O pięknie
Nowa powieść Zadie Smith jest jeszcze lepsza niż jej głośny debiut „Białe zęby”. Tym razem nie pokaże nam jednak kolorowego Londynu.


Dojrzałość pisarska zaczęła się dla Zadie Smith jeszcze przed trzydziestką. Świadczy o tym jej wyśmienita powieść „O pięknie”, jeszcze lepsza niż głośny debiut. Wtedy opisywała wielonarodowy Londyn, teraz wyprawia nas w podróż transatlantycką, by zderzyć dwie brytyjsko-amerykańskie rodziny w środowisku amerykańskiego college’u.
Zderzenie zwaśnionych rodzin, temat stary jak literatura, Zadie Smith bierze na kanwę po raz kolejny i rozgrywa go w sposób iście nowoczesny. Odwołuje się bowiem do klasycznej powieści (choćby E.M. Forstera), w której konflikt wynikał najczęściej z różnic pochodzenia i majątku. Ale tutaj, czyli w dzisiejszym świecie, mamy do czynienia z inną jego formą, czyli z antagonizmem przekonań i poglądów. Monty Kipps, historyk sztuki, jest religijnym konserwatystą, a Howard Belsey specjalizujący się w Rembrandcie – liberalnym ateistą. Do tego dochodzą jeszcze mieszanki rasowe: Monty Kipps jest czarnym przeciwnikiem politycznej poprawności, a Howard białym Brytyjczykiem, którego żoną jest Kiki, „afrykańska królowa”, jak o niej mówią inne kobiety. Oni dwaj walczą ze sobą przede wszystkim na polu naukowym, zaś ich wieloosobowe rodziny zahaczają się w najbardziej niespodziewanych konfiguracjach. Przyciągają się i nienawidzą.
Na pierwszy plan wysuwa się jednak środowisko naturalne obu panów, czyli college. Zadie napisała bowiem powieść kampusową. Rozkłada w niej całą maszynerię uniwersytecką, choćby w świetnej scenie rady wydziału obnażającej walki koterii i napuszony język uniwersytecki. Mogą nam się tu przypomnieć inni „kampusowi” pisarze – David Lodge i przede wszystkim – polemicznie – Philip Roth. Powraca jeden z jego motywów: romans leciwego wykładowcy ze studentką. U Rotha taki związek bywał dla bohatera objawieniem, tutaj zaś jest jedynie wstydliwą przypadłością. I w przypadku kobiety nie wynika z czysto zmysłowych pobudek. Ponieważ, jak analizuje jedna z bohaterek, współczesne kobiety nie zmieniły się wiele – jak dawniej oszukują, czują jedno, a robią drugie, kierują się nie swoim pożądaniem, lecz autodestrukcją. Wszystkie, oprócz pewnej „afrykańskiej królowej”, która w tej książce ma najwięcej wspólnego z tytułowym pięknem.
Ta powieść – oprócz tego, że wciąga – imponuje. Choćby wielością planów, które narrator obejmuje spojrzeniem. Poza tym Zadie Smith ma swój wyjątkowy i rozpoznawalny żartobliwie ciepły ton narracji, dzięki któremu ten świat nie zostaje pognębiony do reszty. A mógłby! Wszak obserwujemy nieustanną kompromitację – spoza słów o moralności wyłania się podszewka: kłamstwo, podłość i nadużywanie autorytetu. Ale patrzymy na to wszystko jak na ludzką komedię, która w dodatku nie ma końca. Zresztą z przyjemnością śledziłabym ją dalej, bo 600 stron – jak się okazuje – to nawet za mało.
Justyna Sobolewska
Zadie Smith „O pięknie”, przeł. Zbigniew Batko, Znak, Kraków 2006

