Między życiem, a błękitem ... - odcinek XII

W całym domu w Konstancinie unosiła się woń wigilijnych potraw wymieszana z zapachem choinek, z których większa stała w głównym holu na honorowym miejscu, druga zaś nieco mniejszych już, nie tak okazałych rozmiarów, ustawiona została w jadalni wprost przed wyjściem na taras.
/ 12.04.2010 02:08
W całym domu w Konstancinie unosiła się woń wigilijnych potraw wymieszana z zapachem choinek, z których większa stała w głównym holu na honorowym miejscu, druga zaś nieco mniejszych już, nie tak okazałych rozmiarów, ustawiona została w jadalni wprost przed wyjściem na taras.

Obie choinki mieniły się od kolorowych ozdób, anielskich włosów i bombek upstrzonych bałwankami. Niektóre z nich pamiętały całe pokolenia wcześniejszych wychowanków. Najbardziej oryginalne i przyciągające uwagę były te zrobione własnoręcznie przez mieszkańców „Cichego Domu.”

Między życiem, a błękitem ... - odcinek XII

Iga stała w jadalni i spoglądała na dzieci skupione dookoła zielonego drzewka. Cały czas coś szeptały między sobą, chichotały; maluchy przepychały się kto ma stać bliżej choinki i zaglądały co chwilę pod stojak czy przypadkiem nie pojawiły się jakieś gwiazdkowe prezenty. Staś wyglądał jak mały Anglik w białej koszuli i ze staromodną aksamitką zawiązaną na kokardę pod szyją, która z pewnością była pomysłem Laury; mała Ela w kraciastej sukience z koronkowym kołnierzem z uwagą poprawiała drobne stare korale, które sprezentowała jej Pani Jadzia – kucharka, Antek w przykrótkich odrobinę spodniach z wielkimi sztruksowymi łatami na kolanach, starannie przyszytymi ręką Pani Marii… Starszyzna mieszkańców wcale nie prezentowała się gorzej od wytwornych maluchów. Nastolatki powymieniały się kreacjami na ten świąteczny wieczór, chłopcy natomiast bardziej zainteresowani byli specjałami stołu, niż własną elegancją i buszowali wzrokiem po półmiskach i salaterkach. Iga uśmiechała się sama do siebie, a od tego świątecznego widoku robiło się jej cieplej na sercu, które w tym roku bombardowane było życiowymi rewelacjami. Wiele wydarzeń, wiele nowych informacji docierających do niej po latach jak duchy przeszłości, wiele emocji… Teraz chciała zaznać stanu określanego zwykle „spokojem ducha” albo „świętym spokojem.” Z drugiej strony nie przyznając się sama przed sobą tęskniła za miłością i zwyczajnym ludzkim szczęściem, takim szczęściem dzielonym z ukochanym człowiekiem, z gromadką dzieci, razem we własnym „ciepłym domu.” Przypomniała sobie święta w domu na Szarej. Z ulicą Szarą wiązały się jej najbardziej kolorowe życiowe wspomnienia. Całym punktem odniesienia do wszystkich życiowych sytuacji była właśnie ta stara poniemiecka kamienica, jej mieszkańcy, mama, Agata, wszystko, co się tam działo…

Kiedy do jadalni weszła w końcu ciocia Laura wszystkie dzieciaki pozajmowały swoje miejsca przy stole, wiercąc się przy tym okrutnie. Iga wcale im się nie dziwiła – sama nie mogła się już doczekać kiedy zasiądą do wigilijnej wieczerzy. Jeszcze do niedawna inaczej wyobrażała sobie tę dzisiejszą wigilię. Człowiek, z którym miała dzielić się białym opłatkiem zniknął z jej życia gwałtownie i na zawsze. Przy okazji był też ktoś kto pojawił się w jej życiu w tym samym momencie, można by rzec równie gwałtownie, a nawet dość boleśnie, nokautując jej auto i nogę…, ale ten ktoś o kim myślała ostatnio coraz częściej, a którego nie widziała już od dawna, na pewno zasiadał teraz do wigilijnego stołu ze swoją ukochaną, ze swoją rodziną… może jeszcze z kimś? Drogowy pirat od dłuższego czasu nie pojawiał się już u jej drzwi ze świeżymi kwiatami. Widać, uspokoił już swoje wypadkowe wyrzuty sumienia i żyje swoim życiem. Iga nie oczekiwała zresztą, że będzie ją tak w nieskończoność przepraszał i obsypywał tulipanami, ale mimo wszystko było jej smutno. Często myślała o tych szaro-błękitnych oczach, w których chyba mogłaby się przecież … zakochać? Emanował z nich jakiś tajemniczy spokój, ciepło, nawet trochę takie jak od cioci Laury… Szkoda, może gdyby mieli szansę poznać się bliżej, kto wie? Może też pokochałby jej oczy? Tak jak ona… Nie, nie, nie, nic z tych rzeczy! Chyba zaczynała wpadać w jakąś paranoiczną potrzebę zakochania się i wmawiania sobie uczuć, których wcale nie ma.

- Oj, staruszko – wyszeptała sama do siebie i pokiwała przecząco głową, jakby sama chciała się zganić za jakieś bzdury rojące się w jej rudawej głowie.

- Kochani! Bardzo mi na tym zależy abyśmy jeszcze chwilę poczekali na naszego ostatniego gościa.- powiedziała ciocia Laura donośnym i trochę jakby przejętym dziś głosem po czym wymaszerowała zdecydowanym krokiem udając się w kierunku kuchni. Pewnie chciała dopilnować ciepłych specjałów przeznaczonych na dzisiejszy wieczór przygotowanych przez kulinarnie mega utalentowaną Panią Jadzię, która była niekwestionowaną od lat królową konstancińskiej kuchni.

Piegowaty Marek obsługiwał grający gdzieś w tle patefon, chociaż zawsze upominał Igę, że nie mówi się „patefon” tylko zestaw HiFi. No cóż, jeśli chodzi o nowinki techniczne, to wyłączając jej własnego laptopa i drukarkę, Iga nie była na bieżąco, ani jeśli chodzi o znajomość zaawansowanych technologii, ani nomenklatury informatycznej. Tak więc odtwarzacz CD był dla niej zwykłym patefonem – grunt, że grało i mogła się delektować dźwiękami kolęd. Tak więc, krnąbrny, ale w gruncie rzeczy bardzo sympatyczny Mareczek oddawał się swoim muzycznym popisom odtwarzając najpiękniejsze kolędy i pastorałki, a Iga czuła, że coraz bardziej wchodzi w świąteczny nastrój.

Po chwili oczekiwania, rozmyślań o wszystkim i o niczym do jadalni na powrót weszła ciotka Laura prowadząc dość długo oczekiwanego gościa. Nikt w tej sali nie zdawał sobie nawet sprawy z tego – jak bardzo oczekiwanego, aczkolwiek absolutnie niespodziewanego jak dla niej. Iga oniemiała z lekka, widząc jak do pokoju przy boku jej własnej ciotki wkracza z nieco onieśmielonym od spojrzeń dzieciaków wyrazem twarzy Jakub – jej „cudowny” oprawca, o oczach, których nie mogła zapomnieć. Nie wiedziała co ma pomyśleć. Skąd on się tutaj wziął? Lub raczej skąd go wytrzasnęła ciocia Laura? A może czegoś się ostatnio domyśliła? Zawsze potrafiła przejrzeć jej myśli. Ale żeby aż tak dokładnie? Ale co tam, w końcu jest Wigilia i wszystko może się zdarzyć. Iga czekała na rozwój wydarzeń i wyjaśnienie sprawy cudownego objawienia się Jakuba vel pirata drogowego w „jej własnej opowieści wigilijnej.”

- Kochani przedstawiam Wam dawnego mieszkańca naszego domu. Pan Jakub Muller- Krasnowski. Jakubie – tu ciotka zwróciła się do gościa – będziesz dzisiaj naszym gościem i mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz tej wigilii spędzonej po latach znów w murach „Ciepłego domu.”

Dalej Iga nie wiele pamięta z tego co się działo przy stole. Dopiero po kolacji, po rozpakowaniu niezmierzonej ilości prezentów przywiezionych jak się potem okazało przez Jakuba, ciotka Laura zarządziła chóralne odśpiewanie kilku kolęd przy choince. Iga zdezorientowana całą sytuacją i nieprzewidywanymi zbiegami okoliczności nie podeszła do choinki, ale wstała i przystanęła nieco z dala lekko oparłszy się o ścianę, jakby mając nadzieję, że chłód bijący od niej pomoże jej ochłonąć.

„Jakaś światłość nad Betlejem się rozchodzi,
w środku nocy przerażony świat się budzi.
Dzisiaj Chrystus tutaj właśnie się narodził,
Przyszedł do nas bo chce zbawić wszystkich ludzi…”

Jej ulubiona pastorałka dzwoniła głosami małych kolędników, kiedy z tyłu poczuła, że ktoś się zbliżył. Odwróciła się, a przed nią stał Kuba.
– Jakub Muller – Krasnowski – Pan Kubuś – Pirat drogowy… i tak dalej. - Czy możemy porozmawiać? – zapytał z nieśmiałym uśmiechem, chociaż w oczach odbijała mu się nieskrywana radość i jakieś onieśmielenie jednocześnie.

Iga bez słowa skinęła porozumiewawczo głową i po cichu, na palcach, nie chcąc zakłócać wspólnych śpiewów kolędniczych, wycofała się w stronę holu. Z szumem w głowie i totalnym mętlikiem swych myśli sięgnęła po płaszcz i wyszła przed dom. Jakub szedł tuż za nią owijając szyję ciepłym długim szalem. Iga zatrzymała się dopiero nieopodal ogromnej starej lipy, która pod pierzyną białego puchu kryła jeszcze ślady wydanych latem małych kulistych owoców, z których nie wszystkie opadły jesienią i pozostały na gałązkach jakby kurczowo trzymały się życia po tym jak zapomniały spaść na ziemię.

Iga stała wpatrzona gdzieś w dal, gdzie pomiędzy ośnieżonymi gałązkami przenikały migocące światła sąsiednich domów. Bała się odwrócić… Bała się przyznać sama przed sobą co czuje, nie mówiąc już o tym, żeby odkryć stan swoich uczuć przed człowiekiem, którego pokochała jakby sama nie zdając sobie z tego sprawy przez długi czas. Ostatnio coraz bardziej docierała do niej jakaś prawda o jej życiu i o niej samej.

Dzisiaj kiedy stała tam w jadalni, kiedy patrzyła na krzątaninę ciotki, na przejęte buzie dzieciaków, migocące drzewko, poczuła, że jest tam tylko gościem. Co prawda miłym, ale tylko gościem. To nie były jej święta. Nie miała z kim ubierać własnej choinki, nie miała dla kogo chować pod nią prezentów, nie miała nikogo tylko dla siebie… Zdała sobie wtedy sprawę, że od kilku miesięcy udawała sama przed sobą, że nikogo nie potrzebuje, że za nikim nie tęskni – …tęskniła! Tęskniła za tymi szaro-niebieskimi oczami, za tym by patrzyły na nią z podziwem i miłością; za ciepłym spokojnym głosem, który zapewniałby ją o gorącym uczuciu i o oddaniu; tęskniła za czułym ramieniem, które obejmowałoby ją co dzień, a w jego lekkim uścisku przypominałaby sobie, że jest kochana i bezpieczna… Tęskniła za nim – za Kubą.

- Wtedy, kiedy odwiedziłeś mnie po raz pierwszy w szpitalu tuż po wypadku, czy wiedziałeś, że jestem siostrzenicą ciotki Laury? – zapytała stojąc nadal odwrócona plecami, lekko dygocąc z zimna i nerwów.
- Nie, wtedy jeszcze nie. Dowiedziałem się o tym jak odwiedziłem cię po raz ostatni w twoim mieszkaniu. Dlatego przestałem się pojawiać… Pani Laura nosi w portfelu twoje zdjęcie. Kiedyś byliśmy razem w banku, gdzie regulowaliśmy opłaty za rachunki „Ciepłego Domu, ” twoja fotografia wysunęła się lekko z portfela. Zapytałem o nie Panią Laurę i wtedy dowiedziałem kim dla niej jesteś. A przestałem cię odwiedzać, bo trochę się wystraszyłem.
- Czego się wystraszyłeś? – zapytała cicho Iga i odwróciła się w kierunku Kuby. Patrzyła prosto w jego oczy jakby chcąc zgłębić jego myśli zanim zostaną wypowiedziane.
- Ciotki Laury? Tego, że będzie miała żal do ciebie o ten wypadek, o moją pokaleczoną nogę?
- Nie. Przestraszyłem się… siebie.- wyjąkał z trudem Kuba, spuścił głowę i wpatrywał się z uporem w pokryty śniegiem trawnik. Stał tak chwilę ze spuszczoną głową jak skazaniec przed egzekucją, po czym przysiadł na stojącej tuż obok ławce zamiatając połami płaszcza biały puch. Nadal nie patrząc na Igę ciągnął dalej - Iga ja poczułem, że … że mógłbym się w tobie zakochać. Przepraszam. Przepraszam to głupie, co tu wygaduję, ale …tak było. Pewnie masz mnie za ostatniego gbura. Przez moją wariacką jazdę tamtego dnia, przez mój głupi pośpiech zabrałem ci prawie rok normalnego życia, pokrzyżowałem ci pewnie wiele planów, a potem zamiast próbować ci to jakoś wynagrodzić to nagle po kilku marnych bukiecikach kwiatów upłynniłem się i myślałaś pewnie, że poczułem się już rozgrzeszony z win i zapomniałem… Przepraszam, ja po prostu musiałem przestać cię wtedy widywać. Inaczej…
- I co pomogło?- Iga przysiadła na ławce obok Kuby i spojrzała na niego pytająco.
- Nie… - wyszeptał cicho pod nosem, podniósł lekko głową i kątem oka zerