Mój związek z Arkiem do idealnych nie należał. On sam wyglądał jak marzenie każdej dziewczyny – wysoki, przystojny, świetnie zbudowany (w końcu trener osobisty), ale miał też wady. Przede wszystkim wiecznie się spóźniał i był niesłowny. No i lubił zgrywy. Jego żarty czasami były zabawne, ale częściej doprowadzały mnie do rozpaczy. Jak choćby ten, gdy przestawił mi budzik i pognałam do pracy dwie godziny za wcześnie. Albo gdy zaszył nogawki moich ulubionych dżinsów i mało sobie zębów nie wybiłam, gdy rymnęłam jak długa. A kiedyś za moimi plecami zapisał mnie na konkurs muzycznych talentów i niezłego wstydu najadłam się na eliminacjach.
Śpiewać nie umiem ani trochę. Czemu więc w ogóle poszłam? Bo Arek powtarzał, że grunt to luz i dystans do siebie. Więc chciałam mieć ten dystans. No i zależało mi na Arku. Byliśmy razem od czterech lat, sporo pracy włożyłam w nasz związek, liczyłam, że mój facet w końcu się ustatkuje, dorośnie do małżeństwa, ojcostwa...
– Marzenie ściętej głowy – powiedziała mi ostatnio siostra.
Przyjechałam do domu na Boże Narodzenie i nieopatrznie się jej zwierzyłam. Beata nie trawiła Arka. Nie znosiła go głównie dlatego, że jej zdaniem, robił mi krzywdę.
– Kręci tobą, jak chce. Marzy ci się ślub, a do tej pory nawet nie zamieszkaliście razem. Otrząśnij się, dziewczyno! Arek to manipulant i gigantyczny egoista. Pilnuje własnej niezależności, a zarazem odciąga cię od przyjaciół, rodziny. Przecież widujesz się z nami tylko od święta! Uzależnia cię od siebie, testuje kolejnymi chorymi żartami, a ty znosisz wszystko z olimpijskim spokojem i nieludzką cierpliwością. Każda inna już dawno kopnęłaby go w tyłek. I on o tym doskonale wie, dlatego się ciebie trzyma. A ty jesteś albo święta, albo nienormalna. No bo chyba w wieku 27 lat nie jesteś jeszcze zdesperowana. Obudź się, nim będzie za późno. Nim ockniesz się przed czterdziestką, bez męża, dzieci, własnego życia…
– Przesadzasz – odparłam, choć zasiała we mnie ziarno niepewności... które zaczęło kiełkować, kiedy Arek zaproponował mi wspólne spędzenie świąt.
Kusił mnie jakąś superniespodzianką, namawiał, wręcz prosił. A ja nie wiedziałam, co zrobić. Na święta zawsze jeździłam do domu. To było naturalne, że spędzam je z rodziną. A co by nie mówić o Arku – rodziną nie był. Z jednej strony nie chciałam wyłamywać się z tej tradycji, ale z drugiej... liczyłam na pierścionek zaręczynowy. Czułam, że o to chodzi, że Arek wreszcie się zdecydował. Jak mogłam przegapić taką okazję?
Po dłuższym zastanowieniu zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że w tym roku nie przyjadę na Wielkanoc. Przykro zaskoczona, zaczęła wypytywać, dlaczego. Nie chciałam jej mówić za dużo, żeby nie zapeszyć.
Tyle przygotowań, a on mnie zawiódł!
– Chodzi o Arka, tak? – domyśliła się. – Skarbie, wiem, że jesteś dorosła i masz swój rozum, ale to nie jest normalne, że on ani razu do nas nie przyjechał, choć go zapraszaliśmy. Tak jakby odwiedziny go do czegoś zobowiązywały. A teraz na dokładkę…
– Mamo, proszę cię – szepnęłam błaganie. – Nie utrudniaj tego. Odbijemy to sobie kiedy indziej, obiecuję.
– Trzymam cię za słowo.
Narobiłam zakupów. Potem kilka dni stałam przy garach. Nakryłam stół, wystroiłam się, wypachniłam, wstawiłam gar barszczu... O pierwszej Arek zadzwonił, mówiąc, że się spóźni. O 17 uznałam, że ze spóźnieniem przesadził, ale gdy dzwoniłam, nie odbierał. O 19 sama zjadłam kolację. Arek wpadł, rzucił krótkie „sorry”, siadł do stołu i włączył telewizor. Zjadł, co mu podałam, pochwalił. Nazwanie tego, co czułam, rozczarowaniem, byłoby dużym niedopowiedzeniem. Nie tak sobie wyobrażałam pierwsze wspólne święta.
– Izka, nie ciągnij min. Nie zaprzeczaj. Widzę, że się dąsasz – powiedział. – Wiem, że głupio wyszło, ale kumpel z Anglii przyjechał, zadzwonił rano, prosił, żebym wpadł. Nie mogłem odmówić, wieki go nie widziałem, rozumiesz, prawda? Izuś?
Nie odpowiedziałam, bo nie rozumiałam. Wybrał kumpla, zamiast mnie, i to w taki dzień! A teraz oczekiwał, że ujdzie mu to na sucho. Czyżby moja siostra i matka miały rację? Chyba zauważył, że tym razem tak łatwo mu się nie upiecze, bo złapał mnie w objęcia i namiętnie pocałował. No tak, udany seks był niewątpliwie silnym lepem, który mnie przy nim trzymał. Dobrze o tym wiedział. Kolejna metoda manipulacji? Ale tym razem nie skończyło się w łóżku.
Nie wiem, po co poszłam do parku...
– Jutro, skarbie, jutro sobie odbijemy. Obiecałem ci niespodziankę i będzie niespodzianka. Umawiamy się w naszym parku, na naszej ławce, o trzeciej. Musisz być. Żadnego ale.
I tyle go widziałam. Pognał do jakichś swoich ważnych spraw. Naprawdę zastanawiałam się, czy iść do tego parku. Bałam się kolejnego żartu albo tego, że zwyczajnie mnie wystawi. Pogoda niby miała być ładna, więc najwyżej posiedzę sobie na ławce, ale... czy warto?
A jeżeli zamierza mi w romantycznych okoliczności przyrody wręczyć pierścionek? To by pasowało do Arka. Nie mógłby oświadczyć się normalnie przy stole… W porządku. Pójdę. Dam mu ostatnią szansę. Nazajutrz umalowałam się starannie, zrobiłam sobie seksownego koka, włożyłam szpilki i romantyczną kwiecistą sukienkę pod wiosenny płaszczyk. Jak randka, to randka. Nie chciałam pojawić się na własnych oświadczynach w dżinsach. Od domu do parku miałam kwadrans drogi. Uznałam, że się przejdę.
Zjawiłam się punktualnie i wcale mnie nie zdziwiło, że nasza ławka była pusta. Z góry założyłam, że Arek się spóźni. Za to do oparcia ktoś przyczepił kopertę z moim imieniem Rozejrzałam się, nikogo nie zauważyłam. Czyżby Arek czaił się gdzieś w krzakach albo za drzewem?
Sięgnęłam po kopertę. W środku znalazłam liścik: „Idź przed siebie, aż dojdziesz do kiosku”. No nie. Chyba nie zamierza bawić się w podchody? Przegoni mnie przez całe miasto, żebym ostatecznie wylądowała pod własnym domem? – to by pasowało do Arka. Bezwiednie ruszyłam w kierunku kiosku znajdującego się 500 metrów dalej. Naprawdę nie wiedziałam, co zrobię, jeśli znajdę kolejny liścik, a potem kolejny i następny…
– Ej, mała! – usłyszałam głos, który przerwał moje rozmyślania.
Spojrzałam w bok. Z przejeżdżającego ulicą sportowego auta wychylała się łysa głowa jakiegoś chłopaka.
– Chcesz zarobić? – zarżał radośnie.
Przeszył mnie dreszcz złego przeczucia. Tylko tego mi brakowało – zaczepek ze strony młodocianych.
– To jak? – auto zwolniło, jadąc równoległe do mnie. – Niezła dupa z ciebie. Miałbym dla ciebie robotę!
Nie odpowiedziałam, tylko przyspieszyłam kroku. Moje szpilki stukały o asfalt alejki. Na szczęście auto odjechało. Odetchnęłam z ulgą. Jednak, gdy dotarłam do kiosku, namolni adoratorzy już tam na mnie czekali. Boże, w biały dzień w środku miasta zaczepiali mnie jacyś dresiarze!
– To jak, mała? – tym razem przez okno wychylił się chłopak z tylnego siedzenia. – Nie pożałujesz. A może prawdziwego faceta szukasz, co? Takiego, który nie pozwala, aby jego laska włóczyła się sama po parku. Bo mogą ją różne przykre rzeczy spotkać.
Nawet nie chciało mi się dotykać koperty
Zbierałam się w sobie do jakiejś ostrzejszej riposty, gdy nagle samochodowe okienko uchyliło się bardziej i chłopak wystawił przez nie duży plastikowy pistolet na wodę! Tak mnie zaskoczyli, że stałam jak sparaliżowana, zamiast schować się za kioskiem. W parę chwil byłam cała mokra. Nie wiedziałam, że w pistolecie może zmieścić się tyle wody!
Chłopcy rechotali, ja stałam bez ruchu, a woda ściekała z ułożonej starannie fryzury, z kwiecistej sukienki i wiosennego płaszczyka, spływając na zamszowe szpilki. Musiałam teraz wyglądać jak jakaś zmokła kura. Miałam ochotę się rozpłakać. Chłopcy pośmiali się jeszcze trochę, po czym z piskiem opon odjechali. Spojrzałam na kiosk – dostrzegłam kopertę. Chciałam podejść bliżej, ale obcas szpilki utkwił pomiędzy płytami chodnika. To przepełniło czarę goryczy. Zdjęłam buty, wyszarpnęłam obcas, i zrezygnowana powlokłam się w stronę domu. Tylko w rajstopach.
Nie wyjęłam wiadomości z koperty. Nie zamierzałam wykonywać żadnych zawartych w niej poleceń. Zimny prysznic, jaki sprawili mi ci chuliganie, wreszcie mnie otrzeźwił. Gdyby nawet u celu tych dziecinnych podchodów czekał na mnie Arek z bukietem kwiatów i pierścionkiem zaręczynowym, nie przyjęłabym oświadczyn. Straciłam do niego cierpliwość, a co ważniejsze, zaufanie.
Ten łysy chłopak przypadkiem powiedział coś niegłupiego. Odpowiedzialny facet nie kazałby swojej dziewczynie włóczyć się samej po parku. Gdyby Arek kochał mnie w sposób, jakiego oczekiwałam, gdyby mnie szanował, liczył się z moją osobą i moimi uczuciami, nie robiłby mi głupich żartów, nie spóźniałby się, nie testował, nie odciągał od rodziny Poza tym nie wierzyłam w ten pierścionek. Zapewne skończyłoby się jakimś kolejnym dowcipem czy kolejną żenującą dla mnie sytuacją, którą musiałabym znieść, robiąc dobrą minę do złej gry. Koniec. Dość tego.
Punktualny? Istnieją tacy mężczyźni?!
Musiałam wyglądać dziwnie – z zaciętą miną, w mokrym płaszczu, prawie boso, ze sklejonymi, mokrymi włosami, ale było mi wszystko jedno. Właśnie legł w gruzach mój czteroletni związek. A ja czułam głównie złość, że zmarnowałam z Arkiem tyle czasu. Dochodziłam do skrzyżowania, coraz boleśniej odczuwając wbijające się w moje stopy drobne kamyczki i żwir leżący na chodniku, kiedy na światłach zatrzymał się samochód. Kierowca chyba nie dowierzał własnym oczom. Zjechał na bok, włączył światła awaryjne i wysiadł.
– Ktoś panią napadł? Czy to jakaś nowa moda? – spytał nieco ironicznie, podchodząc do mnie.
– Ostatni krzyk mody – odparłam, po czym... wybuchnęłam śmiechem.
A zaraz potem się rozpłakałam. Mężczyzna wyciągnął telefon. Jak nic, wziął mnie za wariatkę. Pewnie wezwie pogotowie, żeby przyjechali, ubrali mnie w kaftan i zamknęli gdzieś, skąd długo nie wyjdę.
– Niech pan nigdzie nie dzwoni – poprosiłam, pociągając nosem.
– Muszę – odpowiedział krótko.
