Reklama

Budzik zadzwonił o 5:45. Jeszcze przez chwilę udawałam, że go nie słyszę, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na luksus pięciu minut dłużej w łóżku. Powoli wygrzebałam się spod kołdry i niemal mechanicznie poszłam do kuchni. Czajnik już bulgotał, kawa pachniała intensywnie, a ja w tym czasie smarowałam kanapki dla dzieci. Tomek wolał z szynką, Zosia obowiązkowo z serkiem i dżemem. Już wiedziałam, że zapomniałam kupić dżem truskawkowy. Znowu.

Reklama

O wszystkim pamiętałam

Nie było jednak czasu na samobiczowanie się z powodu braku ulubionego smarowidła Zosi. Trzeba było działać. Kanapki do śniadaniówek, woda do butelek, kilka owoców – gotowe.

– Mamo, gdzie są moje spodnie? Przecież prałaś je wczoraj! – usłyszałam z korytarza głos Tomka.

– W szafie – odpowiedziałam, popijając kawę.

– Nie ma ich! – wołał dalej, nie kwapiąc się, by naprawdę ich poszukać.

– Są. Na dole, na trzeciej półce – westchnęłam.

Usłyszałam otwieranie drzwi szafy, po chwili triumfalne: „A, dobra, są!”.

Nie minęły trzy minuty, gdy do kuchni wpadła Zosia, zmarszczona i oburzona jak inspektor sanepidu w podejrzanej knajpie.

– Mamo, zapomniałaś kupić mój ulubiony jogurt!

Zamieszałam kawę. Miałam ochotę powiedzieć, że nie, nie zapomniałam. Po prostu po pracy byłam tak zmęczona, że jedyne, o czym marzyłam, to wziąć szybki prysznic i iść spać, zamiast biegać po sklepie w poszukiwaniu jogurtu. Ale nie powiedziałam.

– Kupię dziś po pracy – oznajmiłam zamiast tego.

Zosia tylko prychnęła i usiadła do śniadania.

Mąż pojawił się ostatni, jak zwykle elegancko ubrany, gotowy do wyjścia.

– Wiesz, że nie lubię, jak zapominasz wyprasować moje koszule… – powiedział niby mimochodem, sięgając po kawę.

Nie skomentowałam.

Byłam zmęczona

Patrzyłam, jak wszyscy jedzą śniadanie, podczas gdy ja zdążyłam tylko wypić łyk zimnej kawy. Potem Tomek zgarnął plecak i wybiegł, Zosia zrobiła awanturę o złe skarpetki, a mąż pocałował mnie w policzek i wyszedł do pracy. Zostawił po sobie pustą filiżankę na stole. To wszystko było normalne. Tak wyglądał każdy mój poranek.

Ten dzień w pracy był wyjątkowo ciężki. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Klientka, która nie umiała podpiąć pliku do maila, szef, który uznał, że muszę zostać dłużej, bo „przecież mam taki porządek w papierach”, koleżanka, która akurat dzisiaj musiała wyżalić się na męża. Kiedy w końcu wyszłam z biura, czułam się jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze. Marzyłam tylko o tym, żeby wziąć prysznic, zjeść coś ciepłego i po prostu usiąść.

Gdy otworzyłam drzwi, w przedpokoju potknęłam się o rozrzucone buty Tomka. Dalej leżała sterta kurtek – najwyraźniej nikomu nie chciało się odwiesić ich na wieszak. W kuchni czekało na mnie coś jeszcze lepszego: pusta lodówka. Mleko na dnie kartonu, resztka masła, jedno jajko i jakieś smętne plasterki sera. No tak, przecież obiecałam Zosi, że pójdę po jogurt. Nie poszłam.

Usługiwałam im

Zdjęłam płaszcz i buty, ruszyłam do salonu. Tomek siedział rozłożony na kanapie z telefonem w ręku. Nawet nie podniósł głowy.

– Mamo, znowu nie ma kolacji? Co ty właściwie robisz cały dzień?

Coś we mnie pękło. Nie odpowiedziałam. Po prostu usiadłam na fotelu, wzięłam pilota i włączyłam telewizor. Tomek spojrzał na mnie z wyrazem niezrozumienia.

– No ale co? Nie zamierzasz nic zrobić? Jestem głodny.

– To zrób sobie coś do jedzenia – powiedziałam spokojnie, nawet nie patrząc w jego stronę.

– Serio? – prychnął. – Przecież zawsze robisz kolację.

Wzruszyłam ramionami.

Usłyszałam, jak szura kapciami po podłodze i idzie do kuchni. Po chwili dobiegało już stamtąd trzaskanie szafkami i narzekanie pod nosem.

– Super, nie ma nic do jedzenia. Świetnie.

Nie ruszyłam się z miejsca. Czułam w sobie dziwną pustkę, jakby ktoś nagle wyciągnął wtyczkę z gniazdka. Po chwili do salonu weszła Zosia.

– Mamo, nie kupiłaś jogurtu – powiedziała z wyrzutem.

– Wiem.

Patrzyła na mnie chwilę, chyba oczekując, że się zerwę i pobiegnę do sklepu, jak zwykle, żeby naprawić swój błąd. Ale nic takiego się nie stało.

– To co mam teraz jeść? – zapytała.

– Coś sobie znajdziesz – odpowiedziałam obojętnie.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale widząc, że nie zamierzam nawet drgnąć, westchnęła i poszła do kuchni.

Byli bezradni

Po chwili do domu wrócił mąż. Rzucił torbę na krzesło i spojrzał na mnie zaskoczony.

– Nie robisz kolacji?

– Nie.

Zamilkł na chwilę, jakby analizował sytuację.

– Jesteś chora?

– Nie. Po prostu nie robię.

Cisza, która zapadła, była niemal namacalna. Jakby wszyscy czekali, aż się ocknę, wstanę i zacznę działać. Ale nie miałam zamiaru tego robić.

– No dobrze – powiedział w końcu mąż i ruszył do kuchni.

Słyszałam ich rozmowę:

– Nie ma nic do jedzenia?

– Nic. Mama nic nie zrobiła.

– To zamówimy pizzę.

Tomek w jednej chwili odzyskał humor.

– O, super pomysł!

Usłyszałam dźwięk wybieranego numeru i rozmowę z dostawcą. Nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam na fotelu i wpatrywałam się w ekran telewizora, nawet nie rejestrując, co oglądam. Kiedy pół godziny później przyszedł dostawca, nawet się nie ruszyłam. Mąż zapłacił, dzieci rzuciły się do pudełka, a ja po prostu siedziałam.

To był pierwszy wieczór, kiedy nie zrobiłam nic. I pierwszy wieczór, kiedy oni zaczęli to zauważać.

Zbuntowałam się

Dzień drugi. Wstałam rano, ale nie budziłam dzieci, nie robiłam śniadania. Po prostu usiadłam przy stole i piłam kawę, patrząc, jak sami się organizują. Tomek zaspany kręcił się po kuchni, szukając płatków, ale pudełko było puste.

– Mamo, nie kupiłaś płatków?

– Nie – odpowiedziałam spokojnie i wzięłam kolejny łyk kawy.

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym powiedziała, że od dzisiaj śniadania jedzą na podłodze.

– Ale zawsze są.

– No to dzisiaj nie ma.

Patrzył na mnie chwilę, jakby próbując ocenić, czy sobie żartuję. Kiedy nie ruszyłam się z miejsca, westchnął i otworzył lodówkę.

– No świetnie. Nic nie ma.

Zosia przyszła chwilę później. W piżamie, z włosami w nieładzie, gotowa na swoją codzienną porcję narzekania.

– Mamo, mogłaś mnie obudzić wcześniej. Spóźnię się do szkoły!

– Budzik masz w telefonie – odpowiedziałam, nie spuszczając wzroku z kubka.

– Ale przecież zawsze mnie budzisz!

– Już nie.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Po chwili zrezygnowała i zniknęła w łazience, mamrocząc coś pod nosem.

Byli w szoku

Kiedy dzieci w końcu wyszły, w kuchni panował chaos. Brudne naczynia w zlewie, rozlane mleko na blacie, rozsypane płatki na podłodze. Normalnie już bym to sprzątała, ale dzisiaj nie. Po prostu wyszłam do pracy.

Wieczorem sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. W zlewie piętrzyła się sterta talerzy, na stole leżały puste opakowania po pizzy z poprzedniego dnia. W całym domu czuć było bałagan. Tomek pierwszy stracił cierpliwość.

– Serio? To ma tak wyglądać? – zapytał z oburzeniem.

– Nie wiem. To tak samo wasz dom.

Zosia skrzywiła się, stając w progu.

– Mamo, nie posprzątałaś mojego pokoju! Tam jest okropnie!

– No to posprzątaj.

– Ale to ty zawsze to robisz…

– Już nie.

Mąż wrócił później niż zwykle. Rozejrzał się po domu i pokręcił głową.

– Agnieszka, co się dzieje?

Wzruszyłam ramionami.

– Nic. Po prostu przestałam być jedyną osobą, która dba o ten dom.

Miałam tego dość

Patrzył na mnie dłuższą chwilę.

– Przesadzasz.

– Możliwe – odpowiedziałam.

Usiadł na kanapie, zdjął krawat i otworzył laptopa. Po chwili zerknął na mnie znad ekranu.

– Co z kolacją?

– Nie wiem.

Tomek przewrócił oczami.

– No i co teraz?

– Możecie coś ugotować – zasugerowałam.

– Żartujesz?

– Nie.

Patrzyli na mnie, jakbym nagle zaczęła mówić w obcym języku.

– Ale ja nie umiem gotować – mruknął Tomek.

– To się nauczysz.

Mąż westchnął i wstał.

– Dobra, zamawiam jedzenie.

Tym razem nie zamierzali mnie przekonać. Tylko że ja też nie zamierzałam się poddać.

Dostali nauczkę

Bałagan rósł. Brudne ubrania zaczęły się piętrzyć w łazience. W lodówce została tylko woda i kilka smętnych plasterków sera. Atmosfera w domu była napięta. Ale ja czułam się lekko jak nigdy dotąd.

Minęło kilka dni. Wszyscy chodzili rozdrażnieni. Tomek nie miał co jeść, Zosia zgubiła gdzieś ulubioną bluzkę, a mąż rano wygrzebywał z szafy pogniecione koszule.

– Mamo, możesz chociaż zrobić zakupy? – jęknął Tomek.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie.

– Mamo, proszę, nie chcę żyć w takim bałaganie… – dodała Zosia.

Mąż westchnął ciężko.

– Może porozmawiamy? Wróćmy do tego, jak było.

Spojrzałam na nich. Zmęczonych, zdezorientowanych, szukających ratunku.

– Nie – powiedziałam stanowczo. – Teraz jesteśmy rodziną, a nie hotelem.

Wiedziałam, że właśnie wszystko się zmienia.

Byłam nieugięta

Początkowo próbowali jeszcze ignorować sytuację. Czekali, aż się złamię, aż wrócę do dawnej roli. Ale ja się nie złamałam. W końcu zaczęli działać. Tomek pierwszy zrozumiał, że nic samo się nie zrobi. Pewnego wieczoru podszedł do mnie niepewnie.

– Mamo… Jak się pierze białe koszulki?

Zosia poszła krok dalej.

– Mamo, ja dzisiaj nakryję do stołu!

Mąż wrócił do domu i z dumą postawił na stole garnek.

– Zamówiłem jedzenie, ale od jutra gotujemy razem, co ty na to?

Nie odpowiedziałam od razu. Wzięłam widelec, spróbowałam. Było jadalne.

– Dobry początek – uśmiechnęłam się lekko.

Zajęło im trochę czasu, ale w końcu zrozumieli. Tomek zaczął regularnie wynosić śmieci, Zosia sama sprzątała swój pokój, a mąż nauczył się gotować więcej niż wodę na herbatę. Każdy miał swoje obowiązki. Pewnego wieczoru Tomek usiadł obok mnie na kanapie.

– Może obejrzymy coś razem?

– Chętnie. Ale najpierw ty zrobisz popcorn.

Roześmiał się i poszedł do kuchni. Wiedziałam, że właśnie odzyskałam rodzinę.

Agnieszka, 38 lat

Reklama

Czytaj także:
„W walentynki mąż w prezencie zająć się naszym dzieckiem. Sądził, że za to poświęcenie w nocy dostanie nagrodę”
„Córka wróciła ze studniówki z nasionkiem w brzuchu i nie widzi problemu. Może zapomnieć o studiach na długo”
„Planowałem oświadczyny w walentynki, ale moja dziewczyna wszystko zepsuła. Brak pierścionka zawdzięcza tylko sobie”

Reklama
Reklama
Reklama