„Amor trafił mnie, gdy sprzedawałam mu konserwę. Już miałam dać mu coś więcej niż rabat, lecz pokazał prawdziwe oblicze”

samotna kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir
„Nie, żebym go nie lubiła, ale był taki… zwyczajny. Wiecznie we flanelowej koszuli i dżinsach. No i ta praca… Żeby chociaż swój zakład miał, a nie tak u kogoś harował! Ja pragnęłam prawdziwego mężczyzny…”.
/ 09.05.2023 18:30
samotna kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir

Pracuję w małym osiedlowym samie, z dwiema kasami na krzyż. Może komuś wyda się to dziwne, ale ja naprawdę lubię swoją pracę. Koleżanki zazwyczaj tylko prychają, kiedy chwalę się tą posadą.

– No cóż, ja mam nieco większe ambicje niż obsługiwanie drobnych pijaczków
– mówią z wyższością, ale ja nie zamieniłabym mojej roboty na żadną inną.

Po pierwsze, codziennie mam kontakt z ludźmi. Rozmaitymi. Niektórzy są mili, inni mniej. Wielu z nich już rozpoznaję, bo mieszkają w pobliżu albo pracują
w wielkim okolicznym biurowcu. Wpadają w czasie przerwy po drożdżówkę i jogurt. Jest też, i owszem, gromadka miłośników tanich napojów wyskokowych, ale oni są najmilszymi klientami. Zawsze mają równo odliczone pieniądze, grzecznie pytają o samopoczucie i tytułują mnie kierowniczką!

No cóż, jeszcze nią nie jestem, ale pewnego dnia, kto wie... Tym bardziej że nieraz wykonuję rozliczenia dla księgowości albo kontaktuję się z okolicznymi rolnikami czy sadownikami, żeby załatwić tanie lokalne produkty. Tak, praca w sklepie potrafi być całkiem satysfakcjonująca i ciekawa.

Zrobił na mnie wrażenie

Może nie lubiłabym jej tak bardzo, gdyby nie jeden z klientów... Któregoś dnia, kiedy myłam okno, bo akurat nie było wielkiego ruchu, pod sklep podjechał piękny, błyszczący samochód. Nie znam się na markach, jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że do najtańszych nie należy.

Mężczyzna, który z niego wysiadł, też był jak nie z tej planety, a przynajmniej nie z mojego świata, bo tu się takich mężczyzn nie widuje. Ubrany w drogi garnitur, amarantową koszulę, do tego fryzura chyba od najlepszego fryzjera, buty wypastowane na wysoki połysk, skórzany neseser, ciemne okulary – no, facet jak z żurnala. Może nawet jaki dyrektor albo prezes firmy…

Od razu zeszłam z tej drabiny i pobiegłam na zaplecze, żeby poprawić włosy, a potem stanęłam przy ladzie. Na szczęście Prezes (tak go sobie w myślach nazywałam) długo kręcił się po sklepie, więc mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Z każdą minutą podobał mi się coraz bardziej, a kiedy podszedł do kasy i poczułam zapach jego perfum, na pewno markowych i drogich, to już zupełnie odleciałam.

Trochę się tylko zdziwiłam, że w koszyku nie miał jakichś wykwintnych serów czy drogich win, tylko chleb, konserwę i czteropak piwa. Szybko sobie jednak wytłumaczyłam, że to nawet lepiej, bo musi być oszczędny, a poza tym na pewno jest singlem. I miał taki miły głos! Co prawda powiedział tylko: „Nie mam”, kiedy spytałam, czy ma może drobne pieniądze, jednak i tak wiedziałam, że to musi być to!

– No, no, chłopak jak malowanie… – westchnęła pani Genia, kasjerka która akurat była ze mną na zmianie. – Tylko szkoda, że taki gbur z niego…

Pani Genia ma sześćdziesiąt lat, więc nie musiałam przejmować się jej zachwytami ani tym, że to ona go poderwie.

– A gdzie tam gbur! – natychmiast stanęłam w jego obronie. – Pewnie czasu nie miał, żeby pogaduszki sobie urządzać. Od razu widać, że to zajęty człowiek…

– Ale „Dzień dobry” to mógłby powiedzieć – zauważyła pani Genia. – Nie to co Grześ… Chłopak za tobą oczy wypatruje, już od dawna ci to mówię!

Wzruszyłam ramionami. Gdzie tam Grzesiowi do mojego prezesa?! Fakt, regularnie przychodził do naszego sklepu i zawsze kupował kanapki, ale moje współpracownice twierdziły, że tak naprawdę to chodzi mu o mnie. Nie powiem, chłopak był całkiem do rzeczy, brunet z brodą, nawet przystojny, i do tego taki miły!

Nieraz kupował jakąś czekoladę czy batoniki, płacił za nie, a potem zostawiał je przy kasie, dla mnie. A na Dzień Kobiet to w ogóle przeszedł samego siebie i wręczył mi mi malutkie, ślicznie rzeźbione pudełeczko z drewna (Grzesiek jest stolarzem i pracuje w pobliskim zakładzie).

– Klient jednak chciał większe, to pomyślałem, że może ci się przyda – powiedział trochę nieśmiało. – Na jakieś kolczyki albo inne damskie drobiazgi…

– Śliczne! – szczerze się ucieszyłam.

Już otwierał usta, pewnie chciał się na jakąś kawę umówić, ale na szczęście do sklepu wszedł następny klient i Grzesiek uciekł. Do tematu więcej nie wróciliśmy. Nie, żebym go nie lubiła, ale był taki… zwyczajny. Wiecznie we flanelowej koszuli i dżinsach. No i ta praca… Żeby chociaż swój zakład miał, a nie tak u kogoś harował! Ja pragnęłam prawdziwego mężczyzny…

– Głupiaś, dziewczyno – kręciła głową pani Genia. – Ani się obejrzysz i jakaś flądra sprzątnie ci go sprzed nosa! A chłopak robotny, zdolny! Lepszego ze świecą szukać.

– No nie wiem… – wzdychałam.

– Gdybym ja była ze trzydzieści lat młodsza, sama bym się koło niego zakręciła!

Może nawet tak bym zrobiła… Odkąd jednak poznałam Prezesa, coraz mniej dbałam o Grzesia. Bo Prezes zaczął regularnie wpadać do naszego sklepu. Więcej – zaczął mnie chyba poznawać, bo zawsze stawał w kolejce do mojej kasy. Nawet raz czy dwa razy się do mnie uśmiechnął!

Dbałam więc o siebie podwójnie. Codziennie rano spędzałam długie godziny w łazience, żeby jak najlepiej się prezentować. Bo może to właśnie ten dzień, w którym Prezes się do mnie odezwie i gdzieś mnie zaprosi?! Kasując jego produkty, zastanawiałam się, czy mieszka sam, bo kupował raczej niewiele. Oprócz piwa, którego zawsze brał po kilka sztuk.

„Pewnie musi się odstresować po pracy – tłumaczyłam go w myślach. – Wiadomo, jak to jest, gdy się żyje w napięciu…”.

Sądząc po jego zakupach, na pewno nie miał kobiety. Pewnie był bardzo samotny. Ja bym tam mu chętnie obiad ugotowała, żeby coś porządnego wreszcie zjadł, a nie w kółko te mrożonki i konserwy…

Prezes jednak, ku mojemu rozczarowaniu, wciąż nie robił pierwszego kroku. Już się zastanawiałam, czy może wraz z paragonem nie wręczyć mu karteczki z numerem telefonu, żeby go ośmielić, ale zdarzyło się coś, co zmieniło moje nastawienie.

Przecież go nie zaczepię

Tamtego dnia ubrałam się i umalowałam wyjątkowo starannie. Był piątek,
a w piątek Prezes zawsze robił trochę większe zakupy. Postanowiłam, że dzisiaj to już na pewno do niego zagadam, przynajmniej zapytam o plany na weekend. Może nawet wspomnę, że ja nie mam nic do roboty…

Kiedy wszedł do sklepu, byłam już zdecydowana. Niestety, w kolejce do kasy za Prezesem ustawił się… Grzesiek. I jak ja miałam do niego zagadać, kiedy Grześ wbijał we mnie spojrzenie?! Zrezygnowana zaczęłam kasować zakupy Prezesa. Chleb, cukier, olej, margaryna – ot, produkty potrzebne w każdym domu.

– Dwadzieścia dwa złote siedemdziesiąt trzy grosze – powiedziałam na koniec.

Prezes jak zwykle bez słowa podał mi kartę. Przeciągnęłam ją przez czytnik, tylko tego dnia coś z nią było nie tak.

– Przykro mi, odmowa przyjęcia transakcji – powiedziałam nieco speszona. – Może pan zapłacić gotówką?

– Niemożliwe, niech pani sprawdzi jeszcze raz! – podniósł głos Prezes, no więc sprawdziłam dwa razy, dla pewności.

– Wciąż to samo – stwierdziłam. – Może nie ma pan środków na koncie?

Wyraźnie zdenerwowała go ta uwaga.

– Jak to nie mam środków na koncie?! – wrzasnął. – Ja zarabiam w tydzień tyle co ty przez rok! Niedouczona jesteś, nie wiesz, jak terminal obsługiwać!

– Przecież za każdym razem to ja pana obsługuję i zawsze pana karta była w porządku. Tylko teraz… – powiedziałam cicho, bo łzy kręciły mi się w oczach.

– Chyba nie myślisz, że zawracam sobie głowę zapamiętywaniem sklepowych! – prychnął. – Chcę gadać z kierowniczką!

– Nie ma jej, rano pojechała do centrali – wyjąkałam. – Ale bez niej nie mogę nawet anulować zakupów z kasy…

– To masz problem, bo ja nie mam pieniędzy – uśmiechnął się Prezes, który okazał się zwykłym chamem. – I żądam…

Byłam w szoku

– Żądać to sobie możesz od własnego psa – odezwał się znienacka Grześ. – Zachowuj się pan jak mężczyzna, a nie rozpuszczony gówniarz! Chyba widać, że dziewczyna nie może nic zrobić, a pan ją jeszcze obrażać będziesz!

Prezes się zapowietrzył, a Grześ dodał:

– Niech pani doliczy te zakupy do moich. Mimo że nie zarabiam tyle co ten pan, to stać mnie, żeby wydać te dodatkowe dwadzieścia złotych…

– Dobrze mówi! – odezwała się jakaś pani z kolejki. – A pan niech se tę swoją kartę zeżre, jak tyle warta!

Prezes zaczerwienił się jak burak i natychmiast uciekł ze sklepu, odprowadzany śmiechem kupujących. Grześ też szybko załatwił zakupy, nie zdążyłam mu podziękować. Za to napisałam na ładnej karteczce numer mojego telefonu. I już wiem,
do czyjego paragonu ją dołączę…

Czytaj także:
„Zakochałam się w innym na wakacjach z mężem. Dopiero na tle Andrzeja dostrzegłam, że mój mąż jest zwykłym burakiem”
„Zakochałam się jak nastolatka. Miłość do gorącego kochanka tak zawróciła mi w głowie, że >>rzuciłam się za nim w ogień<<”
„Zakochałem się w kobiecie, która mi się... przyśniła. Latami byłem samotny, bo żadna nie była tak wspaniała jak Iwona”

Redakcja poleca

REKLAMA