Reklama

Chłopaki z „Trainspotting” spotykają się po latach na zapyziałych przedmieściach Edynburga. Co może z tego wyniknąć? Z pewnością niezła chryja.
Tym razem chcą odnieść sukces w przemyśle pornograficznym, nakręcić świński film i zarobić dużo pieniędzy. Niestety, nie są już przyćpanymi młodzieńcami z marnej dzielnicy, ale dorosłymi facetami z masą dorosłych problemów. „Porno” to książka gorzka i cyniczna, niepozostawiająca wątpliwości co do ceny, jaką trzeba płacić za utratę młodzieńczych złudzeń. Do tego jest zawadiacko wręcz obsceniczna, często na granicy żołądkowej wytrzymałości (o dobrym smaku nawet nie wspominając).
Welsh dobrze się bawi wszelakim plugastwem i trzeba mu przyznać, że – przyjąwszy jego warunki gry – można zasmakować w czarnym humorze tej dzikiej, szkockiej ballady. Scena genitalnej kontuzji jednego z bohaterów sprawiła, że mało nie spadłem z krzesła. Z ekspresyjnych monologów niejakiego Begbiego dumni byliby nawet Rosjanie, najpiękniej przeklinająca nacja świata. W oryginale „Porno” jest częściowo napisane w soczystym edynburskim slangu, myślę więc, że zapoznanie się z wersją angielską mogłoby dostarczyć czytelnikowi niecodziennych przeżyć. Tym bardziej że polskie wydanie nie ustrzegło się wad. Redaktor książki ograniczył się do poprawienia literówek w edytorze tekstu, natomiast zasady polskiej interpunkcji nie są mu bliżej znane. Doceniając wysiłek tłumacza włożony w rozplątywanie zawiłości szkockiego dialektu, nie sposób jednak zrozumieć, dlaczego problemy sprawia mu składnia ojczystego języka. Gdyby nie talent i poczucie humoru Irvine’a Welsha, książki w ogóle nie dałoby się czytać. Na szczęście sequel „Trainspotting” broni się sam, a jak wiadomo, nie każdemu sequelowi jest to pisane.

Piotr Kofta

Irvine Welsh „Porno”, przeł. Jarosław Rybski, Etiuda, Kraków 2006

Reklama
Reklama
Reklama