Michał wpadł do mnie bez zapowiedzi.
– Może skoczymy gdzieś na parę dni? Muszę odreagować, a ty też ostatnio mówiłeś, że jesteś przemęczony. Przyda nam się trochę słońca, żeby naładować akumulatory – zaproponował.
Tego mojemu przyjacielowi zazdrościłem od zawsze. Werwy, pewności siebie, wiary, że w każdej chwili może podbić świat. Mimo że właśnie skończył czterdziestkę (ja jestem od niego rok młodszy), niejeden młodzian mógłby uczyć się od niego, jak korzystać z życia. Obaj jesteśmy kawalerami, różnica polega na tym, że ja wciąż myślę o założeniu rodziny, a on jest zdeklarowanym singlem. Twierdzi, że tak mu dobrze i nie zamierza tego zmieniać.
Po tym, jak Michał rzucił hasło wyjazdu, wahałem się tylko chwilę. Właściwie dlaczego nie
W firmie co chwila marudzą, żebym odebrał zaległy urlop. No to w końcu jest okazja – uznałem.
– I to mi się podoba! Szybka propozycja, szybka decyzja – ucieszył się Michał.
– Tylko gdzie? Nad morze? Tam straszne tłumy… Może góry? – zastanawiałem się głośno.
– A ty nie potrafisz sięgać dalej niż granica Polski? Adaś, skoczmy gdzieś do ciepłych krajów. Potrzeba nam słońca – przypomniał.
Uśmiechał się szyderczo, widać było, że ma już coś na oku. Ale oczywiście musiał najpierw mnie podpuścić.
– Hiszpania? Chorwacja? Egipt? – zacząłem zgadywać, ale Michał tylko przecząco kręcił głową.
– No to już nie wiem. Mów wreszcie – poddałem się.
– Tajlandia! – zdradził swój pomysł.
– Człowieku, przecież to jest na końcu świata! Mieliśmy wyskoczyć na kilka dni. No i ile to będzie kosztowało? – miałem wątpliwości.
– Jaki koniec świata? Dwanaście godzin i jesteśmy na miejscu. Dziesięć dni laby i wracamy. A pieniądze wbrew pozorom wcale nie takie wielkie. Można to zorganizować w naprawdę przyzwoitym budżecie – przekonywał.
Michał uwielbiał zwiedzać świat, ale nie z biurami podróży. Zawsze wszystko organizował sam
I robił to doskonale. Dlatego byłem spokojny, że teraz też wszystkiego dopilnuje. Tak się stało. Kupił bilety, zarezerwował hotel i jakieś trzy tygodnie później byliśmy już w samolocie. Stolica Tajlandii ujęła mnie od razu. Bangkok pokazał się z jednej strony jako potężna metropolia, a z drugiej – przepiękne miejsce leżące nad zatoką. Nic dziwnego, że ciągną tu tłumy turystów. Już dwie godziny po przylocie Michał wyciągnął mnie na wieczorny spacer.
– Rusz się, szkoda czasu na siedzenie w hotelu – rzucił stanowczo.
Nocne życie w Bangkoku wydawało się nigdy nie kończyć. Takiej ilości barów, restauracji małych i dużych, ulicznych i ekskluzywnych, czy nawet zwykłych przyczep z jedzeniem nie widziałem nigdzie. Codziennie wieczorem odwiedzaliśmy z Michałem kolejne takie miejsca. Czwartego dnia wybrałem się na spacer sam. Mój przyjaciel gorzej się poczuł, bo mimo moich ostrzeżeń zjadł zbyt dużo owoców morza z bardzo ostrym sosem. Pomogły lekarstwa na żołądek, ale Michał wolał zostać w hotelu.
Ja postanowiłem się przejść. Zmęczony spacerem zajrzałem do kolejnego egzotycznie wyglądającego lokalu. Zająłem miejsce za barem i zamówiłem drinka. Minęło kilka minut, gdy obok mnie usiadła śliczna, kruczowłosa kobieta. Uśmiechnęła się, pokazując przepiękne, białe zęby. Spytałem, czy napije się drinka, a ona tylko skinęła głową i przywitała się mówiąc:
– Arisa.
Dość dobrze mówiła po angielsku, co – jak wcześniej czytałem w przewodnikach – wśród miejscowej ludności wcale nie było normą. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy rozmawiać. Arisa opowiadała mi o swojej rodzinie, o tym, że ma jeszcze czterech braci, że bardzo trudno im się żyje. Zaskoczyła mnie swą dojrzałością, tym bardziej że wyglądała bardzo młodo. Nawet nie spostrzegliśmy, gdy było już przed drugą w nocy. Umówiliśmy się na następny wieczór w tym samym miejscu. Nazajutrz przy śniadaniu o wszystkim opowiedziałem Michałowi.
– Chłopie, czy ona cię czasami nie zauroczyła? Opowiadasz o niej z taką pasją – skomentował.
Uśmiechnąłem się tylko. Wieczorem pojechałem do znanego mi baru. Chciałem zabrać ze sobą Michała, ale on stanowczo odmówił.
– To twoja randka – stwierdził.
Nie pomogły moje przekonywania, że to tylko spotkanie z sympatyczną kobietą.
– Nazywaj to jak chcesz, ale ja nie zamierzam ci przeszkadzać – mówił.
Arisa na mnie czekała. Zjedliśmy kolację i poszliśmy na długi spacer wzdłuż zatoki.
– Dlaczego nie masz żony? – spytała niespodziewanie, gdy tym razem ja opowiadałem jej o sobie.
Byłem zaskoczony, tłumaczyłem, że dotychczas specjalnie nie szukałem, ale wracają do mnie co jakiś czas myśli o założeniu rodziny.
Ja także spytałem Arisę o jej życie prywatne i wtedy dowiedziałem się, że ma zaledwie 24 lata. Poczułem się bardzo staro. Arisa chyba to wyczuła, bo błyskawicznie zareagowała.
– Mnie ta różnica wieku absolutnie nie przeszkadza. Jesteś bardzo fajnym facetem – podkreśliła.
Spacer zakończyliśmy pocałunkami pod pięknym, gwiaździstym niebem. Następnego dnia podobnie, i kolejnego. W końcu razem wracaliśmy do mojego hotelu. Z Michałem widywałem się mniej. Wprawdzie po śniadaniu wyjeżdżaliśmy na kilka godzin na plażę albo coś zwiedzić, ale wieczory spędzałem z Arisą. Trochę było mi głupio, bo przyjaciel wyciągnął mnie na urlop, a tymczasem popołudniami zostawiałem go samego.
– Nie rób sobie żadnych wyrzutów. Najważniejsze, żebyśmy odpoczęli. Po to tu przylecieliśmy – odpowiadał.
I chyba kilka dni temu miał rację: poczułem coś do Arisy
Rozmawialiśmy razem o Europie, Azji, o wszystkim, co przyszło nam do głowy. Zupełnie nie czułem dzielących nas kilkunastu lat, a także bariery językowej, bo jednak angielskim nie posługiwaliśmy się na co dzień. Arisa bardzo dużo wypytywała o Polskę, o zwyczaje, o warunki do życia, o pracę. W końcu dwa dni przed moim wylotem z Bangkoku powiedziała:
– Bardzo chciałabym do ciebie przyjechać, zobaczyć, jak się żyje w Europie. Zamieszkać z tobą…
Brakowało mi angielskich słów, w głowie miałem mętlik.
– Zapraszam… – wydukałem.
Dawno się tak nie czułem. Byłem szczęśliwy do tego stopnia, że zaproponowałem Arisie kupno biletu lotniczego do Warszawy.
– Może na razie w jedną stronę – dodałem nieśmiało.
Nie powiedziała nawet słowa, tylko mocniej ścisnęła moją rękę. Nie mogła od razu jechać ze mną, bo najpierw musiała załatwić wszystkie formalności związane z wyjazdem. Nasze pożegnanie w Bangkoku było niezapomniane. Kolacja w restauracji nad samą zatoką, potem długi spacer i wspólna noc w hotelu. Zakochałem się.
Miałem nadzieję, że Arisa też do mnie coś czuje. I chyba tak było
„Kocham cze” to były jej pierwsze słowa łamaną polszczyzną, gdy wsiadałem do taksówki jadącej na lotnisko. Zaraz po przylocie do Polski Michał pokazał mi, jak kupić bilet lotniczy, żeby Arisa mogła przylecieć z Bangkoku. Nie mogłem się na nią doczekać, choć zapewniała mailem, że wszystko jest na dobrej drodze. Rozmawialiśmy bardzo często, zacząłem nawet za nią tęsknić.
Musiało być to po mnie widać, bo koledzy z pracy stwierdzili, że się zmieniłem. A nikt oprócz Michała nie wiedział o mnie i Arisie. Te kilka miesięcy były jak wieczność. Przez ten czas każdego dnia wypatrywałem maila od Arisy z informacją, że mogę kupować bilet. W końcu nadszedł. „Mam dokument” – napisała poprawnie po polsku. Te trzy słowa tego popołudnia czytałem kilka razy.
Na warszawskim Okęciu czekałem na Arisę z wielkim bukietem róż. Padliśmy sobie w ramiona, były łzy wzruszenia. Wtedy chyba dotarło do mnie, że ją kocham. Przez dwa tygodnie podróżowaliśmy po Polsce. Pokazałem jej Bałtyk, Mazury, Tatry. Zabrakło tylko czasu na Bieszczady, ale umówiliśmy się, że tam wrócimy. Arisa ciągle powtarzała jednak, że musi znaleźć pracę.
– Po co ten pośpiech, poznaj najpierw trochę język polski – tłumaczyłem.
– Ale ja muszę wysyłać pieniądze mojej rodzinie, oni tam potrzebują pomocy – przekonywała Arisa.
– Będę ci dawał co miesiąc jakąś kwotę, którą wyślesz do domu – zaproponowałem.
– Nie, ja muszę te pieniądze zarobić – odpowiedziała stanowczo.
Udało się załatwić pozwolenie na pracę dla Arisy, a mój szef zgodził się, by pomagała w sprzątaniu naszych biur. Nie zarabiała dużo, ale i tak była szczęśliwa, że może wesprzeć swoich rodziców i braci. Praktycznie wszystkie pieniądze wysyłała do Bangkoku. Podziwiałem ją za tą wielką odpowiedzialność za rodzinę. Arisa z trudem, ale uczyła się języka polskiego. Mnie dużo gorzej szło z tajskim, choć poznałem kilka podstawowych zwrotów.
Mniej więcej po roku wspólnego mieszkania, zacząłem wspominać o ślubie
– Adam, po co? Przecież tak jest dobrze – Arisa była zdziwiona moją propozycją.
Tłumaczyłem, że chciałbym założyć rodzinę, może nawet mieć dziecko, ale jeśli dla niej to za szybko, mogę jeszcze poczekać.
– Zaczekajmy – stwierdziła.
Świetnie sobie radziła w pracy. Firma sprzątająca obsługująca nasze biura proponowała jej nawet kolejne zlecenia. Arisa pracowała do późnego wieczora, wychodziła do pracy wcześnie rano. Nigdy jednak nie narzekała.
– Tata, mama i bracia potrzebują tych pieniędzy – mówiła, gdy zwracałem jej uwagę, że się przepracowuje.
Po jakimś czasie wróciłem do tematu ślubu, ale rozmowa skończyła się podobnie jak poprzednia.
– Na razie chcę pracować – powiedziała Arisa.
Na nic zdały się moje przekonywania, że jedno nie przeszkadza drugiemu.
– Ja jeszcze nie jestem gotowa. Powiem ci, gdy będę – powtarzała.
Dużo pracowała, ale gdy pierwszy raz nie wróciła do domu przed północą, bardzo się wystraszyłem. Za chwilę przysłała jednak esemesa, że będzie bardzo późno i bym się nie martwił. Przyszła do domu nad ranem. Czekałem na wyjaśnienia, ale Arisa nic nie powiedziała. Ja także nie pytałem. Zareagowałem dopiero, gdy sytuacja zaczęła się powtarzać.
– Co się dzieje? – chyba pierwszy raz odezwałem się do Arisy tak stanowczo.
– Nic, dużo pracuję – odparła krótko.
– Całymi nocami? – dopytywałem.
Tłumaczyła, że dostaje coraz więcej zleceń, a przecież biura sprząta się głównie wieczorami i nocą. Starałem się w to wierzyć, ale w końcu nie wytrzymałem. Gdy pewnego dnia Arisa zmęczona poszła wcześniej spać, zacząłem przeglądać jej komórkę. Połączeń nie było wiele, głównie na jakiś numer w Tajlandii i do firmy, w której pracowała. Powtarzało się jednak skandynawskie nazwisko.
Wszedłem w historię esemesów. To, co przeczytałem, zwaliło mnie z nóg. „Kiedy się od niego w końcu wyprowadzisz?”, „Ile jeszcze będziemy się ukrywać po nocach”, a do tego pikantne wyznania – wszystko po angielsku. I także angielskie odpowiedzi Arisy typu: „Nie chcę go skrzywdzić”, „Bardzo mi pomógł”, „Obiecuję, że w końcu wszystko mu powiem”.
Poczułem się, jakbym dostał w twarz. Chciałem obudzić Arisę i zażądać wyjaśnień. Wyszedłem jednak z domu. Miałem pójść do Michała, ale uznałem, że muszę sam zmierzyć się z problemem. W internetową wyszukiwarkę wrzuciłem skandynawskie imię i nazwisko znalezione w telefonie Arisy. To był jeden z pracowników polskiego oddziału bardzo dużej, międzynarodowej firmy. Siedzibę miała w jednym z tych biurowców, w których sprzątała Arisa. Wszystko stało się jasne. Gdy wróciłem, już nie spała. Spuściła tylko oczy i poszła do drugiego pokoju. Zauważyła, że sprawdzałem jej telefon.
– Powiedz tylko, dlaczego? – spytałem.
– Muszę pomagać rodzinie. Erik niedługo wraca na stałe do Oslo. Chce, żebym wyjechała z nim. Obiecał mi tam bardzo dobrze płatną pracę. Zarobię więcej niż tutaj. Adam, przepraszam… – Arisa zaczęła płakać.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie potrafiłem na nią nakrzyczeć, a z drugiej strony chciało mi się wyć. Następnego dnia Arisa spakowała walizki i wyprowadziła się z domu. Bez słowa. W kuchni zostawiła tylko kartkę z napisem: „Dziękuję”. Czy taki miała plan? Czy kiedykolwiek choć trochę mnie kochała? A może za bardzo naciskałem na małżeństwo? Takie pytania bez odpowiedzi wciąż chodzą mi po głowie.
Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły