„Brzydziłam się seksem – tak zostałam wychowana. Na samą myśl o dotyku męża, przechodziły mnie dreszcze wstrętu”

Kobieta, która brzydzi się seksem fot. Adobe Stock, nenetus
„Babcia i mama indoktrynowała mnie przez wiele lat i w końcu udało jej się zaszczepić we mnie przekonanie, że nagość i seks to najgorsza rzecz na świecie. Świadomość, że faceci mogą mnie sobie wyobrażać nago, napawała mnie obrzydzeniem. Nawet w stosunku do mojego męża czułam wstręt”.
/ 18.03.2022 16:17
Kobieta, która brzydzi się seksem fot. Adobe Stock, nenetus

Gdy byłam małą dziewczynką, mieszkałam z mamą i babcią. Tata pojawiał się nieregularnie i na
krótko. Pływał po morzach jako marynarz. Nie było go pół roku, czasem nawet dłużej. Wychowałam się więc wśród samych kobiet.

Babcia miała poglądy rodem z dziewiętnastego wieku. Nieustannie strofowała mnie co do tego, jak wypada, a jak nie wypada zachowywać się „młodej damie”. „Łącz kolanka, kiedy siadasz, bo widać ci majtki!” – mówiła na przykład. Albo: „Przebieraj się w łazience, nie przy ludziach!”.

Mojego młodszego brata nie obowiązywały te same zasady co mnie. Jako berbeć mógł do woli biegać po domu z gołą pupą. Często zresztą wyrywał się mamie i uciekał golusieńki na podwórko. Babcia nie widziała w tym żadnego problemu.

– Jest jeszcze malutkim dzieckiem – tłumaczyła. – Można mu pozwolić na więcej.

Potem jednak, kiedy Bartek trochę podrósł i poszedł do szkoły – nic się nie zmieniło. Nadal mógł robić rzeczy, o których ja musiałam zapomnieć, „bo nie wypada”. W liceum na przykład spotykał się z coraz to nowymi dziewczynami, całował się z nimi na oczach babci, a nawet łapał je bezkarnie za pośladki! A ja?

Kiedy poznałam Mateusza, nie miałam właściwie żadnych doświadczeń z płcią przeciwną, choć właśnie skończyłam studia. Bałam się mężczyzn, bo kojarzyli mi się z czymś brudnym i zakazanym – z seksem.

Tak zostałam wychowana. Pamiętam, że rumieniłam się za każdym razem, kiedy w jakimś filmie widziałam nagość. Nie chodziło nawet o sceny łóżkowe, tylko o zwyczajną nagość. Jak mogło być inaczej, skoro w dzieciństwie, zawsze gdy na filmie jakaś para zaczynała się rozbierać, babcia wyłączała telewizor, mówiąc:

– Dziewczynka nie powinna oglądać takich scen! Toż to wstyd!

Indoktrynowała mnie tak przez wiele lat i w końcu udało jej się zaszczepić we mnie przekonanie, że nagość i seks to najgorsza rzecz na świecie. Nic dziwnego, że potem szokowało mnie, gdy ktoś traktował te sprawy naturalnie. Czasem, gdy podczas rozmów z koleżankami z biura wychodził ten temat, wydawał mi się szczytem perwersji.

– Ja lubię sobie chodzić nago po domu. Tak mi wygodnie – powiedziała raz Edyta, a dziewczyny jej przyklasnęły.

Gdy wyznałam, że ja nawet jak jestem sama i biorę prysznic, a zadzwoni telefon, to owijam się ręcznikiem, koleżanki śmiały się ze mnie, traktując to jako dobry żart. Myślały, że się z nich nabijam, a to była szczera prawda… Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym rozmawiać z kimś przez telefon, będąc zupełnie naga. Czułabym się tak, jakby ten ktoś mnie widział.

A trauma pierwszej wizyty u ginekologa? Miałam wtedy 25 lat! Nie wiem, czy pani doktor (bo oczywiście nigdy nie wybrałabym lekarza mężczyzny) była bardziej zszokowana, czy ja. Ona tym, że usiadłam na fotelu w majtkach, a ja – że muszę je zdjąć.

Miałam mnóstwo lęków. Bałam się na przykład, że podwinęła mi się spódnica i widać mi kawałek pośladka, albo że moja bluzka jest za cienka i prześwituje przez nią biustonosz, albo że sukienka ma za duży dekolt i kiedy się pochylę, ktoś może zobaczyć moje piersi…

Chodziłam ubrana jak zakonnica

A przecież nie byłam brzydka ani gruba, żeby chować się w za luźnych workach. Wiedziałam, że mam regularne rysy i niezłą figurę, ale nie chciałam się ludziom rzucać w oczy. Przerażała mnie sama myśl o tym, że jakiś mężczyzna mógłby spojrzeć na mnie z zainteresowaniem.

A świadomość, że niektórzy faceci mogą mnie sobie wyobrażać w różnych śmiałych sytuacjach, napawała mnie obrzydzeniem. Jednocześnie natura robiła swoje. Tęskniłam do kogoś, kto by mnie pokochał i kogo ja mogłabym kochać. Musiał to być ktoś bardzo subtelny i wrażliwy. Mądry
i odpowiedzialny. I oczywiście przystojny.

I nie miało to nic wspólnego z pożądaniem. Właśnie skończyłam studia i byłam pewna, że miłość nigdy mi się nie przytrafi. A jednak spotkałam swojego księcia z bajki. Poznaliśmy się na stażu. Dojeżdżaliśmy tym samym autobusem do tego samego biura. Z czasem zaczęliśmy się witać zdawkowym „Dzień dobry”, ale nigdy nie rozmawialiśmy. Aż do pewnego letniego dnia…

Było gorąco. Stałam na przystanku. Miałam na sobie długą sukienkę z cienkiego materiału. I cały czas obsesyjnie myślałam o tym, że prześwituje w słońcu… W domu, przymierzając tę sukienkę, uznałam, że jest „bezpieczna”, ale teraz, na przystanku, mój wzrok padł na witrynę sklepową i zobaczyłam w niej swoje odbicie.

Z przerażeniem spostrzegłam, że w ostrym świetle pod sukienką widać delikatny zarys moich nóg! Myślałam, że spłonę ze wstydu, ale nie miałam już czasu, by wracać i się przebierać. I wtedy właśnie usłyszałam

– Cześć, Kasiu.

Odwróciłam się i zobaczyłam Mateusza. Najpierw skamieniałam, a potem bąknęłam coś niewyraźnie pod nosem, czując że pieką mnie policzki. On podszedł uśmiechnięty, wesoły, coś tam do mnie mówił, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że widzi moje ciało, jakbym stała tam bez ubrania.

Nie potrafiłam się skupić na rozmowie i on najwyraźniej zrozumiał to opacznie. Pomyślał, że może nie chcę z nim gadać, więc nagle jakby sobie o czymś przypomniał, pożegnał się i poszedł sobie. Przyjechał do firmy 10 minut spóźniony.

Nie poddał się jednak. Następnego dnia znów do mnie zagadał, potem jeszcze raz. W końcu zaprosił mnie na kawę. Kiedy dziś o tym myślę, zastanawiam się, jakim cudem nie spostrzegł, że coś jest ze mną nie tak. Aż tak dobrze się maskowałam?

Po dwóch latach spotykania się wzięliśmy ślub. Do naszej nocy poślubnej ani razu ze sobą nie spaliśmy. Właściwie źle mówię. Zdarzyło nam się już podczas narzeczeństwa wyjechać razem na romantyczny weekend. I wtedy on próbował zbliżyć się do mnie, ale po całonocnej rozmowie i moich szlochach pogodził się z tym, że będzie musiał zaczekać do ślubu.

– Jak kocha, to poczeka – mówiła mi zawsze babcia i Mateusz zdał ten egzamin.

Myśl o naszej pierwszej nocy była dla mnie jednak mocno niepokojąca. Naczytałam się na ten temat bardzo dużo. Starałam się podejść do sprawy rozsądnie, ale i tak się bałam. Okropnie się bałam... Co gorsza, nikt mi nie mógł w tej kwestii doradzić. Nie chciałam poruszać tego tematu z mamą, a już na pewno nie z babcią, mimo że obie próbowały ze mną rozmawiać.

Drętwiałam z przerażenia, myśląc o rozebraniu się przed Mateuszem. „Chyba umrę ze wstydu” – myślałam, niemal płacząc. I rzeczywiście omal nie spaliłam się ze wstydu, bo podczas naszej nocy poślubnej zachowałam się jak kompletna idiotka. Byłam tak spięta, że jak tylko podszedł do mnie z tyłu, chcąc pocałować mnie w kark, podskoczyłam jak oparzona.

– Auć, to boli! – syknął.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że z policzka spływa mu maleńka stróżka krwi.

– Co się stało? – spytałam speszona.

– Zadrapałaś mnie suwakiem od sukienki.

– Przepraszam, ja… – próbowałam go dotknąć, a wtedy od porwał mnie w ramiona i zaczął namiętnie całować i dotykać.

Zesztywniałam, a potem… walnęłam go w twarz

Tak, naprawdę to zrobiłam. Nie mam pojęcia dlaczego. To był odruch. Próbowałam się tłumaczyć, załagodzić jakoś tę sytuację, ale nie chciał mnie słuchać. Usiadł wściekły na brzegu łóżka. Zmysłowy nastrój gdzieś się ulotnił.

Tę noc przespaliśmy oddzielnie. Nad ranem znów próbował przytulić się do mnie, ale udałam, że śpię, więc dał mi spokój. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu.

– Nie tak wyobrażałem sobie małżeństwo – odezwał się w końcu, a ja rozpłakałam się i wybiegłam z pokoju.

Zamknęłam się w łazience, skuliłam na podłodze i szlochałam chyba pół godziny. Wiem, zachowywałam się jak kompletna wariatka. Być może zresztą nią byłam. Ja też nie tak to sobie wyobrażałam… Owszem, myślałam o nas nie raz i nie dwa.  Zastanawiałam się, jak to będzie, kiedy już zamieszkamy razem. Zawsze jednak miałam przed oczami tylko pojedyncze sceny jak z reklamy albo filmu romantycznego:

„Świetlisty poranek i my w jasnej sypialni. On zbliża się do łóżka z filiżanką kawy. Ja przeciągam się i uśmiecham do niego”. Cięcie. „Jedziemy gdzieś samochodem, najlepiej kabrioletem, a przed nami łany zboża albo zachodzące słońce”. Cięcie.

Czasem nawet wybiegałam myślą w bardziej intymną scenerię: „Ja siedzę przed lustrem, on podchodzi, zdejmuje mi sznur pereł, powoli rozpina suknię…”. Cięcie.

Zamiast tego ryczałam w ciasnej łazience, przylepiona tyłkiem do zimnej posadzki, i zastanawiałam się, czemu on mnie nie pociesza. „To tak mu na mnie zależy?” – myślałam. Wreszcie zapukał.

– Kasiu, otwórz, porozmawiajmy.

Otworzyłam, a potem powiedział właściwie wszystko, co chciałam usłyszeć:

– Nie musimy się z niczym spieszyć. Jutro wyjeżdżamy nad morze, rozluźnisz się. Będzie miło… Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Zaufaj mi, dobrze?

Niestety, nasz miesiąc miodowy był totalną porażką. Kilka razy wydawało mi się, że wreszcie udało mi się przełamać, przezwyciężyć ten irracjonalny wstyd, ale kiedy przyszło co do czego, spinałam się.

– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – spytał mnie Mateusz po kolejnej takiej akcji. – Czy wydarzyło się coś złego?

– Nie. A przynajmniej niczego takiego nie pamiętam – odparłam szczerze.

Apogeum nastąpiło w ostatni wieczór

 Mój mąż się poddał i wyszedł na całą noc z hotelu. Błąkał się do rana po plaży, a ja leżałam w łóżku i ryczałam. Myślałam, że to już koniec naszej miłości, jednak nie doceniłam go. Rano, w dzień wyjazdu, pojawił się w pokoju, spakował nasze walizki i zaniósł je do samochodu. Ja siedziałam jak zdrętwiała na łóżku. Nie wiedziałam jak mu spojrzeć w oczy.

– Kochanie, uważam, że powinnaś porozmawiać z lekarzem – oznajmił mi.

Byłam tak szczęśliwa, że do mnie wrócił i nie chce odejść, tylko mi pomóc, że zgodziłam się bez szemrania. Obiecałam iść do seksuologa i postarać się rozwiązać mój problem. Przecież kochałam mojego męża i wiedziałam, że tak dalej być nie może.

Po powrocie przygotowałam dobrą kolację, podczas której wypiłam nieco więcej wina i… stało się. Alkohol ujarzmił mój wstyd. Wydawało mi się, że teraz skończą się nasze problemy. A jednak – nie.
Po pierwsze, nie mogłam przecież pić za każdym razem, kiedy się kochamy. Po drugie, Mateusz nie chciał wyłączać światła.

– Muszę na ciebie patrzeć, jesteś piękna – powtarzał, ale mnie to nie przekonywało.

I znów zaczęła się walka. Już nie o to, czy może mnie dotknąć, tylko czy może mnie zobaczyć. Rozmawialiśmy o tym. Próbował namówić mnie na kompromis w postaci przytłumionego światła świec. Nic z tego. Któregoś dnia nie wytrzymał.

– Dziewczyno, nie wygłupiaj się! Nie widzę nawet, gdzie jesteś! – krzyknął.

Zresztą w ogóle stał się nerwowy… Postanowiłam przełamać się i iść do lekarza. Moja terapia trwa. Mam nadzieję, że pozbędę się tego głupiego wstydu, który burzy nasz związek. Żałuję, że w moim rodzinnym domu nie nauczono mnie, że nagość i ciało nie są niczym złym ani brudnym.

Czytaj także:
„Ludzie w pociągu prawie mnie zlinczowali, bo dyskretnie nakarmiłam synka piersią. Miałam pozwolić, żeby był głodny?”
„Mąż zdradzał mnie z sekretarką, a ja zostałam kochanką jej męża. Poczułam dziką satysfakcję”
„Wymusiłam oświadczyny na ukochanym. Nasze wesele było katastrofą, a już po 2 miesiącach był rozwód”
 

Redakcja poleca

REKLAMA