Na nowy album Christiny Aguilery czekaliśmy cztery lata. Podczas nagrywania „Bionic” artystkę wspomagali M.I.A., producent muzyczny Tricky Stewart odpowiedzialny m.in. za sukces „Umbrelli” Rihanny, czy „Single Ladies (Put a ring on it)” Beyoncé, Ladytron, Hill&Switch oraz wokalistka nieistniejącej już formacji 4 Non Blondes Linda Perry. Zaostrzyło to mój apetyt na nowy krążek Aguilery....
„Bionic” okazał się niestety przeraźliwie nijaki, oklepany, niespójny i kompletnie niedojrzały. Christinie Aguilerze nie pomogła współpraca z topowymi producentami i kompozytorami. Krążek jest pełen mało ambitnych jak na jej możliwości utworów, które nie mają żadnego przesłania. Prawie cała płyta to taka napędzana electro-bitami papka, od której drętwieją uszy. Pomysł zrobienia z Christiny Aguilery electro diwy nie wypalił. Jej genialny wokal został niechlujnie wepchnięty gdzieś pomiędzy elektroniczny podkład a muzykę dance, której daleko do głośno zapowiadanego, futurystycznego brzmienia charakterystycznego dla Lady Gagi i Janelle Monáe. Teksty piosenek są naiwne, żeby nie rzec głupie. Christina Aguilera śpiewa o sobie, o swoim wyuzdaniu, o tym, że nienawidzi chłopaków. Otwarcie nazywa siebie dziwką. Cóż można rzec...
Krążek zawiera też kilka ballad. Choć muzycznie nie są spójne z pozostałymi utworami, stanowią miłą dla ucha odmianę po mdławych, elektropopowych kawałkach. Piosenka „Lift Me Up” podobnie jak wcześniejsze ballady Christiny „Beautiful” i „Hurt” powstała we współpracy z Lindą Perry. To jedna z najlepszych piosenek na płycie. Warte przesłuchania są też „All I Need” i „I Am”, które ujmują swoją prostotą. To Aguilera jaką znamy i kochamy. Artystka o fantastycznym głosie. Jedna z niewielu, która naprawdę potrafi śpiewać, lecz nie rapować, co udowodniła piosenką „Elastic Love”.
Pseudo androidyczna Aguilera to coś, czego nie kupuję. „Bionic” mogło być dobrą płytą, gdyby piosenkarka nie starała się dostosowywać do obecnych standardów muzycznych. Wyszedł taki recycling tego, co było na topie kilka lat temu. Desperację Aguilery słychać w ostatniej piosence „Vanity”, w której śpiewa „Let us not forget Who owns the throne”. A przecież doskonale wiemy, kto jest dziś na topie – Lady Gaga, Katy Perry, La Roux, Alicia Keys i z niewiadomych względów Ke$ha. Christina Aguilera musi się postarać, żeby je zdetronizować. Wbrew zapowiedziom nie dorwała mnie swoją elektroniczną, ponaddźwiękową rakietą, a Was?