Kocham Brygidę. Najlepsze, że na początku ona wcale aż tak w oko mi nie wpadła. Gdy jechałem do Polski, tego pamiętnego grudnia, miałem na widelcu trzy – Marysię, Ewę i Brygidkę. Kolejność nieprzypadkowa. Brygidka na ostatnim miejscu, z nią ostatnią się spotkałem. Miła i samotna, ale jakaś taka niepozorna. Szara myszka. Inaczej niż te dwie…
Wybór nie był prosty
Z urody najbardziej podobała mi się Marysia, bardzo kobieca, seksowna babeczka. W tej to naprawdę się podkochiwałem. Duże piersi, okrągła pupa, w talii wąska, a do tego długie nogi. Włosy też długie, gęste, zadbane, lśniące. Niebieskie oczy, wypukłe usta. Pięknie ubrana, bielizna i te rzeczy… A kiedy się uśmiechnęła do człowieka, to naprawdę się ciepło robiło. Na sercu i w ogóle w sobie.
Taka moim zdaniem powinna być kobieta – ładna, ciepła, serdeczna i pewna siebie, ale bez zarozumialstwa, wymądrzania się. I powinna lubić mężczyzn, lubić się im podobać, to się od razu czuje. Na tym polega seksapil. Niestety, Marysia okazała się mężatką, co długi czas dobrze kryła, a ja szukałem kogoś, z kim będę mógł poważnie się związać. Odpadła, chociaż żal mi było!
Ewa jak na mój gust okazała się trochę już za pulchna, no, co tu dużo mówić, gruba po prostu. Nie jakieś słoniowate monstrum, american style, ale jednak. W ubraniu prezentowała się nieźle, gorzej bez. Ten brzuch! Te uda! Te fałdy! Lubię, żeby kobieta miała trochę ciała, byle nie za wiele. Bo to nigdy zbyt elegancko nie wygląda. Szkoda, bo tak poza tym fajna z niej była kobita. Dowcipna, wygadana, bystra, wszystko załatwić umiała, i to na wesoło.
Jak to mówią, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, właśnie taką jak Ewa. Konkretną. Życie z nią byłoby dużo prostsze, można by umyć ręce od różnych upierdliwych spraw. Zdać się na nią, mieć święty spokój. No ale po bliższym poznaniu nie kręciła mnie. Mam estetyczne wymagania, taki już jestem. Wzięły górę.
Postanowiłem wybrać się wreszcie do Polski, po latach, kiedy zawsze szkoda było na to pieniędzy. Spędzić święta z rodzicami, póki jeszcze żyją, odwiedzić całą rodzinę, a przy okazji trochę się porozglądać. Miałem dosyć życia na emigracji. Nie przyniosła mi szczęścia. Czułem się bankrutem, rozczarowanym, rozgoryczonym starym durniem. Jakiś czas temu, po trzydziestu prawie latach, rozstałem się z żoną. Dobrze, że wreszcie, szkoda, że tak późno. Moje małżeństwo przestało działać, zepsuło się jak jakaś tandetna chińska maszyna, na amen. Nie było już co reperować.
Elka nie chciała ze mną współżyć na żadnej płaszczyźnie i generalnie była mną bardzo zawiedziona, co nieustannie, na każdym kroku, manifestowała. Nie sprawdziłem się. Mówię to z ironią, bo przez lata sprawdzałem się jak jasna cholera, zapieprzałem, gdzie się dało i jak się dało, zarabiałem forsę, gdy ona nie pracowała, i byłem kochanym mężulkiem. Ale w końcu noga mi się powinęła. A właściwie nam, żona też miała w tym swój udział, choć potem chętnie się tego wyparła.
Przyszedł kryzys, a my wcześniej kupiliśmy bardzo luksusowy dom
To miała być inwestycja naszego życia i rezydencja na resztę życia. Zwieńczenie długiej, ciężkiej drogi. Oczami wyobraźni widzieliśmy wnuki i prawnuki biegające po wyłożonych marmurem kilometrowych korytarzach i wspartych na greckich kolumnach pokojach, taplające się w wielkim błękitnym basenie pośród egzotycznych kwiatów, pod błękitnym niebem Kalifornii. Moja żona niczym królowa stać miała na kuchennej wyspie pośrodku salonu i rządzić całą rodziną.
Padliśmy ofiarą wywindowanych pod niebiosa ambicji, tak jak pół świata w owym czasie. Nie było nas stać na takie pozorne bogactwo, nie byłem w stanie spłacać kredytu, choć tyrałem jak wół. Dom zabrał bank, a żona sobie poszła – na dobre. Z podkulonym ogonem, upokorzona tym, że ostatecznie mieszkać musi w dwupokojowym apartamencie, i to wynajętym, a basen dzielić z sąsiadami.
Biedaczka… Wynająłem coś też dla siebie i tyrałem dalej. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, myślałem. Prawda stara, ale jara. Jestem elektrykiem, dobrym elektrykiem, z renomą. W tym zawodzie można zarobić, o czym zdążyłem się przecież przekonać.
Zgromadzę kasę i zacznę nowe życie. Czemu nie?
Przede mną jeszcze wiele lat, ale znowu nie aż tak wiele. Trzeba się wziąć w garść. Może zahaczę się w Polsce? Może tam założę własny interes i na starość wyląduję wśród swoich? Dosyć tułaczki! I tego angielskiego, którego nigdy porządnie nie mogłem się nauczyć.
Jednocześnie rozglądałem się za jakimiś kobitkami. Trochę też po to, żeby zrobić na złość Elce, niech sobie nie wyobraża, że taki dziad ze mnie i że do niczego się już nie nadaję. Tak zdaje się oceniała mnie przez ostatnie lata, urządzając dla siebie oddzielną sypialnię, z dala od mojej. Że niby już nie było ze mnie pożytku. A co ja poradzę, że fizycznie przestała mnie pociągać? Że nie reagowałem na jej wdzięki tak, jak kiedyś?
Zestarzała się i zbrzydła, ale przede wszystkim zrobiła się prawdziwą jędzą. To było najgorsze, bo że się ludzie starzeją, to przecież oczywiste, ja też mam lustro i widzę, jak wyglądam. Ale ta jej jędzowatość! To ciągłe zrzędzenie! Po prostu mnie tym wykastrowała. Na szczęście nie na trwałe.
Bo jak zacząłem poznawać panie, to mi męskość wróciła. Ale ponieważ miałem plany, jakie miałem, nie chciałem już żadnej z tutejszych bab. Dobrze się składało, bo wieloletnia przyjaciółka, leciwa już kobieta, Irena, zaczęła chorować i sprowadzać Polki z kraju, by się nią opiekowały. Chciała je mieć cały czas w domu, pod bokiem, dzień i noc, a z tutejszymi to trudno, mają gdzie mieszkać. Więc przyjeżdżały na trochę i wyjeżdżały, a zastępowały je kolejne
W ten oto sposób na horyzoncie pojawiły się Maria, Ewa i Brygida. Również inne, ale te najbardziej mi się spodobały.
– Robię za rajfurkę – podśmiewała się Irena, ale rozumiała mnie i pomagała, zapraszając na przyjęcia, kolacje, czy choćby po prostu na piwo.
Najprzyjemniej było, gdy siedzieliśmy tylko we troje, Irena, ja i kolejna Polka. Gadaliśmy, poznawaliśmy się. Potem zapraszałem je na randkę, jakiś drink, spacer w świetle księżyca. Nie wszystkie oczywiście wchodziły w grę, niektóre były zamężne i dzieciate, niektóre w ogóle mi się nie podobały, niektórym ja się nie podobałem. Jak to w życiu.
Ostatecznie bliższy kontakt nawiązałem z tymi trzema
Wyjeżdżając do Polski zostawiły mi numery telefonów i zaproszenia do spotkania na rodzinnej ziemi. Oczywiście skorzystałem. Brygidka była z nich wszystkich najbardziej niepozorna, taka myszka cichutka, małomówna, spokojna. Miła, ale na swój sposób. Jej uroda nie powalała, brakowało jej swobody, wdzięku, pewności siebie. Onieśmielałem ją, wedle Ireny to tylko przy mnie tak się zachowywała, na ogół wcale nie była taka nieśmiała. Może to dlatego, że jej się podobam – myślałem.
Ona mnie trochę nie za bardzo, ale… Ostatecznie wtedy, po przyjeździe do Polski, w grudniu, spotkałem się z wszystkimi trzema wybrankami, ale zakochałem się w Brygidce właśnie. Wcale nie dlatego, że tamte odpadły z gry. Ostatecznie mogłem szukać dalej, tylko że już nie chciałem. Ujęła mnie, podbiła jej delikatność i skromność.
W domowych pieleszach była bardziej pewna siebie, wciąż jednak subtelna, powściągliwa, pełna wewnętrznej harmonii. Mimo że dawno skończyła czterdziestkę i miała dwoje nastoletnich dzieci, zachowywała się i wyglądała wciąż jak dziewczyna, taką miała młodzieńczość w sobie. Jej kobiecość jest z gatunku „dziecięcego”, budzi instynkty opiekuńcze, sprawia, że czuję się przy niej prawdziwym mężczyzną, takim, na którym można się oprzeć, polegać.
Ma za sobą trudne doświadczenia, mąż zostawił ją z dziećmi i nigdy się nimi nie interesował, rodzice młodo ją osierocili, nie miała żadnej bliskiej rodziny, nikogo, kto by jej pomógł. Sama musiała wydrapywać sobie i dzieciakom godziwą egzystencję, ale wszystko, co czyniła, pełne było cichej godności i pokory. Nie pragnęła niczego więcej, niż tylko spokojnego życia bez materialnych stresów. Żeby starczyło na przetrwanie – i tyle. Niewielkie wymagania.
– Brygidko, zapraszam cię na kolację, musimy uczcić to, co się między nami wydarzyło. Jestem taki szczęśliwy! Ubieraj się, a ja zamówię stolik w jakiejś porządnej restauracji. Będziemy pić szampana i świętować. Raz się żyje!
– Ale po co mamy gdzieś chodzić, Andrzej? Sama coś przyrządzę, jestem dobrą kucharką. A szampana kupisz w markecie, tu blisko. Zapłacisz grosze w porównaniu z knajpą.
– Wiem, kochanie, ale nie chcę, byś stała w kuchni. Chcę, żeby to ciebie obsługiwano dzisiaj. Żeby cały świat się wokół ciebie kręcił tak jak ja.
– Daj spokój. Po co wyrzucać pieniądze? Ciężko na nie pracujesz. Przydadzą się na coś bardziej potrzebnego.
I tak ciągle. Nie chciała ode mnie prezentów, żadnych perfum, biżuterii, bielizny, ciuchów. W kolejnych latach przyjeżdżając do Polski, do niej, przywoziłem wyłącznie to, co sam upolowałem w sklepach. Co nakazywała mi intuicja. Ona nigdy niczego nie podpowiedziała, niczego sobie nie życzyła. Skrzywiła się nawet na pierścionek.
– Ale to ma być pierścionek zaręczynowy, Brygidko. Niniejszym proszę cię o rękę.
– Nie wygłupiaj się, nie masz rozwodu!
– Nie mam, bo Elka nie chce mi go dać. Ale będę miał. Wszystko jest na dobrej drodze, wynająłem świetnego adwokata.
– Porozmawiamy o tym, jak już będzie po.
Nie lubiła, żebym wydawał na nią pieniądze
Zabierałem ją na wakacje po całej Europie, do Egiptu, Turcji, na Karaiby, ale zawsze jeździła jakby niechętnie, krępowało ją, że tyle na nią wydaję. Gdy przyjeżdżała do mnie, traktowałem ją jak królową, bo przecież musiałem jej wynagrodzić ten wynajęty bidny domek, w którym mieszkałem. Prowadzałem po knajpach – krzywiła się. Przywoziłem do Polski walizki prezentów – nie potrzebowała. Wysyłałem pieniądze – przyjmowała, ale…
No właśnie, odnosiłem wrażenie, że ona czuje się z tym, jak bym chciał ją kupić. A ja na pewno tego nie pragnąłem. Zakochałem się w niej do szaleństwa, moja miłość nakręcała się jak sprężyna i po prostu bałem się, że czegoś może jej brakować. Mojej najmilszej. No i chyba nie brakowało.
Najgorsze, że nie brakowało jej również mojej własnej osoby. Niestety. Wciąż twierdziła, że mnie kocha, i trudno było mieć co do tego wątpliwości, nigdy nie złapałem jej na żadnym kłamstwie, żadnej zdradzie, ale gdy wreszcie otrzymałem rozwód i mogliśmy wziąć ślub, przeszkody zaczęły się piętrzyć.
Najpierw okazało się, że ona też nie ma rozwodu i trzeba tę sprawę „jakoś załatwić”
Jak już „załatwiła”, kategorycznie odmówiła zamieszkania ze mną w Ameryce. Co to, to nie.
– Przecież miałeś wrócić do Polski? Tak od początku mówiłeś! Taki był plan!
– Kochanie, ale w Polsce nie zarobię takich pieniędzy, jak w Ameryce. Nawet małej części. A przecież są nam potrzebne. Musimy wykupić wreszcie twoje mieszkanie, bo ci je odbiorą, trzeba utrzymać dzieciaki, póki studiują. Sama się boisz, że jak zaczną pracować, to zawalą studia. Muszę płacić alimenty Elce, nie mogę przestać, była moją żoną przez tyle lat, zresztą to jest decyzja sądu, nie ma przebacz. Moim wnukom też coś czasem trzeba odpalić, sama wiesz, jak to jest. Myślałem o biznesie w Polsce, to prawda, ale wtedy byłem sam, nie brałem pod uwagę, że się tak zakocham, że stworzę nową rodzinę.
– Nie musisz wcale jej tworzyć… Nikt ci nie każe!
– Ale chcę! Niczego innego przecież nie pragnę. Chcę dalej ciężko pracować, nie boję się roboty, byle tylko tobie dobrze było, kochanie. I twoim dzieciakom, bo są jak moje. Chcę, żebyś to ty przyjechała do mnie, weźmiemy ślub w Stanach, to jest też lepsze z powodów imigracyjnych. Szybciej dostaniesz potrzebne papiery.
– Ale ja nie chcę żadnych papierów. Nie mogę rzucić pracy!
– Jak to nie możesz, przecież zarabiasz grosze w tym swoim sklepiku, ja w jeden dzień więcej zarobię, niż ty w miesiąc.
– I co z tego? Nie o to chodzi. Lubię swoją pracę, lubię być z ludźmi. Nie będę tam siedzieć sama w domu i gotować ci obiadów, zależna wyłącznie od twoich pieniędzy i od twoich humorów.
– Jakich humorów?! O czym ty mówisz? Brygida!
No i tak to się ułożyło. Utrzymuje, że mnie kocha, ale wciąż żyjemy oddzielnie
Od tylu lat spotykamy się trzy, w najlepszym razie cztery razy w roku. Na dwa tygodnie. Spędzamy razem wakacje – tak to należy nazwać. Ona nie przeprowadzi się tu, tak twierdzi, a ja – przynajmniej na tę chwilę – nie mogę przenieść się tam. Tylko i wyłącznie ze względu na jej dobro.
Na nasze dobro, do jasnej Anieli! Przyjaciele zaczynają stukać się w czoło. Coraz częściej drwią ze mnie. Nie rozumieją tej sytuacji. Fakt, że i ja nie bardzo ją rozumiem.
– Marnujesz życie, frajerze, na co ci dziewczyna w Polsce? Mało tutaj samotnych, sympatycznych kobitek? Każda by cię wzięła – powtarza Stefan, mój przyjaciel, który powoli przestaje nim być.
– Ale ja nie chcę żadnych „sympatycznych kobitek”. Kocham Brygidkę i tylko to się liczy! Ona też mnie kocha. Jestem tego pewien.
– Więc dlaczego jej tu nie ma, z tobą? Na odległość to zawsze jest wielka miłość. Im dalej, tym większa Po obu stronach. A jak jeszcze dolarki płyną… Mówisz, że ona wcale ich nie chce? Im bardziej nie chce, tym więcej ich dostaje, ha, ha, ha. Dobra strategia. Przecież ja ją znam, tę twoją Brygidkę – kwituje Irena. Stara wiedźma!
– Ona zwyczajnie cię naciąga, stary, daj sobie spokój – mówią wszyscy.
A co oni wiedzą?! Moja Brygidka? Nigdy w to nie uwierzę, że mnie naciąga. Nigdy.
Jeszcze kilka lat popracuję i zacznę to swoje nowe życie. Z nią
Aż pewnego dnia przeczytałem ten dziwny mejl, którego w pierwszej chwili zupełnie nie mogłem zrozumieć. Pewnie gdyby nie smartfon, gdybym jak zwykle sprawdzał pocztę w laptopie, już po powrocie z roboty, posłuchałbym wskazówki Brygidy. Ale było za późno.
Przeczytałem. „Czekam jak zwykle. Rozpalona.” Trzy serduszka.
A po chwili: „Skasuj poprzednią wiadomość. Wysłana przez pomyłkę. Love you, zadzwonię potem. Brygida”. Trzy serduszka.
Czytaj więcej historii z życia wziętych:
Okłamałem żonę i wyjechałem, by mieć czas dla kochanki
Jako dziecko widziałem, jak mój tata zamordował mamę
Powinienem podziękować żonie za zdrady
Zazdroszczę nawet nastoletnim matkom
Mam 27 lat i dobrze mi się mieszka z mamą