„Balansowałam na krawędzi i czułam, że tracę kontrolę nad życiem. Nie sądziłam, że spotka mnie szczęście”

Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Życie przeciekało mi przez palce. Niby byłam sama sobie panią, a jednak miałam problem. I nie czułam się szczęśliwa. Wtedy to zrozumiałam. Postanowiłam więc posłuchać rad Anki i pójść na miting. W końcu, jeśli nie miał mi pomóc, to przynajmniej nie zaszkodzi, prawda?”.
/ 09.09.2023 16:30
Zmartwiona kobieta fot. iStock by GettyImages, Westend61

Nigdy nie narzekałam na moje życie. Po studiach szybko znalazłam pracę w biurze projektowym, a dzięki regularnej, ciężkiej pracy, zostałam koordynatorką projektów.

Pracy nie miałam po to, żeby zdobywać przyjaciół, więc rozwijaniem kontaktów zawodowych na życie prywatne praktycznie nie byłam zainteresowana. Trzymałam się tylko z Julą, która miała w naszym zespole najlepsze pomysły i, co tu dużo mówić, po prostu nie szło jej nie lubić.

A jeśli już o prywatność chodzi, byłam singielką. W zasadzie nigdy nie miałam żadnego faceta na poważnie i przekonywałam się, że mi z tym dobrze. Miałam przecież swoje seriale, które odpalałam po powrocie z pracy, często już przy obiedzie. Nie potrafiłam sobie też odmówić wieczornego wina. Zasługiwałam na nie – po ciężkiej pracy należał mi się przecież relaks na własnych zasadach.

Nie miałam czasu, żeby się zastanawiać

Kiedyś mama spytała mnie, czy jestem szczęśliwa. Śmieszne, ale nie potrafiłam odpowiedzieć. W ogóle uznałam, że to głupie pytanie. Bo co znaczyło szczęście? Miałam pracę, całkiem nieźle płatną i prawidłowo wykonywałam swoje obowiązki. W związku z tym przełożeni byli ze mnie zadowoleni, a ja chyba czułam jakiś rodzaj satysfakcji.

Dorobiłam się mieszkania w niezłej dzielnicy, a po pracy mogłam robić, co chciałam. Ale czy ja naprawdę miałam czas myśleć o tym, czy rzeczywiście się tym wszystkim cieszę? Na pewno było dobrze. Tak, jak miało być. Rzuciłam więc coś wymijającego i zmieniłam temat.

Anka wiecznie się czepiała

Jedną z niewielu osób, które mnie odwiedzały, była moja starsza siostra, Anka. Kochałam ją, ale bywała denerwująca z tymi swoimi wrednymi komentarzami. Bo wiecznie się czepiała. Czasem miałam wrażenie, że to jej hobby. Każdemu w rodzinie wynajdywała coś złego, nawet mamie. U mnie padło na wino.

– Masz problem, Nikola – mawiała z tą swoją poważną, super przejętą miną. – Kiedy wreszcie to przyznasz? Za dużo pijesz. Ciągle pijesz.

– Tylko wino – broniłam się czasem, ale tylko czasem, bo zwykle mi się nie chciało. Ona zresztą i tak wiedziała swoje. – Lampkę albo dwie. No, czasem trzy.

– Codziennie! – rzucała z przejęciem. – Nikola, tak się nie da żyć!

– No, jak widać, da się – burknęłam któregoś razu, zirytowana. – I mam się świetnie. Dzięki za troskę.

– To się leczy – drążyła niejednokrotnie. – Powinnaś pójść na terapię. Spróbować jakichś spotkań…

Te komentarze zwykle ignorowałam. Nie miałam do tego nerwów.

Zgodziłam się na wyjście

Przez swój tryb życia raczej nie miałam zbyt częstych okazji do wychodzenia gdziekolwiek. Któregoś popołudnia, już po pracy, Jula zaczęła mnie męczyć, żebym wybrała się z nią i kilkoma innymi koleżankami z biura do klubu.

– Będzie fajnie, Nikola – przekonywała. – Wiecznie siedzisz w domu. Chodź się z nami trochę rozerwać. Zobaczysz, to pomaga!

Poczułam się wtedy jak nastolatka, która nie ma jeszcze żadnego pojęcia o świecie. I fakt, zrobiło mi się trochę wstyd. Uznałam więc, że machnę ręką na swój styl bycia i zasady, których w moim wyobrażeniu się trzymałam. Dałam się namówić i z nimi poszłam.

Na miejscu śmiałam się, gadałam z nimi o głupotach i brałam drinka za drinkiem. Było mi dobrze i nic innego się nie liczyło. Sęk w tym, że w którymś momencie urwał mi się film. Nie wiem, co robiłam ani co się działo. Po prostu nastała ciemność. Nie było nawet żadnej mgły.

Rzeczywiście, miałam problem

Obudziłam się w swoim łóżku z potwornym kacem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obok krząta się Anka.

– Masz szczęście, że dzisiaj sobota – mruknęła. – Tak musiałabym cię zostawić.

Jak się okazało, byłam tak nieprzytomna, że sama w życiu nie trafiłabym do domu. Te głupie krowy z biura uznały, że to bardzo zabawne – wielka pani koordynatorka zalała się w trupa. Tylko Jula się przejęła. Ustaliła jakoś numer do mojej siostry i zadzwoniła, prosząc, żeby po mnie przyjechała.
I Anka oczywiście się zjawiła.

Zrobiła mi śniadanie i zaparzyła gorzkiej herbaty. Chociaż strasznie mnie mdliło, byłam jej wdzięczna. W dodatku, około jedenastej zjawił się też jej szesnastoletni syn, Bogdan.

– No, ciotka – rzucił do mnie lekko rozbawiony. – Nieźle wczoraj zabalowałaś. Widzieliśmy cię z kumplami. Takiej fazy to my jeszcze nigdy nie mieliśmy.

– I nie będziecie mieć – stwierdziła stanowczo Anka. – A teraz daj cioci spokój.

Nic wtedy nie powiedziałam, ale kiedy siostra i jej syn pojechali, uczucie beznadziejności niespodziewanie się pogłębiło.

Zrozumiałam, że Anka miała rację. Bo wino towarzyszyło mi przez cały czas. I wcale nie było tak bezpieczne, jak mi się wydawało. Wystarczyło jedno głupie wyjście, żebym straciła kontrolę. A co, gdybym nie miała obok siebie kogoś życzliwego?

Życie przeciekało mi przez palce. Niby byłam sama sobie panią, a jednak miałam problem. I nie czułam się szczęśliwa. Wtedy to zrozumiałam. Postanowiłam więc posłuchać rad Anki i pójść na miting. W końcu, jeśli miał mi pomóc, to przynajmniej nie zaszkodzi, prawda?

Po prostu tam poszłam

Miting AA to nie było coś, o czym marzyłam. Mimo to zdobyłam się na to, by tam wieczorem pójść. Oczywiście, trzeba było usiąść w kółeczku, opowiedzieć coś o sobie i wysłuchać smętnej historii innych. Prawdę mówiąc, kiedy kac minął, a ja do końca wytrzeźwiałam, przestałam rozumieć, co ja tu w ogóle robię.

– Przyszłam tu za namową siostry – powiedziałam, kiedy przyszła moja kolej, choć wolałabym się wcale nie odzywać. – Nie wiem, o co jej chodzi. Czasem wypiję trochę wina i tyle. Ostatnio trochę poszalałyśmy z koleżankami w klubie i zrobiła z tego wielkie halo. Tak naprawdę jestem zdrowa.

– Wiesz, że oszukujesz tylko sama siebie? – odezwał się jakiś facet. Odszukałam go wzrokiem. Zobaczyłam drwiący uśmiech i lekko zmarszczone brwi. Oczywiście już też mnie osądził. Jak siostra.

– Mariusz… – odezwał się do niego terapeuta.

– No co? – rzucił. – Przyszła tu i uważa się za lepszą, bo jej problem nie dotyczy. A to wino to pewnie wcale nie codziennie. I kontrolę w klubie też straciła przypadkiem. – Zerknął na mnie. – Jedyną osobą, która wtedy poszalała, byłaś ty, prawda?

Nie chciałam mu odpowiadać. Wstałam i wyszłam.

Gbur z mitingu został moim mężem

Wbrew temu, co myślałam, pierwsze spotkanie AA nie było moim ostatnim. Przetrwałam ich wiele i przepracowałam. To pozwoliło mi się zbliżyć do rodziny, dogadać lepiej z siostrą. Zaczęłyśmy spędzać ze sobą sporo czasu. Chodziłyśmy na spacery, wyskakiwałyśmy na kawę nawet w środku dnia, odwiedzałyśmy kino, galerie handlowe. Do mamy też zaczęłam wpadać częściej i byłam bardziej skupiona na tym, co mówi.

Mariusz natomiast wcale nie okazał się tak beznadziejny, jak myślałam. Właściwie to zyskiwał przy bliższym poznaniu. A miałam trochę czasu, żeby się do niego zbliżyć.

Wczoraj wzięliśmy ślub. Okazało się, że mamy sporo wspólnych zainteresowań. Zrezygnowaliśmy tylko z jednego – wszelkich napojów wyskokowych. I nie wiem jak on, ale ja wreszcie odnalazłam swoje szczęście.

Czytaj także:
„Dieta cud omal mnie nie zabiła. Kobiety są w stanie dużo poświęcić dla zgrabnej sylwetki, ale ja przesadziłam!”
„Na weselu siostrzenicy padłam ofiarą natrętnych ciotek. Chciały podokuczać starej pannie. To dzięki nim poznałam męża”
„Nawet nie zauważyłam, jak mój mąż poważnie zachorował. Żyliśmy jak obcy ludzie, nie rozmawialiśmy, latami mijaliśmy się w domu”
 

Redakcja poleca

REKLAMA