Hermes lustrator
Henryk Waniek znów na tropie boga awanturnika. Autor od czasu do czasu bywa gościem alternatywnych rzeczywistości.

Miewaliście czasem uczucie, że coś albo ktoś daje wam tajemne znaki? Rozsiewając je tu i tam, w niejasnym porządku, bez widocznego celu i sensu. Budzicie się i słyszycie zza ściany dziwny dźwięk w rytmie walczyka. Wchodzicie do tramwaju i po chwili pojawia się ten sam dźwięk, tym razem wydobywający się cichutko ze słuchawek tkwiących w uszach rudej panienki z plecakiem. Trzy godziny później słyszycie go w sklepie z butami podczas przymierzania kapci.
Wiecie, co mam na myśli.
To stuka do nas inny świat, którego wiotki cień pojawia się i znika, wystawiając naszą codzienną racjonalność na próbę trzeźwości. Niepostrzeżenie wiele rzeczy zaczyna nam się ze sobą kojarzyć. Jakieś liczby, układ liści na drzewie, uczucie bólu w kolanie, gdy wymawiamy takie czy inne słowo. Mogą to być zwykłe urojenia, oczywiście, ale ziarno niepokoju zostaje zasiane. Coraz częściej nasłuchujemy, rozglądamy się, wytężamy uwagę. Zapewne z takich znaków wzięła się kiedyś alchemia i inne ezoteryczne nauki, nie mówiąc już o równoległych światach powstałych w wyobraźni pisarzy i malarzy.
Henryk Waniek od czasu do czasu bywa gościem takich alternatywnych rzeczywistości. Gdyby nie te odwiedziny, nie mielibyśmy okazji oglądać jego obrazów, na których świetliście i precyzyjnie odmalowuje te wizyty. Nie mielibyśmy też okazji czytać jego powieści i wspaniałych esejów o wędrówkach po Górach Śląskich, czyli Sudetach. I w ogóle po Śląsku, terenie zdawałoby się banalnie przyziemnym, ale tak naprawdę kryjącym w sobie wiele mistycznych tajemnic od wieków znanych filozofom i alchemikom.
Podczas jednej z tych wędrówek wdepnął do pewnego wrocławskiego antykwariatu. Tam trafił na stary niemiecki periodyk z 1914 roku opisujący historię śląskich ewangelików, między innymi dzieje niejakiego Hermanna Daniela Hermesa, kaznodziei, nauczyciela, autora rozpraw i hymnów, wysokiego urzędnika pruskiego za czasów Fryderyka II i Fryderyka III, rodem z małego śląskiego miasteczka Petznick (dzisiaj Piaśnice), urodzonego w 1731 roku, zmarłego zaś – w nędzy i pohańbieniu – w 1807.
Nasz malarz, pisarz i podróżnik zapewne nie zwróciłby uwagi na ten antykwaryczny szpargał, gdyby nie imię/nazwisko Hermes. Otóż Waniek od lat ma na punkcie Hermesa, greckiego boga handlarzy i złodziei, olimpijskiego posłańca ze skrzydełkami u stóp i ojca nauk hermetycznych, coś w rodzaju łagodnej obsesji. W 1994 roku poświęcił mu zbiór esejów "Hermes w Górach Śląskich". Znalezisko we wrocławskim antykwariacie posłużyło za pretekst do kolejnego eseju – "Inny Hermes" – zamieszczonego potem w książce pod tym samym tytułem (2001 rok). Ten inny Hermes, tym razem prawdziwy, to "awanturnik stojący na czele intrygi polityczno-religijnej, (...) typ przebiegły i amoralny w stopniu dorównującym swemu mitycznemu, greckiemu pierwowzorowi".
Tenże sam Hermann Daniel został po latach bohaterem najnowszej powieści Wańka "Sprawy Hermesa". Jego historia jest dokumentalnym powtórzeniem opisanego w tamtym eseju życiorysu awanturnika z Petznick, tyle że teraz ubarwionym powieściową fikcją. Rzecz dzieje się w zaświatach, nicią przewodnią zaś jest pośmiertny proces wytoczony Hermesowi przez nowo nastałe władze, które w końcu obaliły jego despotyczne, cenzorskie, obsesyjne i pseudoreformatorskie zapędy. Cierpliwość się wyczerpała, gdy stworzył coś w rodzaju specjalnej komisji lustracyjno-weryfikacyjnej.
Dlaczego Waniek zdecydował się raz jeszcze wrócić do innego Hermesa? Czyżby chciał inaczej, w barwniejszej formie opowiedzieć piórem tyle jadowitym, ile lekko kpiarskim o mało znanym fragmencie dziejów Europy z końca XVIII wieku? A może trzeba czytać tę niezwyczajną książkę jako prawzór naszej najnowszej historii, w której aż roi się od innych Hermesów, wnuków i prawnuków tamtego kaznodziei ze Śląska? Sami sobie odpowiedzcie.
Henryk Waniek, "Sprawa Hermesa", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 332, 29,50 zł

