Reklama

Szpilki to tylko i aż buty. A jednocześnie symbol kobiecości, który daje nam poczucie władzy, siły i sprawia, że czujemy się pożądane, a jednocześnie... zadaje ból. Nie jest żadną tajemnicą, że ten element kobiecej garderoby budzi wiele sprzecznych emocji. Jedne z nas nie wyobrażają sobie bez nich życia, a inne z miłą chęcią spaliłyby je na stosie. Tak czy siak, wiele osób nie może przejść obok nich obojętne. I wszystko pięknie, tylko że jest jeden mały problem. Szpilki mają więcej wspólnego z mężczyznami, niż nam się wydaje.

Mężczyźni też kochają szpilki

Aż ciężko sobie wyobrazić, że europejskim prekursorem noszenia butów na wysokim obcasie był mężczyzna. I to nie byle kto, bo sam Król Słońce. Jedna z hipotez wskazuje, że czerwone pantofle na 10 cm obcasie były zainspirowane wpływami osmańskimi, inna zaś, że mierzący 163 cm Ludwik XIV chciał się wyróżnić na tle poddanych. A może w jego zachowaniu było nieco wyrachowania? Decyzją francuskiego władcy obuwie „na czerwonym słupku” mogła nosić tylko i wyłącznie arystokracja. Trzeba przyznać, że Burbon potrafił z siedemnastowiecznego haute couture zrobić narzędzie władzy, kontroli i propagandy.

W modzie damskiej wysokie obcasy pojawiły się nieco później, ale konsekwencje do dziś odbijają się czkawką. Nierzadko osiemnastowieczne szpilki były tak delikatnym i misternie wykonanym dziełem sztuki, że panie obute w takie cudeńka mogły się w nich poruszać jedynie w lektykach. Lub leżeć i pachnieć (a to przecież miękka przemoc w białych rękawiczkach). Elizabeth Semmelhack, autorka Heights of Fashion nie ma najmniejszej wątpliwości, że „obcas był oznaką władzy i przywileju – nosił go ten, kto nie musiał chodzić”, czyli samiuteńki czubeczek drabiny społecznej.

Szpilki to nie tylko moda

Moda na buty na smukłym słupku zaliczyła swój spektakularny come back w drugiej połowie XX wieku za sprawą między innymi Rogera Viviera, który zaprojektował ikoniczne szpilki dla paryskiego domu mody Christian Dior. Równolegle szpilki pojawiły się w mainstreamie i sytuacja zaczęła się nieco komplikować. I to na kilku płaszczyznach.

Mimo że współcześnie dążymy do równouprawnienia i inkluzywności, patriarchalna kultura wciąż serwuje nam męskocentryczny obraz świata. A co za tym idzie, kobieta w szpilkach wciąż jest ucieleśnieniem męskich fantazji, a tym samym... piękna. Czy to coś złego, że kobieta pragnie czuć się atrakcyjną? Nie. Jednak zdaniem filozofek i feministek to nie tylko kwestia estetyki, a upodmiotowienia i społecznej kontroli. Nie wpisujesz się w obowiązujące i stereotypowe kanony piękna? Masz przechlapane. Szczególnie jeśli w twoim środowisku pracy szpilki są elementem dress code'u. Więc jeśli nie jesteś fanką outfitu w stylu bossy girl, zapomnij o podwyżce. Auć. Nie wierzysz? Spójrz tylko na Kopciuszka. Bez pantofelka wciąż pozostaje nikim.

Szpilki kuszą

Nienaturalna pozycja ciała, ból i obrzęki stóp nie zawsze są wystarczającym powodem, by zrezygnować z noszenia szpilek. Obietnica, którą w sobie kryją, jest zbyt kusząca. Szpilki, to nie tylko kwintesencja kobiecości, ale także atrybut władzy, siły, dominacji oraz oznaka profesjonalizmu. Psycholodzy twierdzą, że czółenka na wysokim obcasie dodają nam pozytywnego kopa i wzmacniają pewności siebie. Zaczynamy się w nich postrzegać jako bardziej atrakcyjne, a to poprawia nam samopoczucie. A czasami działają na zasadzie maski. Pomagają nam lepiej wcielić się w rolę lub mentalnie oddzielić sferę prywatną od zawodowej. O ile nosimy je, bo chcemy, a nie musimy.

W oczach młodych szpilki jawią się jako kulturowy przejaw symbolicznego zdyscyplinowania i powoli odchodzą do lamusa. Czy to znaczy, że powinnaś z nich całkowicie zrezygnować? Tak, ale tylko wtedy, gdy nie czujesz się w nich dobrze. Nic na siłę.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama