„Babcia zapisała mi w testamencie swój pierścionek zaręczynowy, ale podszyła to intrygą. Teraz jestem bogatą arystokratką”

Kobieta z pierścionkiem zaręczynowym fot. iStock by GettyImages, Jamie Grill
„Podejrzewałam, że ten pierścionek jest wiele warty, ale nie sądziłam, że aż tyle. Chociaż na początku kręciłam nosem, no bo po co mi on? Okazało się, że babcia czuwała nad wszystkim i jak zwykle miała rację”.
/ 02.02.2024 11:14
Kobieta z pierścionkiem zaręczynowym fot. iStock by GettyImages, Jamie Grill

Wiem, że wiele osób tak mówi – chciałbym być bogaty, no ale w życiu tak łatwo nie ma... Nie, ja chciałam sama do czegoś dojść. Próbowałam różnych pomysłów, a raczej miałam plany.

Bo tak się niefortunnie składa, że jestem wyjątkowo roztargniona. Jednego tygodnia planuję rozwój marki osobistej, a w kolejnym zapisuję się na kurs copywritingu i snuję wizję zarabiającej tysiące art dyrektorki w prestiżowej agencji reklamowej, a następnie jej udziałowczyni, a nawet współwłaścicielki.

Gdybym nie przerzucała się tak z kwiatka na kwiatek, a raczej z planu na plan zarobienia milionów, to kto wie, może dzisiaj rzeczywiście byłabym milionerką.

Masz czas, aby wpaść do mnie?

No i tak planowałam kolejne biznesy. I tak traciłam do nich zapał, aż tu nagle... Moja babcia. Zapisała mi w testamencie pierścionek zaręczynowy. Nie, nie umarła. Przynajmniej na początku. Zapisała tylko. A było to tak....

– Kochanie, masz jutro czas, by wpaść do mnie? – zagadała do mnie na Facebooku w pewien piątek.

Pamiętam, bo akurat szykowałam się z biura do domu i jednym uchem byłam już w weekendowym nastroju. Zagadała na fejsie, bo urządzenia mobilne były jej nieobce już od dobrych kilku lat.

– Oczywiście, babciu, już się cieszę na spotkanie – odpowiedziałam, bo zawsze ją lubiłam.

Sprawa pierścionka

Następnego dnia do południa podjechałam do babci.

– Wejdź, wejdź, nie stój tak na mrozie, kochanie – otworzyła mi jak zwykle w dobrym humorze. – Zdejmij płaszczyk, w salonie czekają już twoje ulubione ciasteczka kokosowe i kakałko.

Kochana!

Wkrótce okazało się, że czeka na mnie coś jeszcze.

Siedzimy tak, zajadamy ciasteczka, rozmawiamy o pogodzie, aż nagle babcia zaczyna rozmowę na zupełnie inny temat:

– Wiesz, wnusiu, różne wypadki chodzą po ludziach. Na przykład taka moja sąsiadka. Chodziłyśmy na zakupy, do klubu seniora, bynajmniej nie spędzałyśmy czasu na cmentarzu, aż tu ubiegłej niedzieli zabrała ją karetka. No i umarło się jej przedwczoraj.

– Przykro mi, babciu – powiedziałam.

Machnęła ręką i dalej ciągnęła:

– Wiesz, pomyślałam wtedy, że co, gdybym ja nagle także się zakręciła.

– Co ty mówisz – wykrzywiłam twarz. Ale w głębi duszy wiedziałam, że coś podobnego mogłoby się zdarzyć

– Paulinko, nie chodzi o to, że wybieram się na tamten świat. Co to, to nie, bynajmniej! Moje dziecko, martwię się jednak, że nie dokończyłam pewnych spraw. Na przykład nie dokończyłam sprawy pierścionka.

Dobrze, babciu, oddam go w dobre ręce

– Pierścionka?

– Tak, kochanie.

Babcia wstała z kanapy i podeszła do kredensu. Za szkiełkiem leżała piękna seledynowa szkatułka. Przyznam, że zawsze przyglądałam się jej kątem oka na rodzinnych spotkaniach. Babcia podniosła przykrywkę i wyjęła z niej coś błyszczącego. Podeszła z powrotem do kanapy. Patrzyłam na to świecidełko, wyciągając szyję.

– Podoba ci się? - zapytała.

– No pewnie. – Przyglądałam się temu cudeńku, było chyba z białego złota, w środku miało chyba brylant czy raczej diament, nie znam się, ale błyszczało się tak, że aż dech zapierało. Ciekawiło mnie jednak, co za niezałatwiona sprawa wiązała się z tym pierścionkiem. Czekałam na rozwój wypadków.

– Nie jest to zwykły pierścionek zaręczynowy, jak widzisz, ale pierścionek z diamentem. Wart przeszło 300 tysięcy złotych.

– O kurczę – wyrwało mi się – a to się dziadek wykosztował.

– E... nie, kochanie, to nie jest prezent od dziadka – powiedziała babcia.

Kokosowe ciasteczko wyleciało mi z dłoni.

– O! – Tego się nie spodziewałam. – A od kogo?

– Miałam kiedyś, przed dziadkiem, narzeczonego, Witolda – babcia uśmiechnęła się.– Wywodził się ze znanej polskiej rodziny arystokratycznej. Poznałam go przypadkiem. Już po miesiącu byliśmy zaręczeni. Podarował mi ten przepiękny pierścionek. Niestety, wkrótce zginął w wypadku awionetki, którą leciał na jakiś wernisaż do Pragi. Został mi po nim pierścionek.

– Babciu, nie wiedziałam – powiedziałam.

– Eh, stare czasy – zamyśliła się, a jej oczy zaszły jakąś mgłą wspomnień.

– Chciałam, abyś poznała tę historię, zanim któregoś dnia, po mojej śmierci, dowiesz się, że odziedziczyłaś ten pierścionek w testamencie.

– O!

– Tak, kochanie. I możesz zrobić z nim, co chcesz. Lecz pamiętaj jedno, jeśli będziesz chciała go sprzedać, to postaraj się go nie sprzedawać byle komu.

– Dobrze, babciu, oddam pierścionek w dobre ręce. A teraz napijmy się jeszcze tego twojego pysznego kakałka. Pójdę do kuchni podgrzać rondelek.

Babcia coś kombinowała

Cóż, w chwili tej rozmowy babunia miała już 85 lat i mogłam się spodziewać, że niedługo pierścionek będzie mój. Dziwne, ale niemal dokładnie rok po tej rozmowie babcia odeszła. Zgodnie z planem, odziedziczyłam w testamencie pierścionek z diamentem.

Był wart 365 tysięcy złotych. Łał. Na początku myślałam, że wraz z nowym nabytkiem odziedziczyłam też niemały dylemat. Oczywiście, chciałam sprzedać pierścionek, ale nie mogłam go oddać byle komu. Lecz w testamencie nie było żadnej wzmianki o konieczności oddania pierścionka w dobre ręce.

Za to było coś jeszcze...

Dobra, spotkam się z tym nadętym gościem

Warunkiem dostania diamentowego pierścionka było spotkanie się z wnukiem pierwszego narzeczonego babci. Cóż, co mi szkodzi, pomyślałam. A jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że babcia coś kombinowała. Coś specjalnego. Po co mam się spotykać z jakimś wnukiem? Arystokrata to arystokrata, ale na co mi on.

Dobra, spotkam się raz z jakimś nadętym pewnie gościem i pierścionek będzie mój - pomyślałam. Nie musiałam nawet szukać, bo w testamencie był jego numer telefonu i adres. Zapisałam i w weekend wyruszyłam na spotkanie... przeznaczenia? A co najmniej bogactwa. Jadąc autem, zastanawiałam się, co kupić lub w co zainwestuję te 350 tysięcy złotych. Czułam się jak dwunastolatka, której wujek chrzestny dał 100 zł, za które można kupić pół świata.

Myślałem, że już pani do mnie nie przyjdzie

W końcu dojechałam. Ach, ten Milanówek. Pałac. Otwiera mi jakaś kobieta w średnim wieku, ma na sobie niebieski fartuszek w białe kropki. Pokojówka? Kieruje mnie do salonu.

–  Pan Kornel zaraz przyjdzie.

Wchodzi. To ten pan Kornel? Łał.

Jest normalnie ubrany. Nie żaden tak krawat czy inny smoking. Ma na sobie różowy t-shirt, podkreślający sprężyste barki. Staje więc w futrynie drzwi niczym młody bóg i mówi:

– Myślałem, że już pani do mnie nie przyjdzie.

Co? Żadne "Co panią do mnie sprowadza?", czy "Kim pani jest?". Tylko tak od razu z grubej rury, że...

– Pan mnie zna?

– Tak.

– Ale skąd? – Przeczesuję palcami grzywkę.

– Pani babcia mi o pani opowiadała!

No tak. Mogłam się spodziewać. Ale dlaczego babunia...

– Ponieważ, niech Pani sobie wyobrazi, pani babcia uważała, że do siebie pasujemy – facet chyba czyta w moich myślach.

Ach, czyli zabawiła się w swatkę

Cóż, facet rzeczywiście jest w moim typie. Wysoki. Wysportowany. Zawadiacki uśmiech. Kochana babcia. Mimo tego nadal nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.

– Nie, to ja pierwszy odnalazłem pani babcię – kolejny raz mężczyzna zdaje się czytać w moich myślach. Lubię takich! – Znalazłem list mojego dziadka do pani babci. A że interesują mnie historie rodzinne, to postanowiłem odnaleźć panią Irenę. Zaprzyjaźniliśmy się. Wymienialiśmy emaile!

– Tak, babunia była bardzo skomputeryzowana jak na jej wiek.

– Kilka razy mi pisała, że powinienem spotkać się z jej wnuczką. Nawet napisała, że ostatecznie nakazała to zrobić w testamencie, gdyby wcześniej nie udało się zorganizować spotkania. Ot, cała historia, pani Paulino, ale może przejdźmy na ty? Kornel.

– Oczywiście, miło mi, Paulina. – Podaję mu dłoń.

Un leurre, czyli uczę się francuskiego

Cóż mogę więcej dodać, praktycznie od tego dnia jesteśmy parą. A ja odziedziczyłam nie tylko pierścionek zaręczynowy, ale i prawdopodobnie zostanę hrabiną.

Z tą sprzedażą pierścionka to była zmyłka. Taki fejk, mówiąc po internetowemu, a właściwie takie... désorienter, diversion, un leurre – wyrażając się bardziej w stylu mojego przyszłego, arystokratycznego życia. Tak, zapisałam się na francuski. Chodzę we wtorki i piątki po 17. Bo angielski już znam.

Czytaj także:
„Wyrzuciłam syna i jego ciężarną dziewczynę z domu. Poszłam po rozum do głowy, gdy wpakował mnie do domu starców”
„Dziadkowie mówili mi, że rodzice nie żyją, aż dostałem tajemniczy spadek. Cały ten czas mieszkali w Ameryce”
„Rodzice uznali, że sprzedadzą dom, by zwiedzać świat, a ja żyję w ciasnocie, bo nie stać mnie na większe mieszkanie”

Redakcja poleca

REKLAMA