Nie skończył się jeszcze listopad, a już większość sklepów wystawiła na ekspozycjach choinki. Centra handlowe przyozdobiły się taką ilością światełek, że prąd na ich utrzymanie mógłby pewnie z powodzeniem dać energię małemu krajowi gdzieś w Afryce.
Wyczuwając koniunkturę, radia po raz kolejny rozpoczęły nadawanie nieszczęsnego „Last Christmas”. Na razie raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Apogeum przyjdzie w trzecim tygodniu grudnia, gdzie każda stacja będzie nadawała piosenkę kilka, jeśli nie kilkanaście razy dziennie. A my kolejny raz przysięgniemy sobie, że nie będziemy już tego nigdy słuchać.
Tłumy ruszyły do centrów handlowych. Ilość osób na metr kwadratowy powiększyła się o kilkaset procent niemalże w kilka dni. Fakt, część z nich stanowią rodzice, wygonieni z dworu znacznie niższą niż niedawna temperatura oraz wcześniejszym zachodem słońca. A dziecko niestety, wymaga rozrywek, chociażby fontanny, jaka w centrum handlowym staje się główną atrakcją dla posiadaczy 1,2 latków. Większość to jednak dalej klienci, których jak magnes przyciągnęło hasło: Świąteczne zakupy.
Podobno w Stanach Zjednoczonych pierwsze bożonarodzeniowe promocje rozpoczynają się już w sierpniu. Trudno jest winić za to sklepy, w końcu każdy chce zarobić ile może, a w handlu, jak na wojnie – wszystkie chwyty są dozwolone. Ale jakie usprawiedliwienie mamy my, że niemalże zbrojnymi oddziałami ruszamy szturmować sklepy i centra handlowe, snując się po nich niemalże godzinami, atakując każdą najmniejszą promocję, jakby ten właśnie towar stanowił o naszym życiu lub śmierci? Świąteczne zakupy wydają się przywracać w ludziach pierwotne instynkty, a spędzenie popołudnia w galerii zaczyna przypominać zbrojną walkę przeżycie. Są ofiary, przeważnie te nie dość asertywne, żeby całym ciałem rzucić się po upragniony towar. Te zostają stratowane przez klientów bardziej pewnych siebie, wykorzystujący nieuwagę przeciwnika, używając ją do swoich celów. Rzucających się na każdy towar, ale przede wszystkim ten oznaczony dużym i kolorowym napisem Wyprzedaż czy też coraz bardziej powszechnym Sale. Co z tego, że cena połowy z tych artykułów On Sale w rzeczywistości wcale nie różni się od tej początkowej? Bez znaczenia jest też to, że te przecenione rarytasy mogą nie być w guście nas samych czy też naszych najbliższych. Liczy się ilość. Bo przecież idą święta.
Nie ma się co oszukiwać. To my sami napędzamy to świąteczne szaleństwo. Całkowicie zresztą niezależnie od naszych możliwości. Wystarczy odwiedzić sklepowe punkty przyznające kredyty, żeby od razu natknąć się na ogromną kolejkę chętnych do wzięcia świątecznych pożyczek, większość zupełnie nieświadomych faktu, jak duże oprocentowanie ma każda z nich i jak długo przyjdzie ją spłacać. Ale przecież nie wypada nie wręczyć każdemu po kilkanaście prezentów. Nie wypada nie dać chrześniakowi tej upragnionej konsoli na tysiąc czy też tego wymarzonego kursu wnuczce. A przecież zostają jeszcze rodzice, kuzyni, ciocie, wujkowie… Co tam, że mamy jeszcze znacznie większe potrzeby finansowe. Święta są przecież raz w roku. Ilu z nas, wychodząc z centrów handlowych, obładowanych prezentami, planując co jeszcze trzeba dokupić, pamięta jeszcze, jaką ideę miało Boże Narodzenie. I czy naprawdę ten robot kuchenny potrzeby jest naszej mamie. A ilu po prostu bezmyślnie podaje kartę płatniczą w kolejnej kasie?