Pectus - Siła braci premiera płyty

Pectus - Tomasz Szczepanik fot. serwis prasowy
Z okazji premiery nowej płyty Tomasz Szczepanik opowiada o kulisach powstania zespołu, inspiracjach do nowego albumu i o tym, jak wygląda praca z braćmi
/ 04.02.2013 16:21
Pectus - Tomasz Szczepanik fot. serwis prasowy
Na czym polega "Siła braci"?
Na ludzkim, codziennym poziomie chodzi o to, żeby brać odpowiedzialność za siebie i zmieniać świat na lepsze. A jeśli chodzi o muzykę, to po prostu mowa o przebojowych, melodyjnych piosenkach, które sprawiają, że czujemy się lepiej. O tym, jak dochodziło do jednego i drugiego, rozmawiamy z Tomaszem Szczepanikiem, liderem zespołu Pectus.

Wasza "Barcelona" to hołd dla stolicy Katalonii, jak u Woody'ego Allena, czy miasto jest tu raczej symbolem?
To miejsce, w którym wydarzyła się historia prawdziwa. Ja ją tylko opowiedziałem. Trzy przyjaciółki wyjechały na weekend do Barcelony, każda z nich z innym bagażem doświadczeń, każda z innymi planami na życie. I z tego weekendu wszystkie wróciły w pewnym sensie odmienione i z nowymi planami na przyszłość. Los wywrócił ich życie do góry nogami. To właśnie tę historię starałem się opisać. Klipu do piosenki nie mogliśmy też nakręcić w innym miejscu, jak tylko w stolicy  Katalonii.

Czyli nie ty wybrałeś Barcelonę, tylko Barcelona wybrała ciebie…     
Barcelona wybrała osoby w pewnym sensie mi bliskie i za ich pośrednictwem ta historia w pewien sposób również mnie dotyczyła. A ja to wszystko zebrałem w słowno-muzyczną układankę.

"Barcelona" to pierwszy wielki przebój odnowionego Pectusa, który ukazuje też nieco odmieniony charakter zespołu. Wydaje mi się, że na całej płycie mniej jest rocka, a więcej egzotycznych smaczków.
Staraliśmy się na "Sile braci" dotrzeć do pewnych rejonów, do których nie mogliśmy dotrzeć w poprzednim składzie Pectus. Z różnych przyczyn. Ten skład pozwala mi na więcej, także ze względów osobistych, bliższych, rodzinnych. Postanowiliśmy, że ta płyta będzie początkiem muzycznej podróży, w której podróżować  będziemy po naszych inspiracjach, ale i po miejscach po których prowadzi nas los . Realizujemy ten plan zapraszając gości co jest wielce fascynujące, bo każdy z nich wnosi  swoją energię, wrażliwość, inną umiejętność frazowania, historię. Czasem jest to wrażliwość zupełnie inna niż nasza. Charakterystyczne instrumenty, jak gitara dobro, która zwykle wykorzystywana jest w bluesie i country, flet irlandzki, który możemy słyszeć chociażby w takich produkcjach, jak "Titanic" czy "Gladiator", czy gitara flamenco, której użyliśmy w "Barcelonie". Zaproszeni przez nas muzycy dali  naprawdę mnóstwo serca. W muzyce najbardziej pociągająca jest wielka niewiadoma i to, że nigdy nie możemy przewidzieć, na jakiej muzycznej wyspie zatrzymamy się choćby na chwilę.

Najpierw była myśl o miejscu, jego nastroju, czy myśl, że zawsze podobało ci się brzmienie jakiegoś nietypowego instrumentu, więc może warto byłoby wokół niego zbudować piosenkę?
Najpierw był nastrój. Zawsze zaczynam od komponowania muzyki, następnie tygodnie spędzam nad tekstem, nad osadzaniem w muzyce historii, która mnie dotyczy bezpośrednio lub została przeze mnie zaobserwowana, doświadczona. Bardzo zwracam uwagę na frazę. Z jednej strony wynika to z mojej wrażliwości muzycznej, a z drugiej strony, z przygotowania zawodowego - fraza musi z czegoś wynikać i w odpowiednich miejscach musi się rozpoczynać i kończyć, zarówno muzycznie jak i tekstowo. Dopiero w dalszej kolejności następuje poszukiwanie kolorytu i dobarwienia utworu, na przykład jakiegoś charakterystycznego instrumentu czy motywu.
Porozmawiajmy o odrodzeniu zespołu w nowym składzie. Nie mogę rozumieć, dlaczego nie graliście tak od początku, skoro miałeś braci, którzy potrafią grać i z którymi tak świetnie się rozumiesz?
Pectus powstał w Rzeszowie w czasie studiów. To było kilkanaście lat temu, a moi bracia wtedy chodzili do szkoły średniej, byli dużo młodsi ode mnie i mieli co innego w głowach. (śmiech)

Rozumiem, że jesteś najstarszy?
Jestem najstarszy. I oczywiście w mojej głowie zawsze tliła się taka myśl, że mając braci, którzy muzykują, którzy uczą się grać na instrumentach, chciałbym kiedyś stanąć z nimi na jednej scenie i wspólnie tworzyć muzykę. Nie ukrywam, że chyba największą wiarę i marzenia, aby zobaczyć czterech braci na jednej scenie, miała nasza mama. Jak widać, marzenia się spełniają.


Zanim wyjechałeś na studia zdążyłeś z braćmi coś razem pomuzykować? Czy wyfrunąłeś z gniazda zanim oni zainteresowali się muzyką?
Ja wyfrunąłem z gniazda pierwszy, natomiast chłopcy w zasadzie od dziecka mieli styczność z instrumentami. Brat naszej babci był założycielem pierwszej orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej w Ciężkowicach-Bogoniowicach, skąd pochodzimy, więc on zapoczątkował w naszej rodzinie muzykowanie na poważnie. Nasi kuzyni również parali się muzykowaniem na różnego rodzaju muzycznych imprezach. Instrumenty w naszej rodzinie były codziennością i ci młodzi chłopcy - Mateusz, Marek i Maciej - najpierw przyglądając się niewinnie, stopniowo przełamywali bariery poznawania instrumentu dotykając strun, uderzając w perkusję czy fascynując się niskimi dźwiękami gitary basowej. Może wpływ na nich miał fakt, że pokazałem, że można, że to jest dobra droga, że przy dużym zaangażowaniu, fizycznym i psychicznym, można zajmować się tym zawodowo. Nie tylko przy choince i przy okazji świąt rodzinnych, ale że można tę rodzinną energię przełożyć na zawód, otworzyć się, pokazać tom co umiemy robić najlepiej, pokazać naszą miłość… I tak się słało.

Jak to możliwe, że ułożyliście się tak pięknie w zespół? Że bracia Szczepanikowie to nie czterech basistów?
Nie wiem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale każdy z moich braci zdecydował się na inny instrument. Marka zawsze ciągnęło do perkusji, Mateusza do gitary basowej, a Maćkowi zawsze podobała się gitara. Mnie rodzice  bardzo pomogli, kiedy pewnym momencie przeznaczyli całą wypłatę na zakup instrumentu klawiszowego Casio CTK-110 i to był naprawdę wypasiony instrument w tamtych czasach. Zobaczyli we mnie miłość do muzyki, którą trzeba pielęgnować. To był jeden z przełomowych momentów w moim życiu. A kiedy już byłem klawiszowcem, zacząłem do tego podśpiewywać… Sąsiad stolarz również miał swój udział w moim rozwoju. Wystrugał z deski dębowej gitarę, która dzięki czterem żyłkowym strunom do bielizny wydawała dźwięki marzeń. Wspominam to z wielkim sentymentem…

Czwórka muzykujących dzieci to na pewnym etapie dla rodziców prawdziwy dopust Boży. Nie tylko hałasują, ale i kosztują fortunę. Bo jak jest czterech przyszłych piłkarzy, to się im kupuje piłkę i rzuca na trawnik…
My też graliśmy w piłkę, po 25 godzin dziennie. (śmiech) Wychowaliśmy się na wsi, gdzie były dwa pokoje, a w nich czwórka dzieciaków i dwoje rodziców. Do tego piec kaflowy, brak bieżącej wody - musieliśmy ją nosić w garczkach, żeby ją potem podgrzać. Kąpaliśmy się w jednej wanience, miednicy tak zwanej. Duży szacunek dla moich rodziców, ponieważ mimo tego, że mieliśmy minimum - niczego tak naprawdę nam nie brakowało. Bawiliśmy się w wojnę, biegaliśmy po lasach, budowaliśmy domki na drzewach, graliśmy w piłę od rana do wieczora. To dzieciństwo wiązało się z tak silnymi emocjami, że teraz, po latach, możliwość wzajemnej współpracy i wzajemny szacunek są w pełni naturalne. Musimy i chcemy to pielęgnować.
To, że graliście całymi godzinami w piłkę, łatwo zweryfikować. Strzeliłeś bramkę politykom…

Przyczyniłem się do zwycięstwa TVN-u. (śmiech)

Który z polityków był najgroźniejszy?

Romek Kosecki. Strasznie zawzięty piłkarz. W tym roku szczerze go przeprosiłem za to, że spieraliśmy się o karnego. Wygraliśmy, ale emocje i rywalizacja na boisku były ogromne.


Podrążę jeszcze temat grania z braćmi. Rozumiecie się – jak zwykle się o takich przypadkach mówi – bez słów?
Z braćmi jestem związany krwią. To są głębokie relacje, mają wielki podtekst emocjonalny. Współpraca z obcymi ludźmi jest o wiele trudniejsza. Zawsze byłem liderem zespołu, bo lubię kierować ludźmi. Ale nie jest łatwo zebrać w jednym miejscu pięć lub sześć osób, z różnych środowisk, w różnym wieku, z różnymi zainteresowaniami i mówić im: musicie mi zaufać, bo teraz nie ma pieniędzy, niczego, ale za dwa lata, może trzy, przyjdą efekty. Z braćmi jest o tyle łatwiej, że więź rodzinna daje w pewnym sensie kredyt zaufania i poczucie bezpieczeństwa, że gdyby nawet się nie udało, to nic się nie stanie. Na szczęście się udaje, a ja nigdy nie myślałem, że udać się nie może. Decyzje, które podjąłem do tej pory, przynoszą efekty i z tego się cieszę.

Człowieka z zewnątrz chyba łatwiej zdyscyplinować niż rodzonego brata? No i w skrajnej sytuacji łatwiej podziękować za współpracę, zastąpić go innym muzykiem.
Teraz odpowiedzialność jest większa, ale ja jestem zwolennikiem ustalania przejrzystych reguł już na początku.

Czyli nie czują, że mają taryfę ulgową dlatego, że są braćmi?
Wręcz przeciwnie. Mają trudniej. A na samym początku naszej współpracy po prostu spisaliśmy odpowiednie dokumenty. Uważam, że to jest najzdrowsza forma określenia zaangażowania i stopnia odpowiedzialności. Oprócz tego, że to moi bracia, są również muzykami w pewnym środowisku, za które również są odpowiedzialni. Każdy z nas  wie, gdzie jest jego miejsce.

Tytuł nowej płyty to "Siła braci", ale album silny jest również piosenką. Przebój na przeboju…

Jestem melodykiem, z mojego serca wypływa mnóstwo melodii. Melodykiem się rodzisz, albo to masz, albo nie. Z pisaniem tekstów jest różnie, bo nabierając doświadczeń życiowych, jako chłopiec, mężczyzna, ojciec, mąż możesz spróbować opisywać zdarzenia i historie w bardziej lub mniej zgrabny sposób. Melodykiem jesteś albo nie.

Mówisz o doświadczeniach, których przybywa z wiekiem. Z wiekiem ludzie nabierają też goryczy, czy dystansu do świata, tymczasem przesłanie "Siły braci" da się streścić w krótkim komunikacie: miłość jest najważniejsza i twój los jest w twoich rękach.
Jestem na tyle silny, żeby brać odpowiedzialność za to co robię zmieniając swój świat.

Nie za naiwne to, jak na doświadczonego faceta po przejściach?
Jestem młodym gościem, mam 31 lat. (śmiech) 

Niektórym wystarczy połowa z tego, żeby pozbyć się złudzeń. 
Jestem wrażliwym człowiekiem. Moja połowa pozwala mi na to kim jestem i dokąd idę.

Słowem, widzisz szklankę do połowy pełną…
Tak jest. Chociaż czasem widzę i do połowy pustą. Ale to inni ludzie próbują cię w pewien sposób wpędzić w kłopoty, w jakieś kompleksy. Generalnie ciężko jest się poruszać wśród ludzi. Narodziny dziecka uświadomiły mi, że powinienem dbać przede wszystkim o najbliższe mi osoby. Te, które mogę policzyć na palcach jednej ręki. Reszta to jest kosmos, dodatek. Niedawno, przy okazji świąt, często pytano mnie: jak spędzasz święta, czy jest to dla ciebie czas wyjątkowy, a jeśli tak, to dlaczego? Tymczasem dla mnie ciągle jest czas wyjątkowy, każdego dnia trzeba dbać o te relacje i nie można tego przykryć białym obrusem i rozpalonymi lampkami na choince. To, że siadamy codziennie do stołu, że mój dom jest zawsze otwarty dla moich braci, dla moich rodziców, bliskich i wzajemnie, to jest największy skarb. Mamy dla kogo żyć.

W tym miejscu miałem zapytać, skąd czerpiesz energię, ale już chyba nie muszę… Rozumiem, że to sprzężenie zwrotne rodzina-muzyka u was po prostu działa?
Tak, to wszystko się uzupełnia. I płyta, o której mówimy - "Siła braci" - powstała w moim domu. Kiedy urodził się mój syn, postanowiłem, że przez najbliższy rok nie będę nigdzie wyjeżdżał. Choć mój zawód polega na ciągłych podróżach, starałem się każdą wolną chwilę spędzić z nim. A w międzyczasie nagrywałem i po roku płyta była gotowa.

Twój syn będzie muzykiem?
Chciałbym, żeby był dobrym człowiekiem.

Redakcja poleca

REKLAMA