Wyspy Galapagos - szybka lekcja ewolucji
Od kiedy zaczęłam planować podróż po Ameryce Południowej, pobyt w Ekwadorze był obowiązkowym punktem na mojej mapie.

Równie oczywiste było zwiedzenie Galapagos. Marzyłam o tym miejscu, odkąd pierwszy raz o nim usłyszałam. Jest coś magicznego w tych zagubionych na oceanie, odseparowanych od cywilizacji wysepkach, że kuszą i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Na spełnienie się niektórych marzeń, trzeba czekać trochę dłużej i postarać się odrobinę bardziej, ale warto, bo nic nie zastąpi tego uczucia, gdy zobaczy się coś tak pięknego na własne oczy.
Niestety z Galapagos jest pewien problem; są daleko i są drogie. Moje ograniczone fundusze całkowicie wykluczyły zwiedzanie tego miejsca najpopularniejszą drogą, tzn. na pływanie od wyspy do wyspy małym statkiem, który służy też za nocleg. Ale przecież chcieć to móc, więc oto i jestem, z mocno nadszarpniętym budżetem, bez planów, bez adresów, za to z olbrzymimi chęciami i wiarą, że wszystko dobrze się skończy
1 z 11

Galapagos
Wraz z setką pasażerów samolotu lini AreoGal wypatruję Galapagos z okna. Z nieba wyglądają jak plamy, niedbale rozrzucone na wodzie. Po dwóch godzinach lądujemy na malutkiej, zaledwie 27 km kw., wysepce Baltra. To tutaj znajduje się lotnisko archipelagu, zbudowane jeszcze podczas II wojny światowej przez amerykańską marynarkę w celu patrolowania Kanału Panamskiego. Po lodowaniu czeka nas dokładna kontrola. Najpierw jesteśmy obwąchiwani przez psy, potem bagaż podręczny zostaje dokładnie przeszukany. Nie wolno przewozić jedzenia, owoców, wody, niczego, co mogłoby naruszyć naturalną faunę tego miejsca. Na koniec opłata: 100 dolarów, to obowiązkowa dotacja na konto fundacji Charles’a Darwina.
2 z 11

Galapagos
Autobusem z lotniska udaję się na przystań, skąd promem docieram na pobliską wyspę Santa Cruz. Po zaledwie pół godziny jazdy jestem już na miejscu, w miasteczku Puerto Ayora, najbardziej zaludnionym mieście archipelagu, siedzibie fundacji Charles’a Darwina i bazie wypadowej na inne wyspy. Na sam początek, miła niespodzianka, szybko i bez większych bez problemów udaje mi się znaleźć tani hostel. W takim razie pora rozejrzeć się po okolicy.
3 z 11

Galapagos
Oczywiście pierwsze kroki kieruję do budynku fundacji, żeby zobaczyć sławne, gigantyczne żółwie. Droga prowadzi wzdłuż oceanu, gdzie przy brzegu czarne jak smoła kamienie wyłaniają się z wody. Co pewien czas mijam wylegujące się na słońcu iguany, nad głową latają kolorowe papugi, drzewo chlebowe zachwyca egzotycznym kształtem, a kaktusy rozmiarem. Czuję się dosłownie jakbym nagle znalazła się w samym środku kanału przyrodniczego.
4 z 11

Galapagos
Ośrodek fundacji Charles’a Darwina oddalony jest około godzinę marszu od miasteczka. Fundacja została założona w 1957 roku w Belgii i zajmuje się przede wszystkim ochroną zagrożonych gatunków mieszkających na wyspach. Priorytetem są oczywiście gigantyczne żółwie. Co jakiś czas pracownicy fundacji przeszukują wyspy w poszukiwaniu jaj. Zabierają je do budynku fundacji, gdzie żółwie wykluwają się i spędzają pierwsze lata życia. Gdy są już wystarczająco duże i silne by przeżyć, zostają odniesione na rodzime wyspy. Dzięki temu zabiegowi liczba zagrożonych gatunków znacznie zmalała.
Wstęp na teren fundacji jest całkowicie darmowy a cały ośrodek został zaplanowany w taki sposób, by jak najlepiej ułatwić zwiedzanie. Każdy ma wstęp do kamiennych zagród, gdzie wylegują się żółwie. Do wszystkich osobników można podejść i przyjrzeć im się z bliska. Jest tylko jedna zasada: nie wolno ich dotykać ani torować im dojścia do jedzenia i picia. Oglądane tych gigantów z bliska to niezapomniane przeżycie. Żółwie słoniowe, bo to one zamieszkują Galapagos, od nich również wzięła się nazwa archipelagu, należą do największych na świecie. Ich waga przekracza 200 kg a wysokość dochodzi do 1 metra. Na ogół są bardzo spokojne, ale rozdrażnione potrafią nawet ugryźć.
Podchodzę blisko żeby zrobić zdjęcie. Żółw chyba wyczuwa zainteresowanie, bo zaczyna efektownie pozować, wstaje i unosi wysoko głowę. W takiej pozycji sięga mi powyżej bioder. Po całkiem udanej sesji zdjęciowej, idę do ostatniej zagrody, gdzie mieszka George, najstarszy żółw na wyspach. „160 lat, pewnie pamięta jeszcze samego Darwina”, śmieją się turyści. George prawie się nie rusza, olbrzymi pancerz leży na ziemi, tylko co pewien czas wychyla z niego głowę, ale zaraz szybko chowa ją w skorupie.
5 z 11

Galapagos
Na terenie fundacji, można również odwiedzić węże i iguany. Niech nikt ich jednak nie pomyli ze zwyczajnymi jaszczurkami. Tutejsze iguany mierzą ponad metr długości i ważą około 13 kg a ich kolorowa skóra, przepięknie mieni się w słońcu.
6 z 11

Galapagos
W drodze powrotnej spotykam trzy Angielki, które również postanowiły spełnić tutaj swoje marzenia. Od kilku miesięcy mieszkają na wyspach, w zamian za zakwaterowanie i jedzenie uczą dzieci angielskiego i pomagają w fundacji. „Georga odwiedzamy prawie codziennie uśmiechają się, opowiadając mi o swoim życiu w tak niezwykłym miejscu.
Następnego dnia wybieram się na kolejną wyspę archipelagu, Floreana. W jednej z wielu lokalnych agencji podróży w Puerto Ayora, rezerwuję wycieczkę która ma się zacząć wcześnie rano. Oczywiście, podobnie jak w całej Ameryce Południowej, tak i tutaj wyrażenie „z samego rana” oznacza przynajmniej dwie godziny opóźnienia.
7 z 11

Galapagos
Czekając na statek przyglądam się prześmiesznej scenie na pobliskim targu. W kolejce po świeże ryby miedzy ludźmi ustawiają się… lwy morskie. Stoją grzecznie i czekają na swoją kolej, a gdy kolejka rusza do przodu, te prawie 300 kilogramowe zwierzęta, przesuwają się powoli wraz z nią, a potem głośnym rykiem próbują wymusić na rybakach trochę jedzenia. Miejscowi kompletnie nie zwracają na nie uwagi, turyści zanoszą się od śmiechu i prześcigają się w robieniu zdjęć.
8 z 11

Galapagos
Nareszcie wyruszamy. Nasz przewodnik Johnny, zabawny, młody chłopak urodził się tutaj na Galapagos, tu też studiował ochronę przyrody, tutaj się ożenił i założył agencję podróży i tutaj chce umrzeć. „Kocham to miejsce, te wyspy. Skoro tyle ludzi chce tu przyjechać, to chyba jestem szczęściarzem, że tutaj mieszkam” tłumaczy. Floreana otrzymała swoja nazwę na cześć pierwszego prezydenta Ekwadoru, który podczas swoich rządów dołączył archipelag do reszty kraju. Już na sam początek pobytu na wyspie, w porcie wita nas wylegujący się na kamieniach lew morski. Pozwala do siebie podejść, ale nie za blisko. Szybko dostaje ryczące ostrzeżenie gdy próbuję zbliżyć się z aparatem. Nagle nad moją głową przelatują różnobarwne ptaki. Na wyspach żyje aż 89 gatunków z czego 76, nie występuje nigdzie indziej na świecie. W pewnym momencie, między nogami przebiega mała, kolorowa iguana. To niesamowite, że tutejsze zwierzęta kompletnie nie czują strachu. Prawdopodobnie jesteśmy dla nich tylko kolejnymi dziwacznym gatunkiem, jakich pełno w tym zaczarowanym miejscu.
9 z 11

Galapagos
Krajobraz Floreany jest bardzo płaski, drzew też jest niewiele, zewsząd widać otaczającą wodę. Wyspa zamieszkała jest w większości przez rolników, jest tutaj tylko kilka domów, malutka szkoła i kościół. Docieramy do miejsca karmienia żółwi, i akurat trafiamy na porę jedzenia. Ponad setka osobników w swoim sławnym tempie kroczy na obiad. Tutaj również nad zwierzętami czuwają pracownicy i wolontariusze z fundacji Darwina.
Kontynuując spacer, wzdłuż stromego urwiska docieramy do niezwykłego kamiennego labiryntu. Na jednym z kamieni wyrzeźbiono oczy, usta, a rosnący na czubku mech przypomina włosy. To stara rzeźba, zrobiona jeszcze przez piratów, którzy prawdopodobnie w tak charakterystyczny sposób oznaczyli to miejsce, żeby nie zabłądzić. „Tutaj kiedyś było dużo drzew owocowych, pewnie chcieli wrócić żeby zrobić zapasy” wyjaśnia Johnny. Kilka osób z naszej grupy nie wierzy jednak takiemu tłumaczeniu i przeszukuje krzaki, w poszukiwaniu zaginionego skarbu.
10 z 11

Galapagos
Na koniec odwiedzamy jeszcze najdziwniejszą pocztę, jaką chyba kiedykolwiek widziałam. Ludzie z całego świata, zostawiają tutaj kartki z adresami, ale bez znaczków. Gdy przeglądając korespondencję natrafi się na coś ze swojego miejsca zamieszkania, można zabrać kartkę i zawieźć ją do adresata.
Jakby mało mi było emocji dzisiejszego dnia, w trakcie drogi powrotnej na Santa Cruz, dostrzegam jeszcze parę delfinów wyskakujących co jakiś czas z wody, a także grupę maleńkich pingwinów, odpoczywających na skalnym brzegu Floreany. Wydaję się, że na Galapagos nie warto zamykać oczu nawet na sekundę, w obawie że można przegapić kolejny, tutejszy cud natury.
11 z 11

Galapagos
Niestety moja przygoda powoli dobiega końca i przyszedł czas na ostatni dzień na wyspach. Decyduję się odwiedzić kolejną darmową atrakcję Santa Cruz, przepiękną plażę Bahia Tortuga.
Po pół godzinnym spacerze od miasteczka docieram do bramy wejściowej parku narodowego. Strażnik ostrzega, że na terenie plaży nie ma żadnego sklepu, restauracji ani toalety, nie wolno też śmiecić, ani straszyć zwierząt. Kamienna ścieżka prowadzi wzdłuż potężnych kaktusów i wyschniętych krzaków. Pomimo monotonii i surowości, krajobraz zachwyca jednak swoją prostotą i pięknem. Po godzinie nareszcie trafiam na plażę. Tak jak się spodziewałam, jest olbrzymia i pusta. Biały jak śnieg piasek ciągnie się aż po horyzont. Niestety, z kąpieli nici, fale są olbrzymie, idealne dla surferów, jednak zabójcze dla przeciętnego pływaka. Kieruję się więc w stronę zatoki gdzie woda jest spokojniejsza i płytsza. Gdy w końcu decyduję się na kąpiel, tuż obok mnie w wodzie, jak gdyby nigdy nic, krąży wokół wielki żółw, w tym czasie na lądzie, legwana zdążyła już się rozłożyć na moim ręczniku.
Przez te kilka dni na Galapagos, zobaczyłam chyba więcej dzikich zwierząt niż w całym swoim życiu. Pobyt tutaj to była wielka lekcja biologii, geografii, a przede wszystkim tolerancji i wrażliwości. Jesteśmy ze sobą, z naturą, nierozerwalnie połączeni. To właśnie zachwyciło tutaj Darwina, to właśnie zachwyciło tutaj mnie. Jestem w samym środku kanału przyrodniczego, najlepszego jaki można sobie wyobrazić, bo takiego co pachnie, rusza się, czuje…żyje.

