„W majówkę teść był bardziej gorący niż kiełbasa na grillu. Teraz mamy swoją pikantną tajemnicę”
„Zamarłam, kiedy jego palce delikatnie dotknęły mojej dłoni. Serce waliło mi jak młot. To było szalone, nieodpowiednie... Ale zamiast się cofnąć, podniosłam na niego oczy. I wtedy się stało. Tomasz bez słowa nachylił się i pocałował mnie”.

Zawsze mówiłam, że jestem szczęściarą. Młoda, zakochana, świeżo po ślubie – brzmi jak scenariusz taniej komedii romantycznej, prawda? No cóż, życie nie zawsze jest takie proste.
Mój mąż Marek to typ „złotego chłopaka”. Uprzejmy, uczynny, szarmancki – ideał, za którym niejedna dziewczyna wodziła wzrokiem. Tyle że, jak to często bywa, za tym krył się też pewien… brak iskry. Marek zawsze wiedział, co wypada powiedzieć, ale nigdy nie potrafił mnie rozgrzać jednym spojrzeniem. Kochałam go, owszem, ale czasem czułam się przy nim, jakbyśmy tworzyli parę z katalogu ślubnego – ładną, poprawną, pozbawioną głębokiej emocji.
Dlatego od samego początku czułam pewien niepokój, gdy poznawałam jego rodzinę, a zwłaszcza jego ojca, Tomasza. Tomasz... No właśnie. Był inny. Przystojny, wysportowany, z tej kategorii mężczyzn, którzy nawet po pięćdziesiątce roztaczają wokół siebie aurę czegoś niebezpiecznego i magnetycznego. Miał błysk w oku, który sprawiał, że człowiek zapominał, o czym mówił. Miał uścisk dłoni, przy którym czułam coś dziwnego w brzuchu – coś, czego nie wypadało czuć do teścia. A teraz, gdy szykowaliśmy się na rodzinną majówkę w ich domku nad jeziorem, po raz pierwszy naprawdę się tego bałam. Nie Tomasza. Siebie.
Teść flirtował ze mną
– Kajuś, podaj mi jeszcze tę marynatę, co stała na blacie – usłyszałam głos Tomasza, gdy tylko weszłam na taras z miską sałatki.
Sięgnęłam po słoik i podałam mu, starając się nie patrzeć w jego oczy. Złapał moją dłoń na sekundę dłużej, niż to było konieczne.
– Dzięki, skarbie – rzucił z tym swoim półuśmiechem, od którego robiło mi się gorąco na karku.
Marek, zajęty rozmową z bratem o nowych felgach do auta, niczego nie zauważył. Dzieciaki biegały wokoło, a dym z grilla pachniał przyprawami i majowym słońcem.
– Zawsze wiedziałem, że w tej rodzinie brakowało takiej iskierki jak ty – mruknął Tomasz, pochylając się do mnie trochę za blisko. – No, no, nie rumień się tak... Chociaż bardzo ci z tym do twarzy.
Zaśmiałam się nerwowo, udając, że nie słyszałam.
– A te żeberka długo jeszcze? – zmieniłam temat, odwracając się w stronę rusztu.
– Dopiero zaczęły się rumienić... tak samo jak ty, Kajuś – dodał, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi.
Spojrzałam w stronę stołu, gdzie Marek wybuchał śmiechem przy jakiejś anegdocie. Beztroski, ślepy na to, co się tutaj właśnie działo.
– Tomasz, przestań – szepnęłam, robiąc krok w bok.
A on tylko uśmiechnął się szelmowsko.
– Nie udawaj, że nie czujesz tego samego – powiedział cicho. – My dwoje... no wiesz...
Oparłam dłoń o blat stołu, żeby nie pokazać, jak uginają się pode mną kolana. W głowie miałam mętlik. To był żart, prawda? Taki przekomarzający się flirt, nic poważnego... Tylko dlaczego czułam się tak, jakby właśnie zawalił się mój bezpieczny, nudny świat?
Była między nami chemia
W domu panował już półmrok, kiedy większość rodziny rozeszła się do swoich pokoi. Tylko ja i Tomasz zostaliśmy w kuchni pod pretekstem „posprzątania po grillu”.
– Może pomogę ci z tymi naczyniami? – zaproponował, podsuwając mi się tak blisko, że niemal czułam ciepło jego ciała.
– Poradzę sobie – odpowiedziałam cicho, unikając jego wzroku.
– Wiem, że potrafisz. Ale... czasami warto dać komuś się wyręczyć – powiedział, biorąc mi z rąk talerz, nasze dłonie znowu się zetknęły. Zbyt długo.
Westchnęłam nerwowo, próbując złapać oddech.
– Tomasz... to chyba nie jest dobry pomysł – wymamrotałam, patrząc uporczywie na blat.
– A może to najlepszy? – szepnął, nachylając się, tak że czułam zapach jego wody kolońskiej i coś jeszcze... coś niebezpiecznego.
Zamarłam, kiedy jego palce delikatnie dotknęły mojej dłoni. Serce waliło mi jak młot. To było szalone, nieodpowiednie... Ale zamiast się cofnąć, podniosłam na niego oczy. I wtedy się stało. Tomasz bez słowa nachylił się i pocałował mnie – szybkim, niecierpliwym pocałunkiem, który spalił mi skórę i duszę jednocześnie. Oderwaliśmy się od siebie gwałtownie. Ja cofnęłam się o krok, on też. W kuchni było nagle duszno.
– Ja... ja muszę iść – wykrztusiłam i niemal wybiegłam z pomieszczenia, zostawiając za sobą cichy śmiech Tomasza.
Schowałam się w naszej sypialni, z sercem tłukącym się w piersi jak oszalałe.
Unikałam go jak ognia
Następnego dnia od rana czułam jego wzrok. Tomasz udawał, że wszystko jest jak zawsze – pomagał przy śniadaniu, śmiał się z dzieciakami, rozmawiał z Markiem. A ja? Ja czułam się, jakby całe moje ciało było jednym wielkim grzechem. Unikałam go jak ognia. Kiedy tylko przechodził obok, przyspieszałam kroku. Ale to nic nie dawało. Pod wieczór, kiedy wszyscy wyszli na spacer wokół jeziora, Tomasz znalazł mnie w kuchni, układającą talerze do zmywarki. Ustawił się za mną tak blisko, że poczułam jego gorący oddech na karku.
– Kaja... musimy porozmawiać – szepnął.
Odwróciłam się powoli, serce znów waliło mi w piersi.
– Co teraz? – zapytałam niemal bezgłośnie.
Patrzył na mnie poważnie, bez śladu uśmiechu.
– Nic. – Jego głos był niski, cichy. – To będzie nasza tajemnica. Słodka tajemnica, a właściwie pikantna.
– Ale... to nie powinno się wydarzyć... – zaczęłam, ale on przerwał mi ruchem dłoni.
– Wiem. I nie będziemy o tym rozmawiać. Nigdy więcej. – Jego palce musnęły moje ramię w geście, który miał być chyba pocieszający, a tylko pogłębił zamęt.
Patrzyłam na niego, na jego opalone dłonie, na zmarszczki w kącikach oczu. Czułam, że powinnam uciec, natychmiast. Ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Obiecaj mi jedno – dodał Tomasz. – To zostanie między nami.
Kiwnęłam głową. Co innego mogłam zrobić? Kiedy wyszłam z kuchni, nogi miałam jak z waty. W głowie kołatała się tylko jedna myśl: czy właśnie podpisałam pakt, który na zawsze zmieni moje życie?
Miałam mętlik w głowie
Cały następny dzień chodziłam jak cień. Uśmiechałam się na siłę, śmiałam się z żartów Marka, tuliłam dzieci, ale w środku wrzałam. Każde ukradkowe spojrzenie Tomasza wbijało mi szpilki w serce. Przy obiedzie prawie nie jadłam. Marek w końcu szturchnął mnie łokciem.
– Coś ci nie smakuje? – spytał cicho.
– Jest pyszne, tylko chyba słońce mnie zmęczyło – skłamałam, starając się o uśmiech.
Po obiedzie Danuta zaciągnęła mnie na bok.
– Kaju – zaczęła, mrużąc oczy podejrzliwie – coś ty dziś jesteś jakaś inna. Zmęczona, podenerwowana... Coś się stało?
– Nie, naprawdę... – wyjąkałam. – Po prostu... to chyba upał.
– A może coś innego? – Jej głos zrobił się jeszcze bardziej miękki, ale spojrzenie – przenikliwe.
Serce waliło mi tak głośno, że bałam się, że je usłyszy.
– Marek coś ci zrobił? Pokłóciliście się? – dopytywała z troską.
– Nie! – zawołałam zbyt szybko. – Marek... Marek jest cudowny. Po prostu... jestem rozbita.
Danuta spojrzała na mnie jeszcze przez chwilę, jakby próbowała odczytać prawdę z mojej twarzy. W końcu westchnęła.
– Wiesz, Kaja – powiedziała cicho. – Z doświadczenia ci powiem: tajemnice zawsze wychodzą na jaw. Zawsze.
Zaniemówiłam. Czułam, jak nogi robią się jak z waty.
– Ale ja... nie mam żadnych tajemnic – skłamałam, wbijając wzrok w podłogę.
Danuta pokiwała głową, jakby mi wierzyła. Ale wiedziałam, że niczego nie kupiła.
Gdy odchodziła, szepnęła jeszcze:
– Bądź ostrożna, dziewczyno.
Patrzyłam za nią, czując, że grunt osuwa mi się spod nóg. Czy ona coś wie? A jeśli nie... to jak długo jeszcze uda mi się to ukrywać?
Nie mogę o tym zapomnieć
Minęły tygodnie. Życie wróciło do normalności – a przynajmniej tak próbowałam sobie wmówić. Praca, dom, znajomi, weekendowe wizyty u rodziców Marka... Wszystko biegło utartym torem. Ale ja wiedziałam, że pod tą cienką warstwą zwyczajności pulsuje coś mrocznego.
W sobotę znowu przyjechaliśmy nad jezioro – na kolejne rodzinne spotkanie. Ledwo wysiadłam z samochodu, zobaczyłam Tomasza. Stał oparty o framugę drzwi, w ciemnych okularach, z tym swoim nonszalanckim uśmiechem.
– Cześć, śliczna – mruknął, kiedy Marek niósł bagaże do środka.
Poczułam, jak cała się spinam.
– Cześć... – odpowiedziałam, spuszczając wzrok.
Przez cały dzień unikałam jego spojrzenia. Ale kiedy wieczorem zostałam sama w kuchni, pojawił się obok mnie jak cień.
– Widzę, że nasza tajemnica dobrze ci służy – powiedział półgłosem, nachylając się, jakby rozmawiał o zwykłych sprawach.
Zerknęłam na niego przerażona.
– Tomasz, proszę cię... – szepnęłam. – Nie tutaj.
Zaśmiał się cicho i pocałował mnie szybko.
– Spokojnie, Kajuś. Ja tylko przypominam, że są rzeczy, które zostają z nami na zawsze.
Patrzył mi w oczy długo. Zbyt długo. Gdy odszedł, musiałam się podeprzeć o blat, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa. W drodze powrotnej do domu wpatrywałam się w ciemniejącą drogę. Marek coś opowiadał, śmiał się, a ja kiwnęłam głową od czasu do czasu, nie słuchając ani słowa. W myślach powtarzałam tylko jedno: czasem wystarczy jedna noc, jeden impuls, żeby nic już nigdy nie było takie samo.
Kaja, 30 lat
Czytaj także:
- „Teściowa zabrała nas na majówkę. Mężowi dogadzała, a mnie chciała wychowywać i traktowała jak służącą”
- „Na wyjeździe w majówkę chciałem integrować się z koleżanką pod wspólną pościelą. Żona zwęszyła podstęp jak tanie perfumy”
- „Majówka u teściów zakończyła się rozwodem. Chciałam poprosić męża o sól, a wykrzyczałam mu wszystkie żale”

