Reklama

Moja mama zwykła mawiać w przypadku wystąpienia jakichś nagłych oraz niespodziewanych zawirowań życiowych, że życie to nie imieninowe menu i nie da się go od „a” do „z” zaplanować. Im jestem starsza i bogatsza w tzw. doświadczenie życiowe, tym wyraźniej dostrzegam rację w tym twierdzeniu...

Kiedy zaszłam w ciążę, postępując w zgodzie ze swoją poukładaną naturą, zaplanowałam sobie każdy szczegół związany z pojawieniem się dziecka. Między innymi sukcesywnie kupowałam niezbędne elementy niemowlęcego wyposażenia, chodziłam często i zgodnie z planem na wizyty lekarskie oraz wszelakie badania, smarowałam się kremami przeciw rozstępom, jadłam dużo warzyw i owoców, a nawet pisałam dziennik ciążowy w formie bloga, żeby nie stracić ani chwili z tego niezwykle ważnego okresu. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku... Niestety - do czasu. Pewnego dnia bowiem, podczas wizyty u prowadzącego moją ciążę ginekologa, dowiedziałam się, że m

Życie uczy pokory

am objawy zatrucia ciążowego. Pojawił się strach. Dotarło wówczas do mnie, że czasem choćby nie wiem jak bardzo człowiek się starał, nie da rady uniknąć komplikacji i trudności... Bywa, że są od nas niezależne.

Od momentu, kiedy urodziła się moja córcia, byłam gotowa zrobić naprawdę wszystko, co w mojej mocy, żeby rozwijała się zdrowo i radośnie. Szczególnie, że końcówka ciąży i poród okazały się bardzo trudne. Nie planowałam już, tak jak kiedyś, ale mocno wierzyłam, że dalsza część naszego wspólnego współistnienia z ukochanym maleństwem będzie przebiegała bezproblemowo. Niestety i w tym przypadku los wyznaczył mi inną ścieżkę. W piątym tygodniu życia córcia moja znalazła się w szpitalu z silnym zakażeniem układu pokarmowego. Przez pierwszy tydzień nie potrafiono nawet postawić diagnozy, co jej właściwie jest. Po trzech tygodniach leczenia antybiotykami i sterydami malutka została wypisana. Radość była wielka, choć byliśmy wszyscy wycieńczeni psychicznie i dużo bardziej pokorni. Około miesiąca cieszyliśmy się zdrowiem naszego dziecka. Pojawiło się ponowne zakażenie układu pokarmowego, które po dokładnych badaniach laboratoryjnych w trybie stacjonarnym, okazało się być spowodowane bakterią rozsiewaną głównie w warunkach szpitalnych. Znów silne leki, nieprzespane noce, strach o konsekwencje kolejnej antybiotykoterapii dla zdrowia takiego maluszka. Naprawdę cudem udało mi się nie stracić pokarmu i nadal karmić piersią. Jakiś czas później, kiedy trafiliśmy z córeczką do alergologa z podejrzeniem atopowego zapalenia skóry, padło przypuszczenie, że od samego początku kłopoty zdrowotne związane z przewodem pokarmowym naszego dziecka, były prawdopodobnie spowodowane alergią. Okazało się, że mamy w domu malutkiego alergika, choć absolutnie nikt w rodzinie nie jest uczuleniowcem.
Przez pierwszych kilka miesięcy ostro zmagaliśmy się z utrudnieniami, jakie niesie ze sobą ta coraz powszechniej występująca choroba. Znowu trzeba było przeorganizować nasze życie, żeby dostosować je do nowej, obcej sytuacji. Dziś wiemy o atopowym zapaleniu skóry bardzo dużo i wiele przerażających na początku tematów zostało oswojonych (jak choćby żywienie alergika, czy wystrój mieszkania), nadal jednak zdarza się, że choroba utrudnia nam mocno życie, a bywa, że je kompletnie dezorganizuje. Z wielu rzeczy musieliśmy nauczyć się rezygnować, choć nie jest to ani łatwe, ani przyjemne.

Są też jednak pozytywy takiej sytuacji, choć wiem, że wydaje się to niemal niemożliwe. Trudy związane z chorobą dziecka nauczyły mnie czerpać ogromną radość z każdej chwili spędzanej z moją córeczką. Oboje z mężem czujemy teraz mocniej, jak wielkim szczęściem jest uśmiech na twarzy naszej pociechy. Doceniamy też bardziej każdy dzień, jaki otrzymujemy od losu, w dobrym zdrowiu (pomijając alergię) i będąc razem. Cieszy nas nawet zwyczajna, ale za to wspólna codzienność. Może to bolesna lekcja, jakiej udzielił nam los, ale również cenna.

Maria Rogalska-Cichoń

Reklama
Reklama
Reklama