„Bałem się, że opcja >>dwie rodziny w jednym domu<< się nie sprawdzi. Ale mieszkanie z rodzicami wcale nie było takie złe”

szczęśliwa rodzina trzypokoleniowa fot. Adobe Stock, Mediteraneo
„– A co, źle nam razem? – spytał tata. – Tam są trzy pokoje na górze i dwa na dole. Osobne łazienki, a na górze jest aneks kuchenny, bo tam kiedyś mieszkała teściowa tego kolegi, miała osobne gospodarstwo. Więc nawet do garnków nie musimy się sobie wtrącać. Ja z matką zawsze marzyliśmy o domku. A wy będziecie mieć święty spokój z dzieciakami”.
/ 13.07.2022 19:15
szczęśliwa rodzina trzypokoleniowa fot. Adobe Stock, Mediteraneo

Odkąd pamiętam, byłem odludkiem. Rodzinnym odludkiem. Zawsze wolałem towarzystwo kolegów i dziewczyn niż najbliższych. Na szczęście w porę zrozumiałem, co jest ważne…

Mam dwie starsze siostry, a kiedy byłem mały, to mieszkała z nami jeszcze babcia. No i oczywiście rodzice. Wszyscy w trzech pokojach, na niespełna 50 metrach kwadratowych! Ja dzieliłem pokój z babcią. Do dziś pamiętam, jak bałem się w nocy, kiedy zaczynała chrapać. I jak rano się budziłem, kiedy babcia wstawała bladym świtem i odmawiała różaniec. Nie wolno mi było rozstawiać w pokoiku mojej ukochanej kolejki – bo babcia słabo widziała, mogła się o nią potknąć i przewrócić. Nie mogłem też zapraszać do siebie kolegów…

To już moje siostry miały lepiej. Choć  zajmowały we dwie jeden niewielki pokój, były same, bez dorosłych. Pamiętam, że chciałem się bawić u nich, ale mnie wyganiały. Zresztą, one się wiecznie kłóciły, a wtedy ja też obrywałem. Bawiłem więc czasami w kuchni, pod stołem, jeśli mama akurat niczego tam nie gotowała, albo uciekałem do kolegów.

Uciekłem przy pierwszej okazji

Babcia zmarła, kiedy miałem 10 lat. To okropne, jednak chyba bardziej odczuwałem radość z odzyskanej wolności i pokoju niż smutek, że odeszła. Owszem, odczuwałem jakiś żal, ale pamiętam też swoje wyrzuty sumienia, że nie jest on wystarczający. Po śmierci babci mama wyrzuciła z pokoju jej wersalkę, a ja zyskałem więcej miejsca. I spokój. Zamykałem się w tym swoim azylu i mogłem godzinami siedzieć sam. Siostry, kilka lat starsze ode mnie, były już prawie dorosłymi pannicami, nie miałem z nimi właściwie kontaktu. A rodzice… No cóż, wtedy przechodzili nieciekawy okres.

Tata stracił pracę, zrobił się nerwowy, zaczął nieco popijać. Mama, ledwie wiążąca koniec z końcem, była ciągle zmęczona. Dziś to rozumiem, ale wtedy widziałem tylko ciągłe awantury i odbierałem to jako niesprawiedliwość. Nie chciałem ich słuchać. Dlatego albo zamykałem się w pokoju, albo uciekałem do kolegów. 

Potem między rodzicami wszystko się uspokoiło, znowu się dogadywali. Ale ja już byłem nastolatkiem, nie pociągały mnie gry w karty ani planszówki. Co miałem robić w domu? Traktowałem go raczej jak hotel: wracałem ze szkoły, odrabiałem lekcje, zjadałem obiad – i tyle mnie widzieli. Na studiach postanowiłem się wyprowadzić.

– Ale po co, synku? – mama nic nie rozumiała. – Dokąd?

– Chcemy wynająć z dwoma kumplami mieszkanie – wyjaśniłem, pakując się.

– Tylko po co wynajmować, skoro masz tu pokój? – mama wyglądała na zakłopotaną. – I za co? Nie pracujesz.

– Od poniedziałku zaczynam – oznajmiłem z dumą. – Będziemy rozwozić wieczorami chińskie żarcie. No i może uda mi się dawać korepetycje. Z matmy jestem przecież niezły.

Mama nie oponowała, jednak widziałem, że jest nieszczęśliwa i smutna. Nawet mi się jej żal zrobiło i ją przytuliłem.

Chcę spróbować być samodzielny – uspokoiłem ją– Jestem dorosły, mamo, zrozum.

– Wiem, ale martwię się… – powiedziała, uśmiechając się do mnie smutno.

Wyprowadziłem się – i z ulgą oddałem swoim zajęciom, rodzinie poświęcając dość nikłą część swojego czasu. Nie odczuwałem potrzeby spotykania się ani z siostrami, ani z rodzicami. Tak naprawdę to bywałem w rodzinnym domu tylko podczas świąt, w Dniu Matki, no i… gdy brakowało mi kasy na życie. Mama zawsze coś tam mi pożyczyła, oczywiście na wieczne nieoddanie, a poza tym dawała wałówkę na kilka dni.

Wolność trochę uderzyła mi do głowy, bo prawdę mówiąc, o mało nie zawaliłem roku. Jednak pozbierałem się do kupy. I myślę, że wtedy naprawdę się usamodzielniłem, nauczyłem się samemu radzić sobie w życiu.

Na studiach poznałem Kasię. Na ostatnim roku zaszła w ciążę. Nie chcieliśmy się pobierać – oboje uważaliśmy, że to za wcześnie, za mało się znamy – mimo to postanowiliśmy spróbować wspólnego życia. A to oznaczało, że musimy wynająć jakiś pokój we dwójkę, ale płacić za niego będę ja. Kaśka co prawda zdążyła się obronić przed porodem, lecz żadnej pracy już nie znalazła. Moi rodzice proponowali nam pomoc, jednak ja honorowo jej nie przyjąłem.

– Mamo, dorosły jestem, sam muszę wypić piwo, którego sobie nawarzyłem – powiedziałem. – Nie przyjmę od was pieniędzy. A tu przecież się nie wprowadzimy, bo gdzie?

– Twój pokój cały czas jest wolny – przypomniała mi mama niepewnie.

– Tylko że dla trzech osób trochę za mały – pokręciłem głową.

W tym czasie rodzice mieszkali tylko z jedną moją siostrą. Druga wyszła za mąż i wyjechała za granicę. Co prawda, mama proponowała, że siostra przejdzie do małego pokoju, a my zajmiemy większy, ale ja nie chciałem. Rodzinny dom nadal kojarzył mi się niezbyt dobrze. Nie czułem się tam u siebie.

Mama zaproponowała pomoc

To były dla mnie ciężkie dni. Wynajęliśmy z Kaśką pokój u jej koleżanki – tylko na to nas było stać. Mnie szczęśliwie też udało się skończyć studia i znaleźć stałą pracę, ale na wszystko ledwie nam starczało. Było jasne, że Kaśka po porodzie jak najszybciej musi iść do roboty – lecz wtedy okazało się, że jest problem ze żłobkiem. Na prywatny nie było nas stać, a o państwowym nie mieliśmy co marzyć. W naszym kraju to jest paranoja: matki pracujące miały pierwszeństwo, a przecież dopóki nie ma co zrobić z dzieckiem, to jak ta matka ma znaleźć pracę?!

Na jej rodziców nie mieliśmy co liczyć – mieszkali w drugim końcu Polski; zresztą, nie bardzo byli zainteresowani ani Kaśką, ani wnukiem. A moich nie chciałem prosić o pomoc. To oni sami się do mnie odezwali. Mama przyjechała do nas pewnego dnia bez zapowiedzi. Oczywiście z wałówką, pieluchami dla Staśka i – jak się okazało – z pomysłem.

– Dzieci, ja wiem, że jesteście honorowi i ambitni, ale co innego żebrać o pomoc, a co innego być nierozsądnym – zaczęła bez ogródek. – Ja przecież nie pracuję. Co prawda, dawno maluchami się nie zajmowałam, ale w końcu wychowałam trójkę swoich dzieci, a pewnych rzeczy się nie zapomina. Nie chcecie z nami mieszkać – rozumiem. Ale przecież mogę na razie zająć się Stasiem. Kasia na spokojnie znajdzie pracę, a wtedy poszukacie żłobka.

Ja co prawda na początku się obruszyłem, lecz moja kobieta mnie uciszyła.

– Jeżeli pani jest pewna, że da radę… – powiedziała, patrząc z nadzieją na moją mamę. – Bo naprawdę jesteśmy w kropce.

– Czy dam radę, to się jeszcze okaże – mama była jak zwykle szczera i uczciwa. – Spróbujemy. Paweł mnie zna i wie, że ja w bawełnę owijać nie lubię. Jak okaże się, że to mnie przerasta – powiem.

No i stanęło na tym, że Staś wylądował u moich rodziców. Tata pracował wtedy na pół etatu i też był często w domu. Okazało się, że dziadkiem jest cudownym! O ile ja go pamiętam z dzieciństwa jako człowieka impulsywnego i niecierpliwego, o tyle dla wnuka okazał się niesamowicie wyrozumiały.

Kaśka na początku miała obiekcje, czy moja mama sobie poradzi. Ale muszę przyznać, że obie zachowywały się bez zarzutu. Nie było żadnych krzywych spojrzeń ani niedomówień. Dogadywały się bez problemu – do tego stopnia, że mniej więcej po miesiącu zaczęły sobie mówić po imieniu. Bo dla Kaśki „mamo” było jakoś nie do przejścia, a dla mamy – „pani” nie do zaakceptowania. Poszły więc na kompromis.

To miało być tymczasowe rozwiązanie

Nasze życie nieco się uspokoiło. Kasia dość szybko znalazła pracę – najpierw na zlecenie, lecz już po trzech miesiącach podpisano z nią normalną umowę. Mogłem nieco odetchnąć, chociaż żłobka i tak nie udało nam się załatwić. Ale to już nie był problem – mały u dziadków czuł się znakomicie, a oni świetnie dawali sobie z nim radę.

Życie oczywiście nie może być zbyt piękne. Już myśleliśmy, że najgorsze mamy za sobą, kiedy okazało się, że koleżanka Kaśki wypowiedziała nam pokój. I to niemal z dnia na dzień!

– Sorry, wiem, że to dla was kłopot, ale muszę przyjąć do siebie chorą mamę – oznajmiła nam pewnego wieczora, wpadając zdyszana do domu. – Wracam właśnie od niej ze szpitala. Nie może być sama, potrzebuje opieki. Za tydzień albo dziesięć dni ją wypuszczą, tak powiedział lekarz… Dacie radę coś znaleźć do tego czasu?

Moment akurat był fatalny. Styczeń, o tej porze roku nikt nie rezygnuje z mieszkania. Wszystko, co tanie, było zajęte, a na drogie przecież nie było nas stać. I znowu rodzice przyszli nam z pomocą.

– Słuchaj, Alka w lutym wyjeżdża do Małgosi, do Anglii – powiedziała mama (Alka i Małgośka to moje siostry). – Ma tam załatwioną pracę. Będą więc nawet dwa pokoje wolne. Do tego czasu jakoś przebiedujecie w małym. Gratów przecież nie macie dużo. Zresztą, część można przechować w suszarni, pogadam z dozorczynią.

Wahałem się…

– Mamo, nie wiem, czy to dobry pomysł – odezwałem się po chwili milczenia. –  No wiesz, dwie rodziny pod jednym dachem. Teraz to się dogadujemy, ale na stałe?

– A co, pod most pójdziecie? – mama jak zwykle podchodziła do wszystkiego racjonalnie. – Poza tym kto mówi, że na stałe? Do czasu, aż coś znajdziecie. I tak nie ma was całymi dniami w domu, a wieczorem zamkniecie się w pokoju, nikt się do was nie będzie wtrącał. Damy radę, synek.

Nie byłem przekonany, ale jakie mieliśmy wyjście? Zebraliśmy manatki i wprowadziliśmy się do rodziców. Przez dwa tygodnie mieszkaliśmy w mojej starej klitce, potem przenieśliśmy się do pokoju dziewczyn.

– Wy idźcie sobie tam, a mały niech tu zostanie – powiedziała mama, kiedy urządzaliśmy po swojemu pokój Ali. – Mały ma już prawie rok, spokojnie może spać sam. A wy będziecie mieli luźniej.

Uznaliśmy, że to dobre rozwiązanie. Ba – cudowne! Po raz pierwszy od urodzenia Stasia byliśmy z Kaśką tylko we dwoje…

Doceniam uroki rodzinnego życia

Bałem się tego wspólnego mieszkania z rodzicami, ale okazało się, że nie ma czego. Ja na początku pracowałem na dwie zmiany – bo w związku z wcześniejszymi wydatkami wziąłem więcej roboty i teraz musiałem wykończyć wszystkie zobowiązania – więc gdy wracałem, to jadłem obiad i niemal od razu szedłem spać. Nawet nie zauważyłem, kiedy i jak Kaśka zbliżyła się z moimi rodzicami. Gdy już zacząłem pracować normalnie, okazało się, że ona więcej czasu spędza w ich pokoju niż w naszym! Siłą rzeczy ja też zacząłem tam przesiadywać.

Rodzice, którzy zawsze byli pasjonatami gier planszowych, ciągle nas namawiali a to na karty, a to na Monopol, a to na Scrabble. I nawet nie zauważyłem, kiedy wspólne, rodzinne wieczory stały się niemal tradycją. Mały szedł spać – a my zasiadaliśmy do stołu nad jakąś planszówką. Po pół roku takiej sielanki – prawdę mówiąc, nawet nie bardzo szukaliśmy czegoś do wynajęcia – okazało się, że Kaśka znowu jest w ciąży. No, własny pokój i spokojne noce, to musiało się tak skończyć.

I wtedy rodzice zaproponowali, żebyśmy razem kupili… domek.

– Słuchajcie, jest okazja – tata wpadł pewnego dnia, machając jakimiś papierami. – Kolega z pracy wyjeżdża za granicę, sprzedaje niewielki dom na przedmieściu. Śpieszy mu się, więc cena jest okazyjna.

– No co ty, przecież nas nie stać – popatrzyłem na niego zdziwiony.

– A właśnie że stać! – zawołał tata radośnie. – Wszystko obliczyłem. Sprzedamy nasze mieszkanie, wy weźmiecie 200 tysięcy kredytu. Tyle wam dadzą, a to przecież mniej, niż potrzebujecie na mieszkanie!

– Ale to… Razem mamy tam mieszkać? – nie do końca rozumiałem.

– A co, źle nam razem? – tata spojrzał na mnie zaskoczony. – Pewnie, że razem. Tam są trzy pokoje na górze i dwa na dole. Osobne łazienki, a na górze jest aneks kuchenny, bo tam kiedyś mieszkała teściowa tego kolegi, miała osobne gospodarstwo. Więc nawet do garnków nie musimy się sobie wtrącać. Ja z matką zawsze marzyliśmy o domku. A wy będziecie mieć święty spokój z dzieciakami. Do miasta to ledwie kwadrans samochodem. Jest ogródek, zbudujemy piaskownicę. Zresztą, Kasia przecież teraz będzie na macierzyńskim, też jej będzie wygodniej.

Myślałem, że moja kobieta zaprotestuje, jednak ona, o dziwo, zapaliła się do tego pomysłu. No więc się poddałem. W końcu rodzice mnie przecież nie oszukają, prawda? A skoro teraz jakoś się dogadujemy, to może dalej też nie będzie źle…

Od przeprowadzki minęły ponad dwa lata. Staś chodzi do przedszkola, mały Franek latem całymi dniami siedzi w ogródku, zimą całą rodziną lepimy bałwana. Tata zrobił nawet małą górkę, żeby chłopaki mogli zjeżdżać na sankach. Kaśka wróciła do pracy, ja odkryłem skrót objazdem, do roboty mam teraz nawet bliżej. A gdy wracam, po obiedzie bawię się chwilę z dziećmi, a potem siadam do gry z rodzicami i żoną. Bo wreszcie się pobraliśmy, nie było sensu z tym dłużej zwlekać.

A co do tej kuchni na górze, to z niej wcale nie korzystamy. Moja mama realizuje się w kuchni w tygodniu, Kaśka eksperymentuje z orientalnymi daniami w weekendy. Nadal świetnie się dogadują. A ja… Ja chyba nadrabiam czas dzieciństwa, kiedy uciekałem od rodziców. Jednak są naprawdę fajni. Pewnie musiałem dorosnąć i założyć własną rodzinę, żeby to docenić. Ważne, że zdążyłem, i mam nadzieję tym rodzinnym szczęściem jeszcze długo się cieszyć.

Czytaj także:
„Pewien staruszek pomylił numery telefonu i zamiast do swojego syna, napisał sms-a do mnie. Tak poznałam miłość swojego życia”
„Dzieci rozjechały się po świecie. Mają swoje życie i swoje sprawy. Mąż zalega przed telewizorem, a ja czuję się samotna”
„Trwałam przy mężu alkoholiku, bo wierzyłam, że mogę go zmienić. Byłam naiwna, krzywdziłam siebie i własne dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA