James Blunt "Some Kind Of Trouble" - We-Dwoje.pl recenzuje

Są płyty, które ukazywać się nie muszą. Są też takie, które nie powinny. James Blunt i jego nowa produkcja, "Some Kind Of Trouble", pomimo szczerych chęci i dobrych intencji autora, znajduje się wśród tej pierwszej grupy.
/ 10.03.2011 07:02

Są płyty, które ukazywać się nie muszą. Są też takie, które nie powinny. James Blunt i jego nowa produkcja, "Some Kind Of Trouble", pomimo szczerych chęci i dobrych intencji autora, znajduje się wśród tej pierwszej grupy.

Kierowany poniekąd sentymentem do artysty, usilnie starałem się jednak wychwycić z tej pozycji wszystko, co najlepsze. Chyba nie wyszło. Już poprzednia produkcja, "All The Lost Souls" była słabsza od debiutu, ale zawierała 2-3 utwory, których słuchało się z przyjemnością. Tego już niestety w przypadku "Some Kind of Trouble" powiedzieć nie można. To nie rokuje najlepiej na przyszłość.

Zaczęło się od wielkiej irytacji. Już pierwsza piosenka, a zarazem singiel promocyjny, "Stay The Night", budzi poważne skojarzenia z nagradzanym i docenionym na całym świecie utworem "Hey, Soul Sister" z repertuaru grupy Train. Takie rzeczy nie mogą mieć miejsca, na co od razu zwróciło uwagę środowisko krytyków i tym samym nie zapewniło płycie entuzjastycznych recenzji. Czyżby artyście skończyły się pomysły? Później nie jest lepiej, jest szaro, jest miałko i bez uniesień. Nie znalazłem na krążku ani jednej pozycji, do której chciałbym wrócić. Z umiarkowaną przyjemnością znosi się takie utwory jak "No Tears" czy "Calling out Your Name", ale dwie dość poprawne kompozycje to chyba za mało. Szkoda, bo wierzę w potencjał pana Blunta. Na ogromną i właściwie jedyną pochwałę zasługuje okładka płyty – świetny pomysł, świetne wykonanie i obrazek, który nie pozwoli pomylić tego krążka z żadnym innym. Na tym dobre słowa się kończą.

Chciałoby pochwalić się warstwę muzyczną, grę instrumentów bądź produkcje płyty, lecz nie jest to żadna zasługa, to obowiązek. Płyta z kategorii tych do znudzenia poprawnych i mocno średnich. Gdyby ta, jak i poprzednia pozycja Blunt'a wcale się nie ukazała, świat muzyki kompletnie niczego by nie stracił i nie przeoczył. Sam Brytyjczyk zapisałby się za to w historii jako autor tylko jednej, aczkolwiek bardzo dobrej płyty, jaką niewątpliwie pozostaje "Back to Bedlam". Propozycja tylko dla upartych fanów.

Redakcja poleca

REKLAMA