeczka tatusia prawie rozbiła cudowne małżeństwo. Chciwa ciućma myślała, że przytuli majątek”