W najnowszej książce Monika Sawicka daje Czytelnikowi dwie powieści w jednej, dwie mogłoby się wydawać różne historie, ale spięte klamrą, mające wspólny mianownik. Historia kobiety, która straciła syna i zaraz po tej tragedii została zostawiona przez męża, przeplata się tu z opowieścią o miłości rozdartej między dwoma światami i kulturami. Choć z pozoru zupełnie się one z sobą nie łączą, przenikają się na poziomie emocji, o jakich opowiadają.
„Siedem Kolorów Tęczy” to pochwała życia i hołd dla miłości. Powstała z najgłębszego smutku, a opowiada o wielkiej miłości, radości życia, pokonywaniu przeszkód nie do pokonania i szacunku dla każdego podarowanego nam dnia – o swojej najnowszej powieści mówi Monika Sawicka.
Poza tekstem pisarki w książce znajdziemy też prace laureatów konkursu prozatorsko – poetyckiego Fundacji „Vade-Mecum – chodź za mną” im. Sandry Brędowskiej.
O książce:
„Siedem Kolorów Tęczy” to dwie powieści w jednej, dwie mogłoby się wydawać różne historie, ale spięte klamrą, mające wspólny mianownik.
Historia kobiety, która straciła syna i zaraz po tej tragedii została zostawiona przez męża, przeplata się tu z opowieścią o miłości rozdartej między dwoma światami i kulturami.
Helena, próbująca na nowo ułożyć sobie życie po doświadczeniach, jakie zesłał jej los jest symbolem niesamowitej siły, determinacji i wiary. „To myśli kreują rzeczywistość” – te słowa, prowadzą ją przez dalsze życie i pozwalają każdego kolejnego ranka wstać z łóżka i z uśmiechem ruszyć w nowy dzień.
Druga odsłona książki to opowieść o kobiecie walczącej o miłość niemal niemożliwą do zrealizowania, która zdarzyła się na granicy zupełnie różnych światów, kultur i obcych religii. Ale właśnie książka przekonuje, że niemożliwe nie istnieje…
Obie historie udowadniają, że nikt nie może człowiekowi pomóc tak, jak jest w stanie zrobić to on sam – mocą swojego pozytywnego myślenia. A życie doświadczając, daje okazję do dalszego rozwoju i kroku na przód.
Fragment książki
Kilka lat temu wydarzyło się w moim życiu coś, co w konsekwencji upewniło mnie, że nie jestem z żelaza, lecz z porcelany. Cały mój świat zatrzymał się i zamilkł. Życie straciło zapach, kolor i smak. Nawet, jeśli zamkniesz oczy, świat nie zniknie, więc lepiej mieć je szeroko otwarte, by móc sobie uświadomić, czego chcemy. Z zamkniętymi oczami nie osiągniemy zamierzonego celu. Od kilkunastu dni świat znów powoli ruszył, a ja z nim. Nie wiem, czy zdołam dotrzymać kroku jemu i samej sobie, ale spróbuję, bo znowu odzyskałam bezmierną wolę życia, uświadomiwszy sobie, że tylko ja mogę nadać mu sens. Uniosłam się lekko na łokciach, wspięłam na palce i zaczęłam wychodzić z dna mojej rozpaczy. Rozliczyłam się z przeszłością, choć wiem, że ona i tak nie zniknie. I może chcieć także zostać moją teraźniejszością lub przyszłością. Ale dziś już wiem, że strach przed cierpieniem jest gorszy od samego cierpienia. Najbardziej cierpimy, gdy nie potrafimy podjąć żadnej decyzji. I że będzie, co ma być. Życie jest zbyt krótkie i zbyt piękne, by je zmarnować. Chcę żyć według życiorysu, który chciałabym dla siebie napisać. Pragnę być zwariowana i przeżyć swoje życie tak, jak mnie się podoba, a nie tak jak się podoba innym.
