Reklama

Kiedy podjechałam pod ten położony na przedmieściach bank, na miejscu od dawna była już ekipa śledcza. Dochodzeniowiec przesłuchiwał kasjerkę, technicy kończyli zabezpieczanie śladów, a opiekun psa tropiącego drapał swego podopiecznego za uchem. Od razu się domyśliłam, że nic nie mają. Byłam prokuratorem już od 20 lat i łatwo rozpoznawałam, kiedy chłopcom z policji się nie udało.

Przeczucia

- I co tutaj mamy? - spytałam dochodzeniowca.
- Sprawca był tylko jeden - zaczął relacjonować wskazując na maleńką filię banku, która dzisiejszego poranka padła ofiarą rabunkowego napadu. - Niewysoki, szczupły, lekko utykał na prawą nogę. Zamaskowany, miał kominiarkę. Wymierzył w kasjerkę coś przypominającego pistolet i podał jej kartkę z żądaniem wydania pieniędzy.
- Kartkę? - zdziwiłam się, bo z doświadczenia wiedziałam, że napadami na filie banków parali się zwykle kompletni amatorzy, którzy po prostu wpadali do środka wrzeszcząc: "Dawaj pieniądze".
- No właśnie, też się zdziwiłem - przyznał policjant.
- I co dalej? - ponagliłam go.
- Kasjerka, zgodnie z bankowymi procedurami, nie stawiała oporu. Wydała wszystko, co miała w szufladzie, a napastnik uciekł.
- Dużo tego było?
- Około tysiąca złotych. Wie pani, teraz we wszystkich bankach pieniądze od razu trafiają do pancernej szafy, do której dostępu nie ma nawet kasjer.
Przytaknęłam i spytałam:
- Udało się wam coś ustalić?
Dochodzeniowiec tylko machnął ręką.
- Sprawca uciekł, nie zostawił po sobie odcisków palców. Kartkę zabrał ze sobą. Nikt nie widział jego twarzy, żadnych świadków poza kasjerką nie mamy. I dodał, jakby chciał się wytłumaczyć:
- Rankiem nie ma w tej okolicy zbyt wielkiego ruchu.
- Pies nie podchwycił tropu? - dopytywałam.
- Doprowadził nas tylko do parkanu okalającego szkołę. Rabuś musiał skoczyć na jej teren i przebiec boisko. A tam urzęduje teraz kolonia. Kilkadziesiąt dzieciaków. Pies się pogubił wśród tylu tropów.
Podziękowałam skinięciem głowy i wyszłam na ulicę. Do licha, to miało być moje ostatnie śledztwo w prokuratorskiej karierze! Od września przenosiłam się na stanowisko doradcy prawnego w prywatnej firmie. A tu wszystko wskazywało, że pożegnam się z Temidą sprawą umorzoną z powodu niewykrycia sprawcy napadu.
Wolnym krokiem podeszłam do szkolnego parkanu. Na boisku za siatką grały w piłkę dzieci wypoczywające na kolonii. Były tak zaaferowane, że pewnie nie zwróciłyby uwagi na przeskakującego płot zamaskowanego człowieka. Mimo to postanowiłam z nimi pogadać.

Podejrzenia

Znalazłam furtkę, weszłam i zrobiłam parę kroków w ich stronę, gdy coś zauważyłam. Okno w łączniku przy sali gimnastycznej. Niby to normalne że latem ktoś wietrzy, gdybym jednak była rabusiem uciekającym tędy z łupem, pewnie bym z niego skorzystała. Niewiele myśląc, wgramoliłam się przez okno do środka.
Wylądowałam w składziku. Na półkach leżały piłki do kosza i siatkówki, pod ścianą piętrzyła się skrzynia do gimnastycznych skoków.
- Co pani tu robi? - usłyszałam nagle tubalny głos.
W drzwiach stał rosły facet w sportowym dresie. Pewnie odpowiadał na koloniach za zajęcia sportowe. Pokazałam mu legitymację.
- Może widział pan dziś kogoś podejrzanego?
- Tylko moich wychowanków - wzruszył ramionami. - I kilku wychowawców, tych co zwykle. No i jeszcze Adasia.
- Kim jest Adaś? - podchwyciłam.
- To jeden z uczniów tej szkoły, który w czasie wakacji pomaga mi w sprzątaniu, zbiera piłki i zamiata chodniki. Odpalam mu za to parę złotych - mężczyzna wyraźnie się speszył. - Wiem, że nie powinienem zatrudniać nieletnich, ale to dzieciak z biednego domu. A do tego jego matka jest umierająca.
- Gdzie go znajdę?
- Zwolniłem go dzisiaj do domu. I tak nie było z niego pożytku, dziś rano zwichnął nogę idąc do szkoły.
Nagle wszystko ułożyło mi się w logiczny ciąg. Napastnik był szczupły i niski - jak dziecko. Pieniędzy zażądał na kartce - pewnie, żeby kasjerka nie usłyszała, że mówi piskliwym głosem. No i utykał. Na pewno skręcił nogę przeskakując przez szkolny parkan, kiedy szedł obrobić bank. A więc zuchwałego napadu dokonało 13 -letnie dziecko!

Zbrodnia i kara

Piętnaście minut później pukałam już do drzwi zaniedbanej kamienicy opodal szkoły. Otworzył mi blady i szczupły chłopak.
- Ty jesteś Adam? - spytałam pokazując mu swoją legitymację. Z dzieciaka, jakby uszło powietrze. Minutę później trzymałam już w ręku wyciągniętą z kuchennego kosza na śmieci plastikową siatkę z tysiącem złotych, kominiarką i plastikowym pistoletem na wodę. Chłopiec przyznał się do wszystkiego, pozostało mi tylko wezwać radiowóz. Coś jednak w tej sprawie nie dawało mi spokoju.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytałam.
W odpowiedzi, bez słowa, otworzył drzwi do pokoju. Uderzył mnie zaduch potu i choroby. W łóżku leżała chuda jak szkielet kobieta. Nie potrzebowałam opinii lekarza, żeby domyślić się że jest umierająca.
- Mamusia ma raka - dobiegł mnie szept. - Lekarze powiedzieli, że nic już nie da się zrobić. Ale ja wyczytałem w internecie, że w Niemczech leczą nawet trudniejsze przypadki. Tyle, że to kosztuje. To, co zarabiam w szkole ledwo wystarcza nam na jedzenie. Dlatego postanowiłem...
Nie dokończył, a ja nie dopytywałam. Bez słowa odwróciłam się i wyszłam na zalaną słońcem ulicę. A potem pomyślałam, że zakończenie prokuratorskiej kariery niewykryciem sprawcy napadu nie jest jeszcze takie złe. Ludziom zdarzają się gorsze rzeczy.

Reklama
Reklama
Reklama