Sms po pomoc, czyli piszemy do Straży Miejskiej
Służby miejskie potrafią zaskakiwać. Nie tylko biurokracją, ale też "nowatorskimi" koncepcjami, mającymi sprawić, że poczujemy się bezpiecznie w naszym mieście. Nawet jeśli musimy wystukać w tym celu całkiem sporego smsa. Takiego opisującego wszystko, co właśnie się dzieje. Niebezpiecznego oczywiście.

Służby miejskie potrafią zaskakiwać. Nie tylko biurokracją, ale też "nowatorskimi" koncepcjami, mającymi sprawić, że poczujemy się bezpiecznie w naszym mieście. Nawet jeśli musimy wystukać w tym celu całkiem sporego smsa. Takiego opisującego wszystko, co właśnie się dzieje. Niebezpiecznego oczywiście.
Taka szlachetna inicjatywa została podobno podjęta z myślą o obywatelu. Przynajmniej tak twierdzą przedstawiciele Straży Miejskiej w Warszawie. To właśnie oni z dumą przedstawili pomysł nowatorskiego zgłaszania wszelkich niebezpieczeństw, jakie zbyt często mają miejsce w komunikacji miejskiej. Dlatego też uruchomiono specjalny, dziewięciocyfrowy numer, na który każdy, podróżujący tramwajem czy autobusem, będzie mógł pisać.

Fascynujące w tej inicjatywie jest znacznie więcej niż tylko sam numer, zbyt długi by ktoś mógł go zapamiętać, a tym samym bezużyteczny jako numer alarmowy. Największą kreatywność Straż wykazała tworząc metodę zgłaszania niebezpieczeństw. Otóż jeśli już uda nam się zapamiętać numer, należy na niego wysłać wiadomość o treści "POMOC". W smsie zwrotnym otrzymamy szablon, który należy wypełnić i ponownie odesłać do dzielnych strażników. W szablonie do wypełnienia jest nasze imię, nazwisko, numer boczny pojazdu, którym przyszło nam podróżować, oraz krótka charakterystyka niebezpieczeństwa w jakim przyszło nam uczestniczyć. Dopiero po odesłaniu całości możemy czuć się bezpiecznie. Teraz na pewno już nas szukają.
Ta rozkoszna inicjatywa nie przewiduje niestety, że potencjalny morderca/gwałciciel/złodziej/rabuś grzecznie poczeka aż skończymy pisać swojego smsa, zajmującego, kto wie, może znacznie więcej niż te statystyczne 160 znaków. W końcu charakterystyka potencjalnego zagrożenia może trochę zająć. Trudno jest uwierzyć, że w sytuacji prawdziwego niebezpieczeństwa, ktokolwiek będzie miał okazję, czy też nawet ochotę na mozolne wystukiwanie jakiejkolwiek wiadomości. Będzie uciekał. Opcjonalnie dzwonił na 112.
Pewnie zintegrowanie systemu i opracowanie szablonu kosztowało niemałe pieniądze. Poszło oczywiście z kieszeni podatnika. Kto wie, może ktoś odważy nam się za kilka miesięcy pokazać statystyki efektywności całego pomysłu. Obawiam się, że nie będą za dobre. A wy myślicie, że przez smsy będzie bezpieczniej?