„(…) Spoglądam na Mirabelle, leży cicha, uśmiechnięta. Mam nadzieję, że ci się to spodoba, Mirabelle. Myślę, że miną całe lata, zanim ktoś przyjdzie tu, by cię odnaleźć. Jesteś blisko domu i tych, których kochasz. Chciałbym zostać tutaj z tobą, ale muszę już iść (…). Nigdy cię nie zapomnę, ukochana. Żegnaj, Mirabelle, żegnaj. Wiesz, jak bardzo cię kocham (…). Myślę o Mirabelle, która tam została. Wydaje mi się, że dostrzegam delikatny blask świec. (…) Och, Mirabelle, tak bardzo za tobą tęsknię. W swojej ślepocie nauczyłaś mnie widzieć (…).”
Po raz ósmy czytałam Spóźnionych kochanków i po raz ósmy płakałam jak dziecko. Najpierw łkałam bezgłośnie bojąc się, że ktoś mnie usłyszy, a najbardziej, że ja sama. Po chwili płakałam w głos, a łzy zalewały mi policzki. Płacz oczyszcza. Choć czasem mam wrażenie, że sprowokowany przez nas samych jest pewną formą autodestrukcji.
Czyli stoi to w sprzeczności z teorią oczyszczania, bo ta kojarzy się pozytywnie. Czy autodestrukcja może być dobra? Może. Jeśli jest je-dynie metaforą i pozwala narodzić się nowemu. Pełne zniszczenie, a zaraz potem narodziny. Koniec zawsze oznacza początek. A ja już od dawna nie stałam w deszczu ani śniegu z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, z zamkniętymi oczami, ale widząca wszystko i jeszcze więcej i nie czułam się cząstką tego świata. Bo ten świat już przestał być mój. Był bezpański, niczyj, nie umiał lub nie chciał mnie pokochać, być może, dlatego, że ja nie umiałam pokochać jego. Nie tak dawno wydawało mi się, że trzymam świat w dłoni. Że mogę wszystko. A teraz? Całkowity brak symbiozy tak niezbędnej dla zachowania równowagi. To już nie był mój świat i ja nie byłam jego. Aż do tamtego popołudnia. Nie wiedziałam, że otwierając email, otwieram drzwi. Chwilę wcześniej nawet ich nie widziałam.
Email brzmiał tak:
Spróbuję usunąć choć parę kamieni z Twojej ścieżki, tak jak ci, od których się uczyłem, usuwali je z mojej. Mimo, że podobno całą wiedzę wszechświata mamy w sobie i wędrując przez życie jedynie przypominamy sobie wszystko, zawsze będziemy szukać mistrzów, którzy pokażą nam drogę. Dla mnie najważniejszym nauczycielem jest po prostu drugi człowiek, bo kontakt z inną osobą jest największą inspiracją. Warto przejrzeć się w lustrze zachowań kogoś, kto staje obok nas. To, co w nim razi, to nasze ukryte lęki, nasze własne wady. To, co zachwyca, to nasze wewnętrzne światło odbite w jego duszy. Warto posłuchać, co ma nam do powiedzenia. Krytyka uczy, akceptacja wzmacnia poczucie własnej wartości, a relacje z osobistych doświadczeń innego człowieka pokazują ogromną różnorodność życiowych ścieżek, pomagając jednocześnie określić poziom naszej empatii. Dlatego tak bardzo cenię sobie spotkania z drugą osobą, a mój dom jest zawsze otwarty. Można do mnie zapukać niemal o każdej porze dnia i nocy, bo każdy gość przynosi ze sobą nowe doświadczenie, każdy gość w jednej chwili może stać się moim nauczycielem, dzięki któremu odkryję coś zupełnie nowego. Jestem świadomy, że moje myśli wpływają na rzeczywistość, więc biorę odpowiedzialność za wszystko, co mnie spotyka, biorąc odpowiedzialność za swoje myślenie. Trudno jest przyciągnąć szczęście, jeśli uważa się siebie za kogoś gorszego, kto na nic dobrego nie zasługuje. Warto, zatem i dlatego mieć pozytywny stosunek do własnej osoby. Poza tym, kiedy kocha się siebie, wszystko robi się z miłością. Człowiek rozwija się, promieniuje miłością, przyciąga więcej pozytywnej energii.
Niedługo opublikujemy kolejny fragment książki!!!
"Siedem Kolorów Tęczy", Monika Sawicka, Wydawca: Wydawnictwo Literackie Magia Słów, Premiera: 15 maja 2009