Bryan Adams "Bare Bones" - We-Dwoje.pl recenzuje
W dzisiejszych, wspomaganych przez syntezatory i komputery czasach, rzadkością jest znalezienie muzyka, który tę technologię ma w głębokim poważaniu.

- Marta Czabała
W dzisiejszych, wspomaganych przez syntezatory i komputery czasach, rzadkością jest znalezienie muzyka, który tę technologię ma w głębokim poważaniu.
Takiego, który oprócz tworzenia lub współtworzenia własnej muzyki, pisania własnych tekstów, rezygnuje chętnie też z efekciarskich sztuczek, mających na celu urozmaicenie show, co w rzeczywistości jednak bywa często próbą odwrócenia uwagi od własnych niedociągnięć. Muzyka, który nie wie czym jest śpiewanie z playbacku. Muzyka, który potrafi pojawić się na koncercie sam, z jednym może akompaniującym mu pianistą i tą prostotą porwać tłumy. Muzyka, który od lat zachwyca nas swoim głosem. Bryana Adamsa.

Krytycy od lat wytykają kanadyjskiemu artyście, że każdy jego album przypomina wszystkie poprzednie. Zgodnie jednak zauważają, że najwyraźniej Adams odpowiada na potrzeby swoich wielbicieli, bo też każdy jego album rozchodzi się jak przysłowiowe świeże bułeczki. Będący u szczytu popularności od wczesnych lat 80tych, Adams ma na koncie kilkanaście hitów, które już na zawsze pozostaną w grupie klasyków rocka. To jeden z tych muzyków, który - niezależnie od upływu lat - zawsze będzie miał rzesze wielbicieli. To dla nich Bryan Adams jest niemalże nieprzerwanie w trasie, odwiedzając nie tylko większość miast na amerykańskim kontynencie, ale też podróżując po Europie czy Azji. Jego koncerty, często organizowane w urokliwych miejscowych zamkach, przyciągają tłumy.