„Choć to facet spowodował stłuczkę, to ze mnie chciał zrobić idiotkę przed policją. Czy on wygrał prawo jazy w chipsach?”

Kobieta podczas wypadku fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Przez chwilę siedziałam w aucie, bo zupełnie zgłupiałam. Czyżbym się myliła? Czyżby zmienili organizację ruchu i to ja byłam na podporządkowanej? A może całkiem mi się w tym zmęczeniu i zniecierpliwieniu wszystko pomyliło. Skoczyła mi adrenalina. Przecież to jakaś farsa”.
/ 21.03.2023 11:40
Kobieta podczas wypadku fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Prawo jazdy mam od dobrych dziesięciu lat i całkiem nieźle radzę sobie za kółkiem. Na drodze, tak jak w życiu, nie znoszę chamstwa i dlatego właśnie chętnie opowiem o kierowcy, który poraził mnie ostatnio swoim pieniactwem i obłudą. Takiego oszusta i hipokrytę spotkałam pierwszy raz w życiu.

Historia wydarzyła się w piątkowe popołudnie. Wracałam z pracy i muszę przyznać, że byłam już nieco zniecierpliwiona korkami. Mąż od dawna bawił się z dziećmi w domu, a ja tkwiłam sfrustrowana za kółkiem. W końcu jednak sznur aut przede mną ruszył, więc i ja wjechałam na skrzyżowanie. Z lewej zbliżało się auto, ale uznałam, że jego kierowca widzi mój samochód i jedzie dość wolno, by bezpiecznie wyhamować. Powinien był mnie puścić, bo miałam pierwszeństwo – z tym przekonaniem ruszyłam do przodu.

Stłuczka to tyle kłopotu. Rany…

Najpierw usłyszałam pisk opon, a potem poczułam uderzenie. Samochód zgasł, a ja zdałam sobie sprawę, że ten facet po prostu we mnie wjechał! W takich chwilach pierwsze, co dociera do człowieka, to świadomość, ile problemów pociągnie za sobą stłuczka. Czekanie na drogówkę, spisywanie przez policję danych, szukanie blacharza, załatwianie sprawy z ubezpieczalnią, dyskusje z mechanikiem, jazda zastępczym autem. Udręka… Opadłam na fotel i zamknęłam oczy, żeby przez tę jedną chwilę się uspokoić. Jakieś było moje zdziwienie, gdy jeszcze zanim podniosłam powieki, usłyszałam rozjuszony, wściekły głos.

– Jak jeździsz, durna babo!? No jak! – wrzeszczał mężczyzna, który wysiadł już z samochodu.

Otworzyłam wtedy oczy i spojrzałam na niego. Miał około pięćdziesięciu lat, łysinę i obfity wąs. Był niski, krępy, a szary sweter opinał mu pokaźny brzuch. W rękach trzymał skórzaną saszetkę na klucze i dokumenty. Potrząsał nią w powietrzu, podkreślają swój gniew.
Przez chwilę siedziałam w aucie, bo zupełnie zgłupiałam. Czyżbym się myliła? Czyżby zmienili organizację ruchu i to ja byłam na podporządkowanej? A może całkiem mi się w tym zmęczeniu i zniecierpliwieniu wszystko pomyliło. Skoczyła mi adrenalina i wysiadłam z auta, żeby to sprawdzić.

– Durna krowo! Najpierw się zatrzymujesz, potem ruszasz. Zobacz, co narobiłaś! – darł się gość, a ja w końcu rozejrzałam się po znakach. Miałam rację, to on był na podporządkowanej. To on powinien był się zatrzymać, a nie ja.

– O co panu chodzi? Przecież jechałam główną. To pana wina… – powiedziałam, ciągle jeszcze trochę zbita z tropu i przestraszona.

– Jaka moja wina?! Zatrzymałaś się, żeby mnie puścić. Każdy to widział. Najpierw stanęłaś, a potem ruszyłaś, cholerna wariatko! – wrzeszczał, a wąs podskakiwał mu wściekle nad górną wargą. – Chyba, że szukałaś kozła ofiarnego. Pewnie mąż ci kazał szukać jelenia na stłuczkę. Ale ja się nie dam wrobić! Z mojego ubezpieczenia nie pójdzie ani złotówka!

– Co pan gada za bzdury?! Nie zatrzymałam się, tylko trochę zwolniłam przed skrzyżowaniem. To chyba normalne?!

– Zjedźcie z drogi! Potem się będziecie kłócić! – wrzasnął inny kierowca, który właśnie nas mijał.

Przez naszą stłuczkę na skrzyżowaniu robi się wielki korek. Zniecierpliwieni ludzie zaczęli uderzać w klaksony.

– Zjedźmy tam, na tę zatoczkę – pokazałam wąsaczowi.

– Tylko nie próbuj uciekać, cwaniaczko – warknął i wsiadł do swojego auta.

Dopiero wtedy spojrzałam na oba samochody. Zbite lampy, kawałek pogiętej blachy. Nic wielkiego.

Wytrącił mnie z równowagi

W zatoczce wysiedliśmy z aut i on rozpoczął dokładne oględziny swojego samochodu, nie przestając mnie wyzywać.

– Że też takim jak ty dają prawo jazdy!

– Tylko proszę nie na ty. Nie jesteśmy znajomymi, dobrze?

– Jaka drażliwa!

– Tylko w konfrontacji z chamstwem.

– No, no, uważaj sobie! – warczał.

– Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia. Chyba nie ma innego rozwiązania, jak zadzwonić po drogówkę.

– Też tak uważam. Może oni przemówią ci do rozumu.

Wykręciłam numer na policję i powiedziałam, co się stało i gdzie stoimy. Dyspozytor przyjął moje zgłoszenie i kazał czekać. Uznałam, że najlepiej będzie spędzić ten czas w samochodzie, żeby nie oglądać tego wrednego faceta. Zamknęłam się więc w aucie i zadzwoniłam do męża, żeby powiedzieć mu, co się stało. Chciał przyjechać na miejsce, ale zapewniłam, że dam sobie radę sama. Przecież sprawa była jasna – jechałam główną i tyle. Wcale się nie zatrzymałam, jak twierdził ten gość. Zwolniłam jedynie, ale to akurat było normalne, a nawet właściwe zachowanie.

Na taką dyskusję przy policjantach byłam gotowa, lecz wąsacz okazał się nie tylko pieniaczem, ale i wrednym kłamcą. Szczęka mi opadła, gdy ten bezczelny typ powiedział policjantom, że to on jechał główną! Pokazywał im ręką, jak to niby wypadłam na niego z lewa, nie bacząc na pierwszeństwo przejazdu.

– Nawet nie spojrzała na mnie. Myślałem, że zahamuje, że mnie puści, ale ona wjechała prosto we mnie. Baba, panowie!

– Ty kłamco cholerny! Ty oszuście! Panowie, on was oszukuje! – krzyczałam wytrącona z równowagi. – To ja jechałam stamtąd, bo tam jest mój dom. To ten pan jechał z lewej. Kłamie w żywe oczy!

– Niech się pani uspokoi… – westchnął jeden z gliniarzy.

– Jak mam się uspokoić, skoro on tak kłamie?

– Normalnie. Proszę wziąć głęboki oddech – dodał policjant, a facet uśmiechnął się zwycięsko. Już mu się wydawało, że mnie ma. Że policjanci też potraktują mnie jak głupią babę, która nic nie wie.

– Widzicie panowie, baba! Wszystko jej się pieprzy… – uśmiechnął się złośliwie.

– Skąd pan jechał? Proszę powiedzieć jeszcze raz – poprosił policjant, a wąsacz bez mrugnięcia oka zaserwował mu swoje kłamstwa.

Gliniarz słuchał go, a jednocześnie lustrował oba auta. Byłam tak rozemocjonowana, że nawet nie przyszło mi do głowy, w jakim celu się w nie tak wpatruje. Wąsaczowi zresztą też. Na szczęście policjant miał chłodną głowę i szybko rozczytał sytuację, sięgając po argument zasadniczy. Argument, który przegapiłam.

– Mówi pan, że jechał główną? Jeśli tak, to pani musiałaby uderzyć w pana z lewej strony. A pan ma zbitą prawą lampę. Jak to możliwe? – spojrzał na niego.

– Jak to prawą? – wąsacz udawał zaskoczonego.

– Tak to. Niech pan spojrzy. Widzi pan?

– Zaraz, zaraz… – kłamca grał na zwłokę, ale gliniarz nie dał mu czasu do namysłu.

– Czy zdaje sobie sprawę, że takie kłamstwa są karalne? Że powinien pan mówić prawdę?

– Bo mówię… – wąsacz stracił rezon, by za chwilę znów wybuchnąć gniewem. – Co wy, panowie?! Baby bronicie?! Przecież każdy wie, jak one jeżdżą! Stanęła, żeby mnie przepuścić. Jak Boga kocham!

Czy on wie, co znaczy ta rybka?!

Policjanci już go nie słuchali. Wzięli od nas dokumenty i zaczęli wypełniać papiery. Sprawa była jasna i jeden z nich uśmiechnął się nawet do mnie porozumiewawczo. Zapytali jeszcze pieniacza, czy przyjmuje mandat, czy woli odwołać się do sądu, ale już skapitulował.

Przymilał się, przepraszał i uśmiechał, ale oni traktowali go z profesjonalnym chłodem. Gdy tak się wił, ja obeszłam jeszcze jego auto, żeby obejrzeć je dokładnie. Sama nie wiem, czego szukałam. Chyba próbowałam ocenić rozmiary szkód. No i właśnie wtedy dojrzałam coś, co wstrząsnęło mną jeszcze bardziej. Coś, w co trudno było uwierzyć. Bo czy dacie wiarę, że ten facet – ten kłamca, ten furiat, ten szowinista i drań – miał na tylnej szybie naklejoną chrześcijańską rybkę?

Myślałam, że padnę. Byłam tak zszokowana, że znalazłam odwagę, by do niego podejść i zapytać, czy to przypadek. Czy on w ogóle wie, że ma tam przyklejony ten znaczek.

– A co pani do tego? – warknął.

– Ano to, że sama jestem katoliczką i nie mogę uwierzyć, że pan też wierzy w Boga…

– W co ja wierzę, to nie pani sprawa. Tu nie chodzi o wiarę, ale o zachowanie na drodze – wymądrzał się.

– No i pan dał niezły popis uczciwości i kultury.

– A weź się odwal, babo jedna! Nie muszę z tobą gadać…

Na tym skończyła się nasza rozmowa. Już go więcej nie zaczepiałam, bo jaki jest sens dyskutować z kimś, kto publicznie deklaruje wiarę w Boga, a jednocześnie zachowuje się w ten sposób? Żaden. Żal tylko bierze, że są w Kościele tacy ludzie. Ludzie, którzy klepią zdrowaśki, a nie mają najmniejszego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Dla których przykazania to tylko jakaś abstrakcja ze szkolnych lekcji religii. Bardzo smutna sprawa.

Czytaj także:
„Mój nowy przełożony okazał się wstrętnym szowinistą, który w pracy faworyzował mężczyzn. Postanowiłam utrzeć mu nosa”
„Wyszłam za obrzydliwego szowinistę. Zabrał mi całą niezależność, zabronił pracować. Mogłam tylko sprzątać i gotować”
„Mój nowy szef jest obrzydliwym szowinistą. Twierdzi, że kobiety powinny siedzieć w domu, rodzić dzieci i zajmować się mężem"