– Lubię być punktualny.
– To są tacy faceci? – zdziwiłam się.
Złapał mnie za ramię i podprowadził do samochodu. Koc z tylnej kanapy przełożył na siedzenie pasażera z przodu i gestem nakazał mi usiąść. W tym czasie informował kogoś, że się spóźni. Wsiadłam do auta, zatrzasnął za mną drzwi. Chwilę potem zajął miejsce kierowcy. Nim ruszył, wyciągnął ze schowka paczkę chusteczek higienicznych i wręczył mi.
– Dokąd panią odwieźć? – spytał, patrząc już teraz tylko na drogę.
Podałam mu adres, z rozpędu łącznie z numerem mieszkania. Po kilku minutach byliśmy pod moim blokiem.
– Nie zapyta pan o... – nie wiedziałam, jak sformułować swoją myśl.
– Nie muszę – odparł. – Mam dwie siostry. – Westchnął ciężko. – Czasami po prostu robicie różne dziwne rzeczy. Czasem też fatalnie wybieracie facetów.
Popatrzyłam na niego zaskoczona
– Dziękuję – podpowiedział spokojnie.
– Dziękuję – powtórzyłam za nim.
Dotarło do mnie, że mam wysiadać. Zakłopotana sięgnęłam do klamki samochodu.
– I… – zaczęłam niepewnie. – Przepraszam. Miałam dziś pecha. Zwykle tak się nie zachowuję i tak nie wyglądam. Jestem oazą spokoju.
Mężczyzna uniósł brwi w geście powątpiewania, a przy tym uśmiechnął się lekko. No tak. Prezentowałam się kiepsko, w przeciwieństwie do niego. Zaczerwieniłam się i czym prędzej wysiadłam. Nim weszłam do klatki, obejrzałam się. Nie odjechał, jakby czekał, aż wejdę do środka. Odszukałam w torebce klucze. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, auto odjechało.
Dotarłam do mieszkania i doprowadziłam się do porządku. Sprawdziłam telefon, ale nie było ani jednej wiadomości od Arka. Czyli chyba mnie nie obserwował w parku albo uznał żart dresiarzy za świetny dowcip. Dopiero wieczorem odezwał się dzwonek u drzwi. Sądziłam, że to Arek i już się wewnętrznie motywowałam do bycia twardą i nieustępliwą, ale kiedy otworzyłam, ujrzałam tego samego eleganckiego mężczyznę, który odwiózł mnie do domu.
– Postanowiłem sprawdzić, jak pani wygląda z suchymi włosami i umytą buzią – powiedział tym swoim nieco ironicznym tonem, i podał mi trzy malutkie różyczki. Urocze!
Zamrugałam z niedowierzaniem. Punktualny, elegancki, troskliwy, i z różami. Które na dokładkę trzymał kwiatami ku górze.
– I jak? Rozczarował się pan?
– Wyłącznie mile. Zaprosi mnie pani na kawę? – uśmiechnął się szeroko. Piękny miał uśmiech, szczery, odbijający się w oczach, obejmujący całą twarz. Ktoś taki nie mógł być groźny.
Wpuściłam go do środka. Wypiliśmy kawę, porozmawialiśmy, poczęstowałam go własnoręcznie upieczonym keksem, na który wziął przepis, bo tak mu smakował, a po kilku godzinach z żalem go pożegnałam. Kolejnego dnia przyszedł znowu. Następnego też… Czuję, nie, ja wiem, że to coś poważnego i prawdziwego. I wreszcie trafiłam na tego jedynego. A Arek? A kogo on obchodzi? Nie mnie. Odezwał się po tygodniu. Po tygodniu! Nie zmierzam tracić na rozważania o nim ani o jego niespodziance ani sekundy więcej.
Czytaj także:
„Żyłam w trójkącie – ja, mój chłopak i przyszła teściowa. Adrian odbierał telefony od matki nawet, gdy się kochaliśmy”
„Mój chłopak nie wytrzymał presji rodziców i rzucił mnie, bo byłam tylko córką robotnika. Zostałam sama z brzuchem”
„Mój chłopak, gdy widzi swoich kumpli, zmienia się w aroganckiego drania. Traktuje mnie, jak nic niewarty stary rupieć”