Anna Gavalda "Po prostu razem" - fragment 3.
Camille piła małymi łyczkami. Siedziała w kawiarni naprzeciw restauracji, w której matka wyznaczyła jej spotkanie.

- Kawę?
- Nie, poproszę colę.
Camille piła małymi łyczkami. Siedziała w kawiarni naprzeciw restauracji, w której matka wyznaczyła jej spotkanie. Położyła na płask dłonie po obu stronach szklanki, przymknęła oczy i oddychała powoli. Te obiady, choć rzadkie, zawsze przewracały jej wszystko w środku. Wychodziła po nich złamana wpół, na chwiejących nogach, jakby odarta ze skóry do żywego. Zupełnie jakby jej matka, z sadystyczną i prawdopodobnie nieświadomą skrupulatnością, rozdrapywała wszystkie rany, jedną po drugiej. Ujrzała ją w lustrze za butelkami, jak wchodzi do Palais de Jadę. Camille wypaliła papierosa, poszła do toalety, zapłaciła za napój i przeszła na drugą stronę ulicy.
Dostrzegła jej przygarbioną sylwetkę i usiadła naprzeciw, biorąc głęboki oddech:
- Dzień dobry, mamo!
- Nie ucałujesz mnie? - usłyszała jej głos.
- Dzień dobry, mamo - powiedziała wolniej.
- Wszystko w porządku?
- Dlaczego o to pytasz?
Camille uchwyciła brzeg stolika, żeby natychmiast nie wstać.
- O to zazwyczaj ludzie pytają przy spotkaniu...
- Nie jestem „ludzie”...
- Kim więc jesteś?
- Och, proszę, nie zaczynaj znowu!
Camille odwróciła głowę i przyjrzała się obrzydliwym dekoracjom ze stiuku i pseudoazjatyckim płaskorzeźbom. Inkrustacje, zamiast z macicy perłowej, wykonano z plastiku, łatając je żółtym fornirem.
- Ładnie tu...
- Nieprawda, okropnie. Ale, wyobraź sobie, nie mam pieniędzy, by cię zaprosić do Tour d’Argent. Zresztą nawet gdybym je miała, nie zabrałabym cię tam... Biorąc pod uwagę, że jesz jak wróbelek, byłoby to wyrzucanie pieniędzy w błoto...
Tylko spokój.
Zaśmiała się gorzko:
- Zauważ, że mogłabyś tam spokojnie pójść beze mnie! Nieszczęście jednych jest radoś...
- Przestań natychmiast - zagroziła Camille. - Przestań, bo wyjdę. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, powiedz, to ci dam.
- To prawda, panienka pracuje... Dobra praca... Poza tym interesująca... Sprzątaczka... Niesamowite, gdy pomyślę, jaką jesteś bałaganiarą... Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, wiesz?
- Stop, mamo, stop. Nie możemy tak dalej. Nie możemy, rozumiesz?! Ja nie mogę. Znajdź sobie inny temat, proszę. Znajdź inny temat...
- Miałaś taką dobrą pracę i wszystko zmarnowałaś...
- Dobra praca... Co za bzdura... Nawet jej nie żałuję, nie byłam szczęśliwa...
- Nie zostałabyś tam do końca życia... A poza tym co to znaczy być szczęśliwą? Takie nowe modne słowo... Szczęśliwa! Szczęśliwa! Jeśli sądzisz, że żyjemy na tym świecie po to, żeby się bawić i zbierać kwiatki, to się grubo mylisz, dziewczyno...
- Nie, nie, zapewniam cię, nie wierzę w takie rzeczy. Miałam dobrą szkołę i wiem, że jesteśmy tu po to, aby obrywać po dupie. Wystarczająco często mi to powtarzałaś...
- Czy już panie wybrały? - spytała kelnerka. Camille uścisnęłaby ją.
Jej matka rozsypała pigułki na stole i policzyła je palcem.
- Nie masz dość łykania tego gówna?
- Nie mów tak o czymś, o czym nie masz pojęcia. Bez nich długo bym nie pociągnęła...
- A skąd ta pewność? A tak w ogóle, to dlaczego nigdy nie zdejmujesz tych obrzydliwych okularów? Nie ma tu przecież słońca...
- Lepiej się z nimi czuję. Dzięki nim widzę świat taki, jaki jest...
Camille zdecydowała się uśmiechnąć do matki i poklepać jej dłoń. Miała wybór - albo to, albo skoczyć jej do gardła, żeby ją udusić.
Matka rozchmurzyła się, trochę ponarzekała, powiedziała coś o samotności, głupocie swoich koleżanek i problemach współlokatorki. Jadła z apetytem i z niezadowoleniem stwierdziła, że córka zamawia kolejne piwo.
- Za dużo pijesz.
- To akurat prawda! No, napij się ze mną! Choć raz nie mówisz głupot...
- Nigdy mnie nie odwiedzasz...
- A teraz co robię?
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? Zupełnie jak twój ojciec...
Camille zesztywniała.
- Aha! Nie lubisz, jak o nim mówię, co?! - wykrzyknęła triumfująco.
- Mamo, proszę... Nie poruszaj tego tematu...
- Mówię, co mi się podoba. Nie kończysz dania?
- Nie.
Matka pokręciła głową na znak dezaprobaty.
- Spójrz na siebie... Wyglądasz jak kościotrup... Jeśli sądzisz, że to się podoba facetom...
- Mamo...
- Co „mamo”? To normalne, że się o ciebie martwię. Nie po to się rodzi dzieci, żeby patrzeć, jak obumierają!
- A ty, po co mnie urodziłaś, co?
W tej samej chwili, w której wypowiedziała to zdanie, Camille wiedziała, że posunęła się za daleko, i zaraz będzie wielka scena żalu. Żadna niespodzianka, numer tysiąckrotnie powtarzany i dopracowany: szantaż uczuciowy, krokodyle łzy i groźba samobójstwa. W tej lub innej kolejności.
Matka płakała, wypominała córce, że ją zostawiła tak samo, jak jej ojciec piętnaście lat wcześniej; przypomniała, że nie ma serca, i spytała, co jeszcze może ją na tym świecie trzymać.
- Daj mi choć jeden powód, by tu zostać, jeden.
Camille skręcała sobie papierosa.
- Słyszałaś, co powiedziałam?
- Tak.
- No więc?
- …
- Dziękuję, kochanie, dziękuję. Twoja odpowiedź nie mogła być jaśniejsza...
Pociągnęła nosem, położyła na stole dwa bony Sodexo i poszła sobie.
Nie można się wzruszać, nagłe wyjście było zawsze apogeum, jakby kurtyną dla wielkiej sceny żalu.
Zazwyczaj artystka czeka na koniec deseru, ale dziś spotkały się w chińskiej restauracji i matka nie przepadała za ich racuchami, owocami liczi i innymi, zbyt słodkimi łakociami...
Tak, nie należy się wzruszać.
Było to trudne ćwiczenie, lecz Camille zdążyła z czasem dojść do wprawy... Postąpiła więc tak jak zazwyczaj i spróbowała się skoncentrować na powtarzaniu w myślach niektórych prawd. Jakichś prostych, rozsądnych zdań. Skleconych na szybko, podtrzymujących na duchu stwierdzeń, które pozwalały jej widywać się z matką... Przecież te spotkania na siłę, te wymuszone i absurdalne rozmowy nie miałyby sensu, gdyby nie była pewna, że jej matka wynosi z nich jakąś korzyść. A dla Catherine Fauque niewątpliwie stanowiły one wielkie dobrodziejstwo. Wycieranie się osobą swojej córki jak szmatą sprawiało jej dużą pociechę. I nawet gdy często skracała spotkania, wychodząc obrażona, i tak zawsze była z nich zadowolona. Zadowolona i syta. Pełna nędznej dobrej woli, patetycznego triumfu i złych myśli do przeżuwania aż do następnego spotkania.
Camille zabrało trochę czasu, nim to pojęła, a zresztą sama na to nie wpadła. Ktoś jej w tym pomógł. Kiedyś pewne osoby z jej otoczenia, gdy jeszcze była zbyt młoda, by oceniać Catherine, podsunęły jej klucz do zrozumienia zachowania matki. Tak, ale od tego czasu minęły wieki, a tych wszystkich ludzi, którzy kiedyś nad nią czuwali, już teraz nie było...
I dziś biedna się męczyła.
Bardzo.

