Nieświeży romans
"Życie od kuchni" to filmowy fast food bez polotu.

Dość sympatyczna, ale całkowicie przewidywalna i pozbawiona polotu historyjka o ostrej jak nóż do siekania szefowej kuchni (Catherine Zeta-Jones), która uparcie trzyma się rozlicznych zasad, wierząc, że – tak jak w gotowaniu – w życiu istnieją niezawodne przepisy.
O tym, że się myli, przekonają ją: jej mała siostrzenica, która niespodziewanie, w smutnych zresztą okolicznościach, trafia pod jej dach, oraz niejaki Nick, nowy kucharz (jakoś nie wierzę w aktorski talent Aarona Eckharta). Ten ostatni to całkowite przeciwieństwo perfekcjonistki Kate – uwielbia bowiem operowe arie (przekonuje, że Pavarotti to świetny afrodyzjak) i fantazjowanie w kuchni.
I tak te przeciwieństwa odpychają się i przyciągają nad talerzami w myśl sprawdzonych receptur na romans, które niestety nie wyszły spod ręki adeptów filmowego odpowiednika akademii Le Cordon Bleu, lecz hollywoodzkich speców od fast foodu. Nie liczcie więc na filmową ucztę. "Życie od kuchni" przypomina raczej wizytę w przeciętnym barze, którego menu nie zmieniło się od lat. Co zresztą oznacza, że część widzów będzie wystarczająco usatysfakcjonowana. Ci, którzy także w kinie preferują świeżość i odkrywczość, tym razem niech zostaną w domu i sami ugotują sobie coś pysznego.
Małgorzata Sadowska/ Przekrój
"Życie od kuchni", reż. Scott Hicks, 103’, USA 2007, Warner, premiera 7 września 2007 r.

