„Był łachudrą, krętaczem i niewiernym mężem. Kiedy trafił do więzienia, nikt mu nie ufał, że został wrobiony”

Był krętaczem i zdrajcą fot. Adobe Stock, Nomad_Soul
– Słuchaj, wiem, że Olek to nałogowy łgarz, pozer, babiarz i w sumie drań, ale został aresztowany. Twierdzi, że podobno nie ma pojęcia dlaczego. – Kiedy coś zawalił, zawsze mówił, że nie wie, co się stało – zauważyłem.
/ 20.04.2022 04:37
Był krętaczem i zdrajcą fot. Adobe Stock, Nomad_Soul

Facet twierdzi, że ktoś go wrobił. Niemal każdy przestępca, złapany na gorącym uczynku, tak mówi. Wierzyć mu, czy nie?

Areszt śledczy nieodmiennie robi na mnie przygnębiające wrażenie. Tak było, kiedy jeszcze pracowałem w policji i tak to odczuwam również dzisiaj. Są jednak sytuacje, kiedy muszę odwiedzić ten przybytek, żeby zarobić na codzienną kromkę chleba i talerz zupy. Rzadko się jednak zdarza, żebym przychodził na widzenie z kolegą po fachu. Ale tylko po fachu, bo kumplami nigdy nie byliśmy. Trzy dni wcześniej odwiedziła mnie jego była żona z prośbą o pomoc.

– Słuchaj, wiem, że Olek to nałogowy łgarz, pozer, babiarz i w sumie drań – powiedziała – ale został aresztowany. Twierdzi, że podobno nie ma pojęcia dlaczego.

– Kiedy coś zawalił, zawsze mówił, że nie wie, co się stało – zauważyłem. – W policji było tak samo, to była zresztą jedna z przyczyn, dla której musiał się zwolnić.

– Pamiętam doskonale – pokiwała głową. – Ale teraz ta sierota nie ma nawet do kogo się zwrócić o pomoc. Dlatego przyszłam do ciebie, żebyś coś zrobił. Nie mam pojęcia, w co się wplątał, ale skoro dostał trzy miesiące aresztu, sprawa musi być bardzo poważna. Z tego, co mi powiedział adwokat, chodzi o jakieś pieniądze. Konkretnie o podrabianie banknotów.

Tak, sankcji prokuratorskiej nie dostaje się za nic

Olo musiał przeskrobać coś ewidentnego, skoro wylądował w takim „sympatycznym” miejscu. Zawsze miał tendencje do zbaczania ze słusznej drogi i nieodmiennie twierdził, że nie była to jego wina. Jako kumpel może był niezły, ale jako funkcjonariusz okazywał się nieznośny i przyprawiał szefów oraz współpracowników o przedwczesną siwiznę.

Sam mógłbym opowiedzieć parę soczystych i mrożących w żyłach historii o jego wyczynach. I zawsze był niezmiernie zaskoczony, że ktoś ma do niego pretensje, bo to nie jego wina, to zbieg okoliczności i złośliwość całego świata.

Dla niego samego może nawet nie chciałoby mi się zbytnio ruszyć palcem, ale jego byłą żonę akurat lubiłem. Olek może też ją lubił, nawet kiedyś kochał, ale jego skłonność do zbaczania z właściwej ścieżki obejmowała również latanie za spódniczkami. Nie przypuszczam, żeby jako prywatny detektyw pozbył się tej przypadłości. Kłopotliwej przypadłości, jeśli traciło się rozsądek w towarzystwie atrakcyjnej niewiasty.

– Słuchaj – powiedziałem, kiedy został doprowadzony do pokoju widzeń. – Musisz mi powiedzieć, w co się wpakowałeś. Trochę wiem od mecenasa, ale jemu też nie powiedziałeś wszystkiego, jak cię znam.

Strażnik stał przy drzwiach i robił za cenzora. To był warunek, bym mógł się spotkać z Olkiem, bo jako osoba obca dla aresztowanego nie miałem do tego prawa. Przyszedłem niejako w zastępstwie adwokata, ale szef aresztu wiedział, kim jestem. Znaliśmy się z dawnych lat.

– Powiedziałem wszystko! – oburzył się Olo.

Zgodnie z tym, co przekazał mi adwokat, mój kolega po fachu twierdził, jakoby został wrobiony. W jego samochodzie znaleziono torbę z podrabianymi banknotami, a na dodatek pendrive z oprogramowaniem do maszyny fałszującej. Wedle polskiego prawa za wprowadzanie do obiegu fałszywek grozi do pięciu lat więzienia, ale produkcja traktowana jest już na równi ze zbrodnią i można sobie za nią wykupić nawet 25 wiosen w pensjonacie z żelaznymi firankami. Olek utrzymywał, że to nie jego fanty, ale na torbie ujawniono jego odciski palców. Tylko jego, co nie stanowiło już tylko poszlaki, lecz twardy dowód. Nie mógł twierdzić, że ktoś mu to podrzucił do bagażnika. Inna rzecz, że takich rzeczy jak podrabianie pieniędzy nie robi się w pojedynkę, więc teoretycznie powinny tam być jeszcze inne ślady. Ale nie było. Dla prokuratury i sądu nie powinno mieć to raczej większego znaczenia.

– To ile było tej sfałszowanej forsy? – spytałem.

– Pięćdziesiąt tysięcy – burknął.

– Niebogato – pokręciłem głową. – O ile się orientuję, wprowadzenie większej ilości takiego towaru do obrotu pochłania jakieś siedemdziesiąt procent nominalnej wartości, a nawet więcej. Czyli realnie miałeś tam najwyżej piętnaście tysięcy. Naprawdę opłacało się ryzykować przewożenie takiej drobnicy? Wiesz przecież, że nie ma większego znaczenia, czy policja znajdzie pięćdziesiąt tysięcy czy pięć milionów. Za parę fałszywek można trafić do kicia na ładny czas.

– Podrzucili mi to – burknął.

– Podrzucili?! – wytrzeszczyłem na niego oczy. – Człowieku, przecież zostawiłeś odciski palców! Dotykałeś tej torby, układałeś w bagażniku! Mów, jak było, bo inaczej wstaję i wychodzę. Mecenas może sobie wysłuchiwać tych bzdur za godziwą zapłatę, ale mnie się zwyczajnie nie chce.

– Dała mi ją klientka na przechowanie – odparł i spojrzał na mnie tymi swoimi niebieściutkimi oczkami skrzywdzonego dziecka.

Jednak na mnie takie sztuczki nie działały. Nie ta płeć.

– Dopiero teraz kumam, dlaczego nie zdjęła wtedy rękawiczek…

Adwokat wspomniał o tej domniemanej klientce, jednak krzywił się na taką linię obrony. Trzeba by bowiem tę kobietę znaleźć i udowodnić, że miała z tym coś wspólnego. Lecz znając upodobania Olka, mogłem uwierzyć, że gdzieś w tym wszystkim pojawiła się tajemnicza kobieta.

– Klientka, powiadasz – powiedziałem powoli. – Czyli co, prowadziłeś jej sprawę i ona cię wystawiła?

– Właśnie – ucieszył się, chociaż nie wiem, z czego. – Tak było. Dała mi tę torbę, powiedziała, że w środku są dokumenty.

– A ty oczywiście to sprawdziłeś – zakpiłem.

Spuścił wzrok, zaczerwienił się lekko.

Oczywiście, że nie sprawdził

Ta babka musiała mu się podobać, dlatego stracił czujność.

– Co wiesz o tej pani? Poza tym, że jest niesamowicie atrakcyjna.

– A tobie skąd to przyszło do głowy? Może to emerytka w moherowym berecie?

– Błagam – jęknąłem. – Nie rób z siebie większego kretyna, niż jesteś.

W tej chwili strażnik przy drzwiach poruszył się i oznajmił:

– Jeszcze dwie minuty.

– Dobra, powiedz, jaki to numer sprawy i gdzie jest klucz od szafy z dokumentami.

– Po co ci to? – najeżył się.

– Bo chcę podpatrzeć, jakie masz metody pracy – prychnąłem. – Żeby ci pomóc, idioto! Może wywnioskuję coś z tego, co masz w notatkach. Oczywiście jeśli jakieś w ogóle prowadzisz.

– No wiesz! – obraził się.

– To gadaj, nie ma czasu!

– Ale klucze od biura są na policji – powiedział. – Jak zamierzasz wejść?

Wzruszyłem ramionami i westchnąłem ciężko. On naprawdę nie powinien zostać detektywem. Może sprostałby za to wyzwaniu, jakim jest ochranianie parkingu. Najlepiej pustego.

– A co, w drzwiach masz zamek szyfrowy? – spytałem z przekąsem. – Nie? No to dam sobie radę. Uczyli nas na szkoleniach otwierać zwykłe rygle. Pamiętasz jeszcze?

Pamiętał. Ale ja też pamiętałem, że był zupełną nogą w tej kwestii. Ależ ten człowiek miał bajzel w papierach! Pewnie podobny, jak w życiu. Zanim dokopałem się do teczki z ostatniej sprawy, minęła ponad godzina. Przy czym termin „teczka” jest nadużyciem. To był plik papierów spiętych klipsem. Nie miałem pewności, czy część dokumentacji nie wysunęła się i nie zalega gdzieś w szufladzie – tej albo innej.

Nie dowiedziałem się wiele, ale było coś jeszcze…

Wstręt Olka do papierkowej roboty był jak towarzysz Lenin – wiecznie żywy. Ja też nie lubiłem tych wszystkich notatek i dokumentowania spraw, jednak było to konieczne. Chociażby dlatego, żebym mógł znaleźć potrzebną informację bez przedzierania się przez pół tony papierów. Usiadłem przy biurku, zgasiłem górne światło, a zapaliłem lampkę, przykręconą do blatu. Pamiętała chyba jeszcze czasy środkowego Jaruzelskiego, tyle że żarówkę Olo wkręcił nowoczesną. W ogóle jego biuro wyglądało na relikt nawet nie z poprzedniej epoki, ale sprzed paru ładnych dekad. Zastanawiałem się, czy ten styl, godny kryminałów Raymonda Chandlera, zastosował specjalnie, czy tak mu po prostu samo wyszło.

Stawiałem na to drugie. Sprawa wyglądała mało podejrzanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Kobieta, która się do niego zgłosiła, miała podejrzenia, że mąż – prezes jednej z wielkich firm – chce ją zlikwidować z uwagi na to, że dowiedziała się o nim czegoś niezbyt ładnego. Co to miało być, Olek nie zapisał. Zresztą, rzecz wyglądała na wydumaną. Z czymś takim idzie się na policję, nie do prywatnego łapsa.

Zanotował, że miał przejąć i przechować dokumenty kompromitujące męża klientki. To w sumie wyjaśniało, dlaczego nie otwierał torby, chociaż ja i tak bym sprawdził zawartość. Ale cóż, Olo przy kobiecie zapewne stracił resztki rozsądku. Siedziałem i patrzyłem na tę nędzną dokumentację. Za wiele mi nie powiedziała. Personalia klientki były pewnie zmyślone. Jeśli nawet pan prezes miał żonę, z pewnością nie była to ta sama osoba. Oczywiście zakładałem, że to, co usłyszałem od Olka i przeczytałem przed chwilą jest prawdą, że nic nie chachmęcił w notatkach. Żeby chociaż miał zdjęcie tej kobiety… Może udałoby się coś ustalić?

Opadłem na oparcie fotela, zapatrzyłem się w przeciwległą ścianę. I nagle drgnąłem. Nad drzwiami do biura zauważyłem charakterystyczny czarny kwadracik. Drugi wypatrzyłem na ścianie po prawej. Skubaniec nie prowadził należycie dokumentów, ale za to założył sobie monitoring! Policja wprawdzie zabezpieczyła jego laptop, ale byłem dziwnie pewien, że miał tutaj gdzieś coś ekstra właśnie na taki przypadek. Zacząłem przeszukiwać pomieszczenie. Po kilkunastu minutach zadzwoniłem do adwokata.

– Panie mecenasie, niech pan pójdzie jutro do naszego przyjaciela i zażąda od niego hasła do netbooka, na którym przechowuje nagrania z monitoringu. I niech nie rżnie głupa, że nie wie, o co chodzi. Nie ciekawią mnie jego intymne sprawy, tylko to, co dotyczy dochodzenia.

– A co będzie, jeśli nie zechce? – spytał adwokat.

– Wtedy niech się wypcha trocinami. Nie mam ochoty łamać szyfrów. Pewnie bym sobie poradził, jeśli nie sam, to z pomocą informatyka, ale to jego interes, żebym się dobrał do tych zapisów.

Ciekawe miał rzeczy na tym komputerku, naprawdę ciekawe... Powiedzieć o nim „kobieciarz”, to jak nic nie powiedzieć. Regularny erotoman raczej. Gdyby już nie zrujnował sobie małżeństwa, na podstawie tych nagrań żona uzyskałaby rozwód na pierwszej rozprawie. Z jego winy, oczywiście. Jednak naprawdę nie interesowały mnie jego grzeszki. Przeglądałem pliki, żeby zobaczyć, czy wcześniej nie przewija się kobieta, którą zidentyfikowałem po datach jako tę, która miała go wrobić. Byłem ciekaw, czy nie mieli wcześniej ze sobą do czynienia. Nie mieli. Za to ja bez większego trudu rozpoznałem tę piękność.

To znaczy, nieco umowną piękność, bo nie była w moim typie. Ale Olkowi najwyraźniej przypadła do gustu. Nie była też pruderyjna, co mogłem obejrzeć na nagraniach. Swoją drogą, pan detektyw popełniał przestępstwo, nagrywając w takich sytuacjach osoby tego nieświadome. Ciekawe, czy w ogóle o tym myślał, gromadząc te filmy? Wątpię. Jako się rzekło, znałem tę kobietę. Pół miasta jej szukało swego czasu, z początku zdziwiłem się, że Olek jej nie skojarzył, ale on wtedy chyba był oddelegowany gdzieś na prowincję. Komendant chętnie go wysyłał w daleki teren, żeby zszedł mu z oczu. Teraz tylko musiałem ją znaleźć. Tylko…

Wrobienie Olka nie było wcale trudne

Na mój widok „Lemon” zerwał się i rzucił do ucieczki. Spodziewałem się takiej reakcji, więc założyłem sportowe buty. Starego narkomana dogoniłem zresztą bez większego trudu. Pchnąłem go na ścianę.

– No i co się tak przestraszyłeś, byku krasy? – spytałem. – Chciałem cię o coś zapytać po starej znajomości, a ty taki jakiś niechętny jesteś. Jak odpowiesz na pewną zagadkę, może skapnie ci parę groszy.

Zaklął obrzydliwie, ale po chwili odpuścił.

– Czego chcesz, mendo?

– No, od razu lepiej! – zawołałem i poklepałem go po policzku.

Dość mocno.

– A teraz powiedz, gdzie znajdę naszą starą znajomą Simonkę. Wiem, że już wyszła z mamra, więc daruj sobie opowieści dziwnej treści, że siedzi. Dawaj całą prawdę.

Siedziałem w samochodzie trzeci dzień. To była typowa detektywistyczna, nudna robota. Czekałem na okazję, żeby czegoś się dowiedzieć. Simona, a tak naprawdę Katarzyna K., podobno pojawiała się w klubie „Paradiso” co najmniej dwa razy w tygodniu. To był całkiem elegancki lokal, nie pasował do znanych mi upodobań Simony. Zawsze wolała dresiarskie mordownie, jak to blachara z blokowiska. Ale też umiała nieźle udawać damę. Wreszcie zobaczyłem ją. Zajechała niezłym wozem. Kiedy zniknęła za drzwiami, wysiadłem i poszedłem za nią. Na szczęście nie mogła mnie kojarzyć, nie ja ją zapuszkowałem. W środku było kilka osób. Usiadłem przy stoliku, położyłem na stole urządzenie z mikrofonem kierunkowym, udające telefon komórkowy. Simona rozmawiała z jakimś szczupłym brunetem o prezencji księgowego. Liczyłem na łut szczęścia i udało się…

–… frajer siedzi – usłyszałem jej głos. – I jeszcze posiedzi.

– Ale nic nie powie? – zapytał mężczyzna.

– A co miałby powiedzieć? – burknęła. – Przecież nic nie wie. To baran. Mogłabym go zrobić w bambuko jeszcze dziesięć razy i by się nie połapał.

Tu miała, niestety, sporo racji.

– Dobra. To dopóki skupiają się na nim i złapali lewy trop, możemy spokojnie robić dalej swoje. Jesteś pewna, że nic się nie stanie?

– Ale ty jesteś tchórz! – zaśmiała się. – Nic się nie stanie. Na pewno wszystkim dookoła opowiada o mnie, ale to bez znaczenia. Przekaż szefowi, że jest już czysto i że odegrał się przy okazji na panu Aleksandrze Szewcu. Potem rozmawiali jeszcze o jakichś sprawach, ale niezwiązanych już z Olkiem. Jak trochę posiedzi, to może przemyśli sobie to i owo?

Adwokat wysłuchał relacji z moich działań, kręcąc z niedowierzaniem głową. A kiedy odtworzyłem mu nagranie, westchnął ciężko.

– A zatem mój szanowny klient został jednak wrobiony. – To „szanowny” powiedział tak, że mało nie parsknąłem śmiechem.

Rzeczywiście, takie określenie pasowało do Olka jak wół do karety.

– Nie kłamał, chociaż miałem naprawdę spore wątpliwości.

Wyglądało na to, że ma mieszane uczucia

Pewnie już ocenił Olka jako niezłego krętacza, szczególnie kiedy zdał sobie sprawę, że ten nie powiedział mu wszystkiego o swoich relacjach z Simoną, a przecież powinien wyznać papudze wszystko jak na spowiedzi. Podzielałem to jego zmieszanie. Sam przecież myślałem, że Olek dał się wkręcić w przestępstwo dla kobiety, a tymczasem to była zaplanowana akcja, Simona miała go uwieść i wykorzystać, a przy okazji umożliwić zemstę jakiemuś tajemniczemu „szefowi”.

Biedny Olo ze swoją słabością do kobiet nie miał z nią najmniejszych szans.

– Komu pan Aleksander mógł się tak narazić? – spytał adwokat.

– Jak to glina – pokręciłem głową i westchnąłem. – Zawsze się komuś nadepnie na odcisk. Żeby się dowiedzieć samemu, musiałbym przycisnąć Simonę i tego gościa, z którym rozmawiała. Ale tutaj nie o to chodzi. To robota dla policji, nowy wątek w śledztwie, nie powinienem się mieszać i płoszyć sprawców, bo sprawa Olka to tylko odprysk większej afery, jak widać. Już dzwoniłem do oficera śledczego, jestem z nim umówiony na rozmowę i przekazanie materiałów. Miałem zdobyć dowód, że ten nieszczęsny naiwniak jest niewinny i zdobyłem. To nagranie chyba przekona sąd?

– Zobaczymy, co będzie – mruknął mecenas. – To rzeczywiście sporo wyjaśnia, ale już widzę, jak prokurator Zaleski protestuje, że to nie przesądza o niewinności oskarżonego, bo relacje intymne pana Aleksandra i tej kobiety mogły wręcz skłonić go do świadomego współdziałania.

– Zaleski protestuje zawsze i o wszystko – skrzywiłem się. – Jemu wsadzenie kogoś do więzienia sprawia wręcz erotyczną przyjemność, więc na pewno do wstępnej sprawy dojdzie, stary sęp nie umorzy postępowania. Ale żaden rozsądny sędzia przecież nie będzie tego ciągnął przy takich dowodach. Widać jak na dłoni, że ta szajka fałszerzy celowo skierowała podejrzenia na tego kretyna. Możliwe, że policja zaczęła przy nich już węszyć i postanowili skierować dochodzenie na fałszywy tor, żeby przynajmniej na jakiś czas odsunąć zagrożenie i pozacierać ślady. Sprytne i mogło się udać. W pewnym stopniu zresztą nawet im się udało.

– Czyli co najmniej do sprawy pan Aleksander będzie siedział w areszcie – podsumował adwokat. – A na pewno do końca trzymiesięcznej sankcji.

Uśmiechnąłem się i wzruszyłem lekko ramionami.

– To mu akurat nie zaszkodzi. Przez ten czas nie narobi żadnych głupot, przemyśli to i owo.

Adwokat roześmiał się i pokiwał głową, a ja pomyślałem, że kto jak kto, ale Olek raczej nie jest typem refleksyjnym. Jeśli pojawi się jakaś następna atrakcyjna kobieta, zapomni o wszystkim. Cóż, każdy ma jakieś słabości. Pozostało mi tylko skontaktować się jeszcze z byłą żoną Olka. Ale nie miałem zamiaru brać od niej honorarium. To on zapłaci, kiedy już wyjdzie z aresztu. Niech to także będzie dla niego jakąś nauczką.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA