Reklama

– Z pewnością jesteś zadowolony z aukcji – powiedziałam chłodno.
Nie było sensu unikać faktów. Sądziłam, że im szybciej przejdziemy do tej sprawy, tym prędzej się go pozbędę. Śmiech Kenny’ego zabarwiła nuta wstydu. Wydał z siebie chichotliwe parsknięcie niczym uczniak złapany na jakimś drobnym wykroczeniu.
– Taaa... cóż, potrzeby zmuszają człowieka... – odparł, gdy tylko pohamował wybuch. – Nie jesteśmy tak nadziani jak ty.
– Dlaczego do mnie dzwonisz, Kenny, po tylu latach? – zapytałam zbyt agresywnie, a mój lęk szybko przeszedł w oburzenie.
Zapanowała chwilowa cisza.
– Myślałem, że miło byłoby trochę pogawędzić – skłamał nieprzekonująco.
Wciąż stałam na tarasie i nagle sobie uświadomiłam, że cała drżę i to wcale nie z zimna. Weszłam do środka. Miałam mętlik w głowie. Ile wiedział... o tym, co działo się ze mną po jego wyjeździe? Nic. Z tego co wiem: nic. Czego więc chciał? Nie musiałam pytać. Kenny aż się palił, by mi dołożyć.
– Jakiś miły facet złapał mnie pewnego dnia... chciał się dowiedzieć, czy sprawia mi przyjemność myśl o nas... no wiesz, o na-
szym... – przerwał – ...o naszym romansie.
Ten termin był Kenny’emu wyraźnie obcy, ale jego użycie mu pochlebiało. Prawdopodobnie wciąż jeszcze był jednym z facetów „szybkiej przygody”.
– Zdaje się, że przedstawiamy całkiem niezłą wartość dla tych wszystkich brukowców – mówił dalej. – To, co robiliśmy, było szczególne i chyba nie dla prasy, wiesz, co mam na myśli?
Miałam tego dosyć. Kenny mógł być infantylny, mógł być niewyrobiony, ale nie był głupi i świetnie wiedział, jak mnie podejść.
– Kto to był i co mu powiedziałeś? – zapytałam lodowato.
– Daj spokój, Esther, nic – odparł, udając niewiniątko. – Nie panikuj. Powiedziałem tylko, że będę musiał o tym pomyśleć, a facet nazywał się chyba... John... tak, John Herbert, z tego nowego pisma, z „Clarion”.
John Herbert od lat dobierał mi się do skóry. Był moim najbardziej nieprzejednanym krytykiem i ostatnim człowiekiem, który mógłby grzebać w mojej przeszłości. Coraz bardziej mnie to niepokoiło.
– Ile ci zaproponował?
– Dziesięć patyków – odparł dumnie Kenny.
– Oczywiście, myślę, że zrobiłeś, co należało – powiedziałam, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Byłoby mi przykro, gdybyś z powodu swojej przyzwoitości zrezygnował z tych pieniędzy.
W słuchawce znów rozległ się infantylny chichot.
– Ależ jesteś troskliwa – odparł. – Wiesz, dopytywał się też o inne szkice.
Jak mogłam być tak głupia, by o nich zapomnieć?! W ciągu tych kilku dni, jakie spędziliśmy ze sobą, nieustannie go szkicowałam, ale zapamiętałam, że dałam mu tylko jeden rysunek; ten, który właśnie sprzedał. Mimo to nie mogłam zakładać, że Kenny kłamie. Cokolwiek miał, na pewno będzie to krępujące i niedwuznacznie seksualne, więc byłoby znacznie lepiej, gdyby pozostało tajemnicą.
– Nie wiedziałam, że masz jakieś inne. Chciałabym je zobaczyć. Może mogłabym ci przedstawić to, co zwykle nazywa się kontrpropozycją.
– Taaak... myślałem o tym samym... – odpowiedział nagle bardziej roztargniony, po czym ton jego głosu się zmienił, a słowa zaczęły padać szybciej. – Esther, muszę lecieć, ale może moglibyśmy kiedyś znowu pogadać. W przyszłym tygodniu, co? Cześć.
Rozmowa raptownie się skończyła, jakby centrala telefoniczna go odcięła. Cisnęłam słuchawkę na sofę z takim niesmakiem, jakby zostawił w niej jakieś zarazki, i zaczęłam przemierzać pracownię tam i z powrotem, w zdenerwowaniu pocierając ramiona. Cała się trzęsłam, choć oblał mnie zimny pot. W dość burzliwej karierze doświadczyłam już bardzo wielu rzeczy, ale jak dotąd nie było w niej szantażu.
Czego naprawdę chciał? Gdyby tylko forsa mogła powstrzymać go przed gadaniem z mediami, to ją miałam; gdyby miał inne szkice, także bym je od niego kupiła. Jego telefon był bardziej denerwujący. Nie to, co wiedział o mojej przeszłości, mnie niepokoiło; byłam pewna, że niewiele wie. Najbardziej przerażała mnie wizja reporterów zaczynających grzebać w moim dzieciństwie i wczesnej młodości. Zawsze zdecydowanie utrzymywałam swoją sztukę w czasie teraźniejszym, rozmyślnie zachowując pewien dystans do historii, która mnie ukształtowała. Pozostawiłam to wszystko za sobą jako siedemnastolatka, gdy przeprowadziłam się do Londynu, i nie chciałam, by przeszłość podążała za mną. Kenny pochodził z epoki, którą zachowałam wyłącznie dla siebie; z czasów, kiedy w moim życiu wydarzyło się wiele rzeczy, które sprawiły, że stałam się tym, kim – lub raczej powinnam powiedzieć: czym – jestem. W gruncie rzeczy niepokoił mnie „efekt odbicia”. Kenny był jak kamień, który wrzucony do wody, musi wywołać fale. Kręgi rozejdą się szeroko... chyba że, no właśnie... że zdołam je powstrzymać.
Wzięłam prysznic i zaczęłam się ubierać. Musiałam ukryć prawdziwą siebie: wyglądałam jak straszydło. Włożyłam więc długą czarną perukę, umalowałam usta na jaskrawoczerwony kolor i ubrałam się w nową czarną kreację mojej najlepszej przyjaciółki i projektantki, Petry Luciany. Przeistaczając się, próbowałam myśleć o tym, jak powstrzymać Kenny’ego, ale do głowy nie przyszło mi nic innego prócz jednego podstawowego pomysłu. Gdybym zdołała cisnąć do tej samej wody znacznie większy kamień, wytworzyłabym szersze kręgi, które odwróciłyby uwagę od jego małego kamyczka i ponownie skierowały ją na mnie; na mnie dzisiejszą.

Reklama
Reklama
Reklama