Występowała na prestiżowych scenach. Śpiewała w koncertach galowych. Wreszcie postanowiła zrealizować kolejne marzenie. Nagrać album, którym będzie mogła pochwalić się Davidowi Fosterowi, najlepszemu z producentów. Napisała włoskie teksty, dobrała kompozycje, weszła do najlepszego studia z charyzmatycznym realizatorem, wysłała nagrania do najlepszego speca od masteringu i tak powstały „Kolory miłości”, niebanalna, popowo-klasyczna produkcja w aranżacjach Tomka Szymusia. Po włosku „I colori dell’amore”. A dlaczego Pani Alicja chce, żebyśmy pokochali operę? Ponieważ... Opera jest dla wszystkich!
Jaka jest idea Pani albumu „I colori dell’amore”?
Alicja Węgorzewska: Idea tej płyty narodziła się trzynaście lat temu. Miałam ją nagrać z Grzegorzem Ciechowskim, z którym spotkałam się w 1999 r. przy realizacji soundtracku do „Wiedźmina”. Nie mieszkałam wtedy w Polsce, ale przy każdej wizycie przywoziłam pomysły, które bardzo mu się podobały. Wiadomość o jego śmierci wstrząsnęła mną. Później Zbyszek Krzywański z zespołu Republika proponował, żebyśmy razem coś zrobili, ale to nigdy się nie ziściło. Pomysł przeleżał kilkanaście lat.
Pani pomysły ewoluowały przez ten czas?
Alicja Węgorzewska: Trzynaście lat temu poddałabym się Grzegorzowi całkowicie. Powiedziałabym mu: „Grzegorz, rób co chcesz, tak mi się podoba wszystko, co robisz. Czy to będzie mroczne, gotyckie, radosne, czy nastrojowe, zaśpiewam, jak mi każesz”. Oglądając koncerty Shirley Bassey, Barbry Streisand, Lary Fabian, myślałam, że przecież one mają operowe głosy, a jednak wybrały muzykę środka. Tego najbardziej fascynującego w warstwie muzycznej i słownej - poetyckiej. Urzekają mnie eleganckie produkcje Davida Fostera. To jeden z najlepszych producentów, jego nagrania mają klasę najlepszych big-bandów, jak i klasycznych orkiestracji. Nie powstydziłby się ich żaden kompozytor muzyki poważnej. To właśnie są moje inspiracje.
Dlaczego Pani, śpiewaczka operowa postanowiła nagrać album popowo-klasyczny?
Alicja Węgorzewska: Kiedy już zaśpiewałam siedem produkcji „Carmen” Bizeta, trzy razy „Orfeusza i Eurydykę” Glucka, „Gwałt na Lukrecji” Brittena, pomyślałam, że mijają lata, a ja nie mam płyty dokumentującej mój artystyczny dorobek. Jeździłam od przedstawienia do przedstawienia, śpiewałam mniejsze, większe gale i niewiele pozostanie - bo raptem dotychczas trzy płyty - poza wspomnieniem i dokumentacją.
Rzeczywiście, na Pani stronie internetowej widnieją tylko trzy albumy: „Wiedźmin” i „Chopin Songs” wydane przez Hungaroton oraz płyta z kolędami. Właśnie, dlaczego Pani płytę wydał węgierski Hungaroton?
Alicja Węgorzewska: W 2010 r. śpiewałam na festiwalu Wiosna Budapesztańska. Przyszedł do mnie pianista Alex Szilasi, pół Węgier, pół Włoch i powiedział, że z okazji Roku Chopinowskiego nagrywa wszystkie dzieła Chopina dla Hungarotonu. Zaproponował mi nagranie Pieśni po polsku, bo on nie widzi żadnej Węgierki, która by temu podołała, zażartował. Alex znalazł stary, ręcznie malowany fortepian, złotego Pleyela. Są tylko trzy takie egzemplarze na świecie. Jeden jest w firmie Pleyel, drugi w Pałacu Buckingham, a trzeci znalazł w piwnicy muzeum. Fortepian został odnowiony dzięki jego staraniom. Kiedy już tam poszliśmy i podniósł klapę fortepianu, ukazał się na napis „Comte de Jean Zamoysky” napisany grubym ołówkiem. Zapewne hrabia Zamojski sprzedał go którejś księżniczce węgierskiej, a po wojnie wstawili go do piwnicy i doczekał naszych czasów. Kiedy robiliśmy dogrywki w muzeum, to stał przy nas ochroniarz. Kiedy się oparłam o instrument, to powiedział mi, że nie wolno. „Jak to nie wolno dotykać, a pianista może?” - spytałam. „Pianiście wolno, ma pozwolenie” - odpowiedział. Żeby wywieźć fortepian na koncert zamykający Rok Chopinowski w Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie, sprawa musiała się oprzeć o ministerstwo Kultury i Instytut Polski w Budapeszcie. Śpiewałam wśród obrazów Tycjana, Michała Anioła, Tintoretto, czy Boticcellego. Była też nasza „Dama z łasiczką”.
Czy pokonuje Pani przeszkody nie do pokonania?
Alicja Węgorzewska: Udaje mi się. Trzeba umieć marzyć, a potem marzenia wcielać w życie. Album nagraliśmy w studiu Sound & More, jednym z najlepszych w Polsce. Nad nagraniem czuwał nie tylko realizator, ale muzyk Rafał Smoleń. Kiedyś zapytałam go, kto jest najlepszym fachowcem od masteringu. Powiedział, że Bob Katz z Los Angeles, wielokrotny laureat Grammy „To wchodzimy w niego” - powiedziałam. Bob nie od razu podjął się tego zadania. Musiał posłuchać przesłanych plików. Któregoś dnia zadzwonił do naszego realizatora Rafała Smolenia, żeby coś ustalić. To tak, jakby do mnie zadzwonił Placido Domingo. Rozmawiali o tej płycie pół godziny, mówił, żebyśmy zwrócili uwagę na smyki i inne szczegóły. Właśnie to robiliśmy. Chcę mieć świetnie zrealizowany album. Moim wzorem są płyty Davida Fostera i np. Rod Stewart w Royal Albert Hall „One Night Only”. On są takie świetliste, aż chce się ich słuchać. Tego nie ma w naszych produkcjach. Polskie płyty brzmią tak, jakby głośniki ktoś nakrył kocem, wszystko w nich dudni i kotłuje się. Myślę, że wyślę ten album Fosterowi, ciekawa jestem, co odpisze. ϑ
Czy opera jest tylko dla znawców?
Alicja Węgorzewska: Opera jest dla wszystkich, tylko wielu słuchaczy boi się opery, bo jej nie zna. Otrzymując propozycje recitali słyszałam często prośby: „Pani Alicjo, czy mogłaby Pani coś opowiedzieć o operze, żeby ludzie się jej nie bali”. To mi podsunęło pomysł na specjalny program. Wtedy Jerzy Snakowski napisał mi teksty i scenariusz recitalu „Diva for Rent”. Opowiadam o historii oper, o kompozytorach, librettach. Pamiętajmy, że do czasów Mozarta opera była muzyką rozrywkową. Panowie wychodzili zagrać w karty, pili szampana i po partyjce wracali na salę. Dlatego arie da capo powtarzały się piętnaście razy. Dopiero Wagner zgasił światło na sali i zrobił z opery świątynię sztuki. Po latach Trzej Tenorzy zrobili z opery muzykę popularną. Zaczęli od koncertu w rzymskich Termach Carakalli, potem było otwarcie olimpiady w Barcelonie i nagle okazało się, że opera trafia do wszystkich z ogromną siłą. Dlatego słuchacze płaczą na koncertach Bocellego. Takich emocji bardzo nam dzisiaj potrzeba. Jest taki rosyjski „David Foster” Igor Krutoj, który komponuje muzykę trafiającą do serc wszystkich. Widziałam, jak w programach telewizyjnych przy jego muzyce publiczność płacze ze wzruszenia. Jego utwory wykonuje rosyjski śpiewak operowy, baryton Dmitrij Hvorostowski i wcale się tego nie wstydzi.
Na czym polega magiczna siła opery?
Alicja Węgorzewska: W operze jest teatr, kostium, scenografia, balet, orkiestra i śpiew. Ale najważniejsze są emocje, które sobą niesie. Wyjaśnię to na własnym przykładzie. Na studiach słuchałam w kółko arii „Casta Diva” z opery „Norma” Belliniego w wykonaniu Marii Callas. Ona miała niesamowity ból w głosie i potrafiła go wyśpiewać. Siedziałam całą noc i słuchając, płakałam. Słuchałam każdą komórką mojego ciała, czułam, jak jej śpiew wpływa mi w każdą żyłę. Takich emocji szukam w życiu.
Opera kojarzy się ze świętem, może takiej atmosfery także ludzie pragną?
Alicja Węgorzewska: Z pewnością tak. Tego czerwonego dywanu, pięknych sukni, naszyjnika, elegancji, to wszystko tworzy szczególny nastrój i kreuje wydarzenie. Nie uciekajmy od tego, to nie może być powszedniość. Zróbmy sobie przyjemność od święta.
Czy łatwy dostęp do muzyki, słuchanie jej z telefonów komórkowych, chodzenie ze słuchawkami w uszach, nie zniszczyło muzyki, jako wyższej kultury?
Alicja Węgorzewska: Absolutnie tak. Marzę, żeby moja płyta trafiła do tych, którzy docenią ładnie wydany album, który stanie się prezentem dla bliskiej osoby albo sami sobie kupili. Ja sobie robię takie prezenty, kupuję dobrą płytę, film, książkę czy album z architekturą. Potem zagłębiam się w niego z przyjemnością.
Jakie wyjątkowe miejsca występów zapadły pani w pamięci?
Alicja Węgorzewska: Jedno z najbardziej niesamowitych to Al-Hashemi II w Kuwejcie. To sala koncertowa w ogromnym, drewnianym żaglowcu, który nigdy nie został zwodowany. Statek został zbudowany w czasie konfliktu w Zatoce Perskiej przez zamożne rodziny, które na wypadek zagrożenia zamierzały nim uciec. Teraz stoi na palach i jest połączony korytarzem z hotelem Radisson SAS, którego nowa wersja będzie niebawem otwarta. W tej sali odbywają się koncerty muzyki klasycznej, bo poza Katarem nie ma filharmonii ani oper. Jest tam nieprawdopodobny przepych. Kiedy po koncercie w Kuwejcie poleciałam do Nowego Jorku, to był szok, jak zderzenie dwóch różnych światów. Kiedyś miałam recital w pałacu pod Paryżem, gdzie są kręcone filmy. Znowu w Kuwejcie dostałam zaproszenie do prywatnego domu znanego architekta, który ma prywatną salę koncertową ze Steinwayem, organizuje koncerty dla góra 50 osób. W Polsce śpiewałam teraz trzeci już z kolei koncert noworoczny z orkiestrą w kopalni soli w Wieliczce 135 metrów pod ziemią. Muzyka klasyczna otwiera nie tylko drzwi salonów, ale i serca ludzi, którzy są jakby z innego świata. Prowadzą salony artystyczne, których u nas jeszcze nie ma. Nie ma tradycji, ale i woli, żeby tak kulturalnie spędzać czas. Na przykład nasi politycy nie chadzają na koncerty, może poza wydarzeniami, na których warto się pokazać.
Dlaczego na płycie „I colori dell’amore” brak klasycznych arii operowych?
Alicja Węgorzewska: Kocham operę, ale ten album jest moim autorskim dziełem dopracowanym w studio w najdrobniejszych szczegółach. Miałam przyjemność tworzenia czegoś własnego od początku.
To album dla miłośników opery czy dla wszystkich?
Alicja Węgorzewska: Na płycie są kompozycje w klasycznym stylu, oprócz „Primo Giugno”, w której są elementy electro-rocka i nieco inaczej traktuję swój głos. Reszta jest bardzo romantyczna. Np. „Mi Manchi” G. Fasano do słów F. Berlincioniego jest jak aria operowa.
O czym opowiadają pani piosenki?
Alicja Węgorzewska: Każda z nich jest jak film. „Dentro di me” opowiada o kobiecie, która całe życie ufa swojemu mężczyźnie dając mu siebie, ale widzi, jak on ją rani. Nie daje tego po sobie poznać, ból zostaje w niej. „Mi Manchi” jest o rozstaniu, ale jeśli miłość była silna i prawdziwa, to zawsze w nas zostaje. Oszukuję się, że mogę mieć każdego, ale brakuje mi ciebie - śpiewam. „La musica” to hołd dla muzyki, która weszła we mnie, kiedy byłam dzieckiem, jak mnie zmieniła, jaką daje mi siłę. „Mamma” to powolny, ilustracyjny utwór. Opowiadam w nim o tym, jaki wpływ ma na mnie moja mama. Choć podróżuję, bywam daleko, zawsze czuję jej obecność. „La storia di una notte” mówi o kobiecie, która się zakochała, a mężczyzna traktuje ją jak przygodę na jedną noc. Wychodzi, nie dzwoni i nie pisze. „Venice”, to miasto, gdzie poczęła się moja córka Amelia. Na drugie imię wybraliśmy z mężem dla niej Venice. Właśnie w Wenecji aniołowie przynieśli ją nam na skrzydłach. Jest wszystkim w moim życiu: światłem, słońcem, solą, deszczem, mgłą, zawieruchą. Chcę pokazać jej tą piosenką, że może wszystko osiągnąć, a jest bardzo utalentowana, pięknie śpiewa. Jeśli otworzy swoje serce, wzleci wysoko.
Czy „Margherita” to imię?
Alicja Węgorzewska: „Margherita” jest o przyjaźni, a została napisana dla mojej przyjaciółki Małgorzaty, która bardzo mnie dopinguje do nagrywania płyt. „Tyle pięknych piosenek śpiewasz, a nie nagrywasz ich” - mówiła. „1 Giugno” - 1 czerwca zmarła na raka moja przyjaciółka, która była matką chrzestną mojej córki. To była młoda kobieta, osierociła troje swoich dzieci, a dziesięć lat wcześniej w wypadku zginął jej mąż. Zmarła w Dzień Dziecka. „Perche” jest o ludziach, którzy nie wiedzą, czego chcą, skaczą z kwiatka na kwiatek. „Nella Vita” mówi o osobie, o której wiemy, że to właśnie jest ta, na zawsze. Daje spokój, wszystko ogarnia, inne rzeczy i sprawy stają się nieważne. Jest też „Liberta” - wolność, którą musimy znaleźć w sobie, żeby stworzyć prawdziwy związek.
Słowem, mamy wszystkie odcienie miłości od radosnych do tragicznych.
Taki jest tytuł albumu „I colori dell’amore” - kolory miłości, opowiadam o uczuciach do matki, przyjaciółki, do córki, do ludzi którzy odeszli i tych, którzy są i wreszcie do muzyki, która jest podstawą mojego życia. Nie wszystkie historie wzięłam ze swojego życia, niektóre mogą się zdarzyć lub przytrafiły się innym. Jedne są prawdziwe, inne są fikcyjne.
Napisała pani teksty do większości kompozycji na płycie. Ale dlaczego po włosku?
Alicja Węgorzewska: Bo to niezwykle śpiewny język, wszyscy chcą śpiewać po włosku. Josh Groban śpiewa po włosku, Bocelli chce śpiewać piosenki Franka Sinatry po włosku. Kocham włoski, dobrze znam ten język i świetnie mi się pisało te teksty. To było moje marzenie i spełniło mi się. Ta płyta zaczęła się od piosenki Bogdana „Dentro di me”, która powstała najpierw w języku francuskim, ale ja miałam inną wizję.
Kto jest producentem albumu?
Alicja Węgorzewska: Tomek Szymuś, napisał także przepiękne aranże , a tzw. executive producer jestem ja. Tak naprawdę to mój pierwszy autorski album i jestem nieprawdopodobnie szczęśliwa, że za chwilę trafi do słuchaczy.
Jak przygotowywała się Pani do nagrania tego albumu?
Alicja Węgorzewska: Najpierw powiedziałam Tomkowi Szymusiowi, że bardzo bym chciała nagrać album w stylu produkcji Davida Fostera. Tomek ma ogromny potencjał, ale wykorzystuje go tylko w muzyce rozrywkowej. Na zakończenie Festiwalu Kiepury w Krynicy zrobiliśmy razem koncert w stylu „Pavarotti & Friends”. Mój nazywał się oczywiście „Alicja & Friends”. Wystąpili m.in.: świetny akordeonista, znakomity skrzypek, zaśpiewał baryton. Wyszły nam naprawdę efektowne duety od „Something Stupid” przez musical do tanga. Tomek napisał przepiękne kontrapunkty muzyczne do solowych instrumentów. Dwa cudowne utwory napisał Bogdan Kierejsza, a Tomasz Betka trzy tematy.
Są też covery, takie jak Caruso czy Mi Manchi, ale także kompozycje zagranicznych twórców, kto jest autorem utworu „La musica”?
Alicja Węgorzewska: To Anna Kornelia Aberg, szwedzka kompozytorka. Ale mamy też Sharon Vaughn , Remi Lacroix czy też Frederica Kempe, który pisze wspaniałe piosenki m.in. dla szwedzkiej śpiewaczki operowej Maleny Ernman. Ta zjawiskowa mezzosopranistka jest członkiem Szwedzkiej Królewskiej Akademii Muzycznej, a przy tym jest absolutną showmanką. W 2009 r. pojechała nawet na konkurs Eurowizji do Moskwy, gdzie zaśpiewała dyskotekową piosenkę „La voix”. Później nagrała ją nawet Anna Netrebko.
Podczas monodramu „Diva For Rent” poleciła pani publiczności włączenie nagrywania w telefonach komórkowych, żeby nagrali sobie „dzwonki”, które pani wyśpiewała. Czy taki „dzwonek” znajdziemy na tej płycie?
Alicja Węgorzewska: Tak, to refren do piosenki „Venezia”, jest jak muzyka Czajkowskiego [śpiewa]...