"Charlie St. Cloud" - We-Dwoje.pl recenzuje
Wzruszająca, mądra, pełna nadziei powieść Bena Sherwooda, po którą naprawdę warto sięgnąć. Nie bez przyczyny książka ta trafiła na listę światowych bestsellerów.

Wzruszająca, mądra, pełna nadziei powieść Bena Sherwooda, po którą naprawdę warto sięgnąć. Nie bez przyczyny książka ta trafiła na listę światowych bestsellerów.

Charlie St. Cloud w wieku szesnastu lat spowodował wypadek samochowy, w którym śmierć poniósł jego kochany brat, Sam. Zanim Charliemu przywrócono funkcje życiowe, przez chwilę przebywał z Samem w zaświatach, w których obiecał, że nigdy go nie opuści. I właśnie wokół tej przysięgi toczy się jego życie, nawet trzynaście lat po tragedii. Charlie po wypadku obdarzony został darem widzenia ducha, dzięki któremu mógł rozmawiać ze zmarłymi i dzięki czemu nie stracił kontaktu z bratem. Podjął się pracy na cmentarzu Waterside. Rozkład jego dnia wyznaczały tabele z godzinami zachodów słońca. Granice, których nie mógł przekroczyć, żeby spotkać się z Samem, określały wyrysowane na mapie kręgi. Być może Charlie trwałby w swoim postanowieniu do końca życia, a może nawet zostałby pochowany u boku brata ze lśniącą, mosiężną kosiarką do trawy na grobie, gdyby pewnego dnia w jego zorganizowane życie nie wkroczyła przebojowa Tess Carroll...
„Charlie St. Cloud” to idealna pozycja dla wrażliwych osób uwielbiających zagłębiać się w melancholijne opowieści, a może nawet uronić przy nich trochę łez. O książce na pewno usłyszeliście za sprawą ekranizacji Burra Steersa. Może nawet ją widzieliście. O ile Zac Efron dosyć przekonująco wypadł w roli Charliego, sam film nie zebrał pochlebnych recenzji. I trudno się temu dziwić. Obraz nie dorównuje książce. Jestem pewna, że jedynie zagorzałe fanki gwiazdy High School Musical, którą mogliśmy podziwiać w naprawdę wielu zbliżeniach, poczuły się w pełni usatysfakcjonowane tym seansem. Książka jest ckliwa, ale nie aż tak jak film. Oczy na zmianę robią się szkliste, bądź się uśmiechają. Braterska miłość łącząca Charliego i Sama wprawia w podziw. Nie znam bowiem rodzeństwa, które łączyłaby aż tak silna więź. Historia chłopaka balansującego między światem żywych a umarłych skłania do przemyśleń nad własnym życiem. Do przeprowadzenia rachunku sumienia i zadania sobie dwóch istotnych pytań: Czy rzeczywiście czerpiemy z życia pełnymi garściami? Czy może wręcz przeciwnie - zamykamy się w skorupie strachu, bojąc się dojrzałości, podejmowania decyzji, jednym słowem unikając życia?
W miejcu tym chciałabym przypomnieć słowa Henry’ego Davida Thoreau, które utkwiły mi w pamięci po obejrzeniu „Stowarzyszenia umarłych poetów” Petera Weira i które codziennie powtarzam sobie jak mantrę. Myślę bowiem, że oddają one to, co chce nam powiedzieć Ben Sherwood: Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie. Chciałem żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję, aby wykorzenić wszystko co nie jest życiem, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem...
„Charlie St. Cloud” to książka z gatunku tych, które połyka się w całości. To magiczna historia, która urzeka bijącym z niej ciepłem. Gorąco polecam!

