Reklama

Mała książeczka, której emocje z powodzeniem mogłyby starczyć na niejedną trylogię. Potężne świadectwo bólu i walki o dalsze życie, życie nawet wtedy, kiedy nikną do niego powody. Szkoda tylko, że na samym końcu, cukierkowe zakończenie psuje troszkę wrażenie z całości. To takie małe "ale", jednak tam jest.

Reklama

Nie ma gorszego nieszczęścia niż utrata własnego dziecka. Nie zrozumie tego nikt, kogo los nie doświadczył równie okrutnie. Nie ma gorszego bólu niż pustka, z którą zmierzyć się musi rodzic, którego przedwczesna śmierć pozbawiła tego co najważniejsze. Dziecka. Wyczekanego, czy też zesłanego przez los jako niespodzianka, dziecka kochanego, źródła dumy i miłości. Po prostu dziecka.

Reklama

Bohaterki "Na zakręcie" muszą obie zmierzyć się z pokładami nieopisanego bólu, po tym jak ich dzieci giną razem w wypadku motocyklowym. Początkowo nie mogąc znieść swojej obecności, Anna i Irena z czasem zbliżają się do siebie, aby wkrótce odkryć, że tylko razem są w stanie iść dalej. Małymi kroczkami, w swoistej wzajemnej zależności, budują dalsze życie, wiedząc że czas nie zalecza tak dużych ran, jest jednak w stanie je mocno zabliźnić. Tylko co wtedy, jeśli nawet po czasie, na wierzch ponownie wypłyną wzajemne pretensje?

Ta mała książeczka to przede wszystkim świadectwo dramatu, relacja z życia po tym, jak stanie się w nim coś, przed czym życie nigdy nie powinno nas stawiać. To zapiski myśli, refleksji i opisów otaczającego świata, zmian jakie się w nim dokonują, kiedy nie można podnieść się z koszmaru. To oburzenie na świat, że po śmierci kogoś bliskiego ma czelność iść dalej. To obraz tragedii wpływającej na wielu, nie tylko na pojedyncze jednostki. To wreszcie nieśmiałe, jednak optymistyczne chwile i myśli, że - mimo wszystko - warto jest jednak spróbować żyć dalej.
Trudno jest się tą książką nie wzruszyć, trudno nie zaangażować, trudno chociaż trochę nie dzielić bólu jej bohaterek. Trudno nie kibicować im w walce o życie, to normalne, najzwyklejsze, jednak ich własne. Nie w żałobie, ale takie, które przyniosłoby im spokój i ukojenie. Trudno też nie płakać. Kto ma własne dzieci, pewnie zapragnie nagle mocno je przytulić i nie wypuszczać z objęć przez co najmniej 40 lat. Szkoda tylko, że tą misternie utkaną z emocji książeczkę psuje trochę cukierkowe zakończenie, które wydaje się próbą ukojenia czytelnika niemalże na siłę. Zupełnie niepotrzebne. Bez tego, książka Krajniewskiej pozostawałaby wspaniałym świadectwem emocji, bólu i walki o lepsze jutro. Tak jest mały zgrzyt. Trochę szkoda.

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...