Nie ciągnęło mnie do stworzenia związku. Trzymałam się na uboczu i posiadanie faceta nie było moim priorytetem. Udawałam kogoś, kim nie byłam, prawie tracąc szansę na szczęście.
Całe życie byłam szarą myszką
Niektórzy są przebojowi i od razu wiedzą, czego chcą od życia. Potrafią się zakręcić wokół właściwych osób, zrobić dobre wrażenie, a potem uderzyć tam, gdzie trzeba. Dzięki temu zyskują na popularności i mogą cieszyć się udanym życiem, błyszcząc na tle innych.
Zazdrościłam im wszystkim, bo ja taka nie byłam. Nie potrafiłam. Wolałam trzymać się na uboczu i obserwować wszelkie ważne wydarzenia, które rozgrywały się tuż obok mnie. Mimo że miałam je praktycznie na wyciągnięcie ręki, nigdy w nich nie uczestniczyłam. Paraliżowała mnie niezdrowa nieśmiałość, niepozwalająca wyjść z żadną inicjatywą, mogącą pomóc mi zaistnieć wśród innych.
Miałam jednocześnie koszmarne problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, a już w szczególności z nawiązywaniem kontaktów z przedstawicielami płci przeciwnej. W wieku dziewiętnastu lat nadal nie znalazłam sobie chłopaka, choć moje koleżanki były już po wielu miłosnych podbojach. Najgorsze wydawało się jednak to, że nie spodziewałam się żadnych zmian w moim życiu.
Dramaty koleżanek mnie zniechęcały
Na studiach starałam się być po prostu dobrą koleżanką. Nie miałam żadnej bliższej przyjaciółki, ale dbałam o to, żeby nie odstawać od grupy i utrzymywać ze wszystkimi poprawne kontakty. Chłopcy z roku chyba mnie lubili, ale żaden raczej nie widział we mnie materiału na dziewczynę, a co dopiero narzeczoną czy żonę. Wielokrotnie słyszałam, że jestem dobrą kumpelą, co z jednej strony mile łechtało moje ego, z drugiej natomiast wywoływało ukłucie zazdrości, że nigdy nie będę postrzegana tak, jak inne dziewczyny z roku.
Wtedy jednak zaczęłam dostrzegać coś jeszcze. Co rusz któraś z moich koleżanek z entuzjazmem reagowała na nowy związek, by parę tygodni czy miesięcy później wypłakiwać sobie oczy, bo jej wyjątkowy partner ją zostawił, zdradził albo okazał się nie taki, jak sobie wymarzyła. Dostrzegłam, że to bardzo częste zjawisko i wmówiłam sobie, że rzadko komu udaje się utrzymać związek dłużej niż rok. A co tu dopiero mówić o całym życiu!
Bałam się angażować w cokolwiek do tego stopnia, że kiedy Piotrek, kolega z roku wyżej, próbował namówić mnie na wspólne wyjście na kawę, szybko się wykręciłam. Potem usiłował jeszcze dwa czy trzy razy wyciągnąć mnie gdzieś ze sobą, ale w końcu dał spokój. Później uciekałam przed wszystkimi podejrzanymi spotkaniami, byle tylko w nic się nie wpakować. Uważałam, że zdecydowanie nie przeżyję miłosnego zawodu, z jakimi na co dzień mierzyły się inne dziewczyny.
Byłam mistrzynią niestworzonych opowieści
Kiedy rozpoczęłam pracę zawodową, trochę się pozmieniało. Odkryłam, że tak naprawdę to nie brak faceta generuje setki pytań o to, dlaczego jestem sama i czemu nikogo nie szukam. Winne było moje podejście, bo za każdym razem, gdy któraś ze znajomych chciała się dowiedzieć, czy kogoś mam, cała się spinałam i czerwieniłam jak nastolatka. Moje rozmówczynie musiałyby być ślepe, żeby nie zauważyć, że coś jest na rzeczy.
Z czasem więc zaczęłam zmyślać. Opowiadałam, że nie mam stałego partnera, bo to mnie nudzi. Że sama wybieram sobie facetów, ale zwykle jest to jedna, niezobowiązująca noc, bo szybko mi powszednieją. Poza tym opisywałam miliony wyobrażonych doświadczeń, zabawne historie, które rzekomo miały miejsce w moim łóżku i zbliżenia, do których doszło w zupełnie nietypowych miejscach.
Szybko przekonałam się, że nikt tego przecież nie sprawdzi. Koleżanki ślepo wierzyły we wszystko, co powiem, a w ich oczach zaczęłam widzieć podziw. To dodało mi pewności siebie i sprawiło, że z szarej myszki nagle stałam się duszą towarzystwa. Co ciekawe, mężczyźni posyłali mi zawsze zaciekawione spojrzenia i tajemnicze uśmiechy, ale raczej się nie zbliżali. Pewnie bali się dostać kosza.
Z Frankiem czułam się trochę inna
W wieku trzydziestu dziewięciu lat kupiłam mieszkanie w apartamentowcu. Sprzedałam stare mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, udało mi się też trochę odłożyć, więc wreszcie mogłam rozpocząć przygodę w miejscu, które naprawdę mi się podobało.
Z początku zupełnie nie znałam sąsiadów, a wszyscy, których spotykałam, wydawali się nadęci i strasznie sztywni. Kobiety, ubrane jak milion dolarów, przyglądały mi się z pogardą, jakbym była co najmniej jakąś przybłędą. Z kolei mężczyźni w garniturach śpieszyli się do swoich bardzo ważnych spraw, więc zupełnie nie zwracali na mnie uwagi.
Któregoś dnia wpadłam jednak na Franka. Ubrany na sportowo, wybierał się na spacer z psem. On jako pierwszy w ogóle się do mnie odezwał, posłał serdeczny uśmiech. Okazało się, że trochę się zna na budowlance i chętnie pomoże przy jakichś drobnych pracach, które wciąż należało wykonać przy moim mieszkaniu. Remont co prawda przeprowadzała wynajęta ekipa, ale Franek obiecał czuwać nad tym, by wszystko było na tip-top. Zapewnił też, że w razie gdyby tylko coś się popsuło, mogę walić do niego jak w dym.
Spodobał mi się – taki zaradny, miły i uczynny. Przy nim czułam się sobą. Nie miałam potrzeby ściemniać i odnosiłam wrażenie, jakbyśmy się znali od lat. Dotarło też do mnie, że jeśli miałabym kiedykolwiek zaufać jakiemuś facetowi, to byłby właśnie on.
Wstydziłam się wyznać mu prawdę
Nadeszły moje czterdzieste urodziny. Choć odganiałam od siebie natrętną myśl, że wciąż jeszcze z nikim nigdy nie spałam, było mi z tym trochę nieswojo. Musiałam jednak robić dobrą minę do złej gry, bo z okazji czterdziestki zaprosiłam do nowego mieszkania sporo znajomych. Chciałam też tym sposobem wyprawić pierwszą parapetówkę.
Oprócz ludzi z pracy zaprosiłam też Franka. Nie wyobrażałam sobie, żeby miał nie przyjść, choć pewnie czuł się trochę dziwnie w towarzystwie zupełnie nieznajomych osób. Coś o tym wiedziałam. Choć przywitałam się z nim zaraz na początku, przyznam, że potem trochę o nim zapomniałam i skupiłam się na rozmowie z koleżankami. Włączyłam sobie zwyczajny tryb przechwałek na temat swojego niby bujnego życia seksualnego.
W pewnym momencie zorientowałam się jednak, że Franek gdzieś przepadł. Jak zaczęłam go szukać, zastałam go wychodzącego z mojego mieszkania.
– Franek, czekaj – rzuciłam pośpiesznie, a kiedy zatrzymał się w progu, prędko go dogoniłam. – Już idziesz?
Uśmiechnął się przepraszająco.
– A, chyba to nie dla mnie – westchnął. – Poza tym Karmela muszę wyprowadzić na spacer.
Niewiele myśląc, zaproponowałam:
– No to ja pójdę z tobą!
– A impreza? – zdziwił się.
Machnęłam ręką.
– Nikt się nie zorientuje – stwierdziłam. – A potem przecież wrócę.
I poszliśmy. Tyle tylko, że Franek wydawał mi się jakiś dziwnie przygaszony. Kiedy domagałam się odpowiedzi, z początku próbował się wykręcać. W końcu jednak to z niego wyciągnęłam.
– Myślałem, że mam u ciebie jakieś szanse – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – A ty… ty tak luźno rozmawiasz o tych sprawach, masz tyle doświadczeń, więc na co ci taki nudny ja? Zaliczenie każdego faceta to przecież dla ciebie pestka.
Nawet nie wiedział, jak bardzo się myli. A ja potwornie się bałam wyznać mu prawdę. Bo co pomyśli o dziewicy w moim wieku?
Do odważnych świat należy
Stało się. Zmusiłam się i następnego dnia powiedziałam Frankowi, jaka jest prawda. Najpierw nie dowierzał. Potem parsknął śmiechem. Myślałam, że uzna mnie za żałosną starą pannę, a on stwierdził tylko, że wyróżnia mnie zaskakująca pomysłowość. Cóż, ja bym tak tego nie nazwała, ale nie zamierzałam się kłócić.
Jak się okazało, on miał tylko jedną kobietę – narzeczoną, która pięć lat wcześniej złamała mu serce. Od tamtej pory nie związał się z nikim, bo… podobnie jak ja, bał się zaangażować. Postanowiliśmy spróbować. Skoro połączyły nas podobne doświadczenia, uznaliśmy, że co nam szkodzi. Nie interesuje mnie nawet zdanie koleżanek, które uważają Franka za nudziarza i dziwaka. To teraz mój chłopak – i nie dam powiedzieć o nim złego słowa.
Czytaj także:
„Byłam zgorzkniałą starą panną, która na co dzień usychała z samotności. Szczęśliwy wypadek odmienił mój los”
„Zamiast męża i dzieci mam 4 koty, więc uchodzę za starą pannę. Po prostu wolę zwierzęta od ludzi, bo one mnie nie ranią”
„Rodzice namówili nas na ślub. Ja w wieku 22 lat byłam już przecież starą panną, a Janusz to taka dobra partia”