Kryminał na lato, cz. VI
Przeszła przez garaż, przeciskając się obok samochodu, a później wspięła się po paru stopniach do drzwi kuchennych. Były otwarte. Wchodząc, poczuła lęk...

(...)
Benny została zaproszona do Kinders na obiad. Bardzo się ucieszyła, nie tylko dlatego, że lubiła spędzać czas w towarzystwie Dennisa, ale także dlatego, że był on świetnym kucharzem. Przyszła około siódmej, z butelką wina jabłkowego Carey i stefanotisem, którego hodowała w szklarni. Przytrzymując chwiejącą się niepewnie na jej ręce doniczkę, otworzyła furtkę. Kawałek ogrodu okalający dom, pełen margerytek i agapantusów, był tak suchy, że Benny miała wielką ochotę chwycić w ręce konewkę. Zapukała delikatnie do niebieskich drzwi wejściowych i czekała. Nikt nie podszedł, więc zapukała jeszcze raz, tym razem tak głośno, jak pozwalała jej na to wrodzona nieśmiałość. Z tym samym rezultatem.
Potem przeszła przez garaż, przeciskając się obok samochodu, a później wspięła się po paru stopniach do drzwi kuchennych. Były otwarte. Wchodząc, poczuła lęk. Jeśli Dennis był w środku i nie usłyszał jej pukania, to mógł przebywać tylko w jednym miejscu. Kuchnię wypełniały ciepłe, wspaniałe zapachy. Benny postawiła wino i kwiat na idealnie czystym blacie i weszła do wyłożonego dywanem korytarza prowadzącego do dalszej części mieszkania.
– Halo!
Zajrzała na próżno do salonu. Popołudniowe słońce rozświetlało piękne chińskie dywany, pobłyskiwało na złoconych, ozdobnych ramach obrazów. Kilka żółtych róż, mnóstwo książek i gazet. Z głośników dochodziło ciche, smutne zawodzenie, w którym rozpoznała pieśni saraceńskie z czasów wypraw krzyżowych. Minęła łazienkę i przystanęła na chwilę przy ascetycznej jak cela mnicha sypialni Dennisa. Drzwi były szeroko otwarte. Zakaszlała głośno w przestrzeń i jeszcze raz zawołała. Cisza. Zostało już tylko pomieszczenie z machinami wojennymi.
Mieszkanie miało cienkie ściany wysokości około trzech metrów i podwieszane sufity. Kiedy było się w środku, jego otoczenie było niewidoczne, a tym samym nie wywoływało strachu. To samo mieszkanie widziane przez jedno z wąskich okien pod dachem Kinders wydawało się niezwykle delikatne. Dające się łatwo zniszczyć, zupełnie jak namiot alpinisty przycupnięty między cichymi i stromymi urwiskami z białego gipsu, na który czyhają wielkie dinozaury z żelaza, stali i drewna, wyrastające z błyszczącej posadzki.
Stojąc przed drzwiami prowadzącymi do tej wielkiej sali, miała już gotową strategię. Ogarnie ją jednym spojrzeniem, szybkim, lecz dokładnym. W ten sposób dowie się, czy Dennis tam jest, a jeśli tak, to gdzie. Potem ruszy prosto do niego, ostrożnie i patrząc pod nogi. Przy drugim kroku na pewno będzie już mniej przerażona. Za trzecim jeszcze mniej. I tak dalej...
Poza tym, mruknęła do siebie, otwierając drzwi, przecież one nie są żywe. Zobaczyła go od razu. Stał naprzeciw gigantycznej katapulty, patrząc na ciężkie, drewniane kule, przerażające liny i zębatki. W bezruchu, jak pomnik, z założonymi do tyłu rękami. Benny, choć przepełniona lękiem, cicho do niego podeszła.
– Dennis! – Odczekała chwilę, zawahała się. – Mój drogi, czy wszystko w porządku?
Po chwili milczenia Dennis pokręcił głową i westchnął.
– Co się stało? – nalegała Benny. – Coś nie tak?
– Nie jestem pewien. Ale chyba nic. – Uśmiechnął się, ale na jego twarzy widać było zaniepokojenie. Potem, odwracając się, dodał z pewnym roztargnieniem, jakby sam do siebie: – A może w tej machinie... jest duch.
– Och! – Benny wydała stłumiony okrzyk, jakby ktoś oblał jej twarz zimną wodą. – Straszne! Duch, och!
Dennis chwycił ją za rękę, czego nigdy do tej pory nie robił. Musi się naprawdę martwić, pomyślała Benny. Z ulgą odwróciła się razem z nim od śmiercionośnego mechanizmu i odeszła. Wkrótce znaleźli się na zewnątrz tego okropnego miejsca.
– Dobrze cię widzieć, Benny. Przepraszam, że mnie nie było, gdy przyszłaś. – Dennis nalał lampkę madery, do której Benny miała wyjątkową słabość. Usiadła przy stole, podczas gdy on wyjął z piekarnika małą, niebieską, żeliwną brytfankę. – Turbot w sosie z białego wina.
– Wspaniale. Myślisz, że to prawda, że ryby dobrze wpływają na mózg?
– Nie tak dobrze – odpowiedział Dennis, nakładając na talerze małe marchewki i młode ziemniaki – jak książki, muzyka czy malarstwo.
Zjedli w jadalni, siedząc na miękkich, sprężystych fotelach i trzymając na kolanach tace. Były bardzo wygodne w użyciu: włożyli pod nie duże poduchy, tak by się nie przesuwały i nie spadały z całym daniem na podłogę. Benny ochoczo zgodziła się na kolejną lampkę wina, tym razem białego. Wiedziała, że może sobie na to pozwolić. Nie będzie tak jak wtedy z Kate. Z Dennisem nie wpadała w stan głupkowatej wesołości. Wydobywał z niej to co najlepsze. Skupiając całkowicie uwagę na wszystkich wypowiadanych przez nią słowach, nadawał im ważność. Nigdy nie czuła potrzeby pospiesznego zapełniania przerw w rozmowie, jak zdarzało się jej to przy obcych. Chwile ciszy były raczej jak krótki odpoczynek podczas wspaniałego spaceru.
– Ten turbot jest wyborny.
– Całe szczęście. Kupiłem go w czwartek, ale wróciłem do domu zbyt późno, by go przyrządzić.
– Przez pracę?
– Można tak powiedzieć.
Benny to ostatnia osoba, której mógł o tym powiedzieć. Wszystko, co w najmniejszym stopniu odbiegało od normalności, mogło ją zmartwić. Jakieś naprawdę tajemnicze zdarzenie spowodowałoby, że zżerałaby ją troska o niego. Ale Dennis chciał porozmawiać o swoim niepokoju. Miał nadzieję, że inny punkt widzenia rzuci nowe światło na całą sprawę. Pokaże, że to wszystko, jak może się w rzeczywistości okazać, jest zwykłym nonsensem. Myślał o tym całe przedpołudnie i prawie postanowił, że porozmawia z Mallorym.
– Mieliśmy dzisiaj pierwsze spotkanie.
– Naprawdę? – Był trochę rozczarowany. Jako doradca finansowy nowej firmy miał nadzieję, że będzie na nim obecny. – Jak poszło?
– To było bardzo pasjonujące! Oczywiście nie rozmawialiśmy o pieniądzach, bo nie było ciebie. Kate opracowała krótką reklamę, którą umieścimy w poniedziałek w "The Times". Zdecydowaliśmy też, jak nazwać firmę. Przepraszam.
Benny zrobiła przerwę, żeby dokończyć turbota i dopić wino. Dennis, rozbawiony faktem, że wypowiadała niemal każde zdanie w pierwszej osobie liczby mnogiej, czekał z uśmiechem.
– Oczywiście mieliśmy długą listę propozycji, ale muszę przyznać, że niektóre z nich były dość nietrafne. Ostatecznie jednak ograniczyliśmy się do trzech. Pierrot Press, co było propozycją Kate, Książki Ogniotrwałe, zaproponowane przez Mallory’ego...
– To mi się podoba – przerwał Dennis. Przypomniał sobie kroniki filmowe, w których pokazywano stosy płonących książek w krajach pod rządami tyranów. – To dobre.
– To prawda – przytaknęła Benny – ale Kate stwierdziła, że nie każdy zrozumie sym... eee... symbolikę...
– Masz na myśli, że ktoś mógłby zrozumieć nazwę dosłownie?
– Właśnie. Tak więc okazało się... – Benny była zakłopotana i zachwycona jednocześnie. Nie mogła prawie mówić i wydawało się, że kolejne słowa wyduszono z niej wbrew jej woli: – ...że wybrano moją propozycję.
– Benny!
– Naprawdę. – Jej twarz promieniowała szczęściem. Pokiwała głową. – Moją.
Siedzieli, uśmiechając się do siebie, tak samo poruszeni.
– A więc?
– Przyszły mi to do głowy... bo wiosną w sadzie jest ich tak dużo i Carey bardzo je lubiła. Poza tym są na pięknej akwareli w bibliotece i Kate pomyślała, że można by ją wykorzystać jako nasz znak firmowy. Tak więc będziemy się nazywać... Celandine Press!
– Trzeba to uczcić. – Dennis dolał im wina. – Ależ ty jesteś bystra, Benny.
Benny poczuła na twarzy falę szczypiącego gorąca. Jak tylko sięgała pamięcią, nikt jej jeszcze nie powiedział, że jest bystra.
– Jutro zaczniemy się rozglądać za wyposażeniem. Komputerami, drukarkami i tym wszystkim.
– W niedzielę? – Dennis był zawiedziony. Następny dzień był idealny na rozmowę z Mallorym.
– Teraz takie miejsca są otwarte codziennie – odpowiedziała Benny. – Przywiozą mnie potem do domu, a później pojadą do siebie na kilka dni, żeby się spakować.
– Rozumiem. – Kilka dni to niedługo. Zadzwoni do Mallory’ego, zanim wyjadą. Ustali konkretny termin spotkania. – Masz ochotę na tartę czekoladową?
– Tak, proszę.
Dennis podał tartę i gęstą śmietanę w szklanych miseczkach w kształcie nenufarów. Po chwili odłożył swoją na mały stolik.
– Chodzi o to, że... eee... mam takiego znajomego.
– Tak? – Wsuwając beztrosko deser, Benny miała teraz małe, brązowo-kremowe wąsy. – To jest przepyszne.
– Napisał powieść.
– Jaką powieść?
– Chyba historyczną. Czy coś takiego odpowiadałoby Celandine Press?
– Jeśli tylko ma wartość literacką, jak mówi Kate.
– W tym względzie... – Dennis wydawał się niepewny.
– Nie martw się – powiedziała Benny. – Znasz to powiedzenie: "Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz". Jak się nazywa twój znajomy?
Dennis popatrzył na nią zdumiony.
– Żebym wiedziała, na kogo mam zwracać uwagę.
– Walker.
– Namów go, żeby nam to przysłał – powiedziała Benny – a ja się tym zajmę osobiście.
(...)

Fragment pochodzi z książki Caroline Graham, "Duch w machinie", przeł. Anna Sawicka-Chrapkowicz, wydawca: GWP, data premiery: 20.09.2007. Dodatkowe informacje na blogu: midsomer.blox.pl
Lubisz takie opowieści? Stwórz własną historyjkę z dreszczykiem! Czytaj i pisz: kryminalne zagadki internautów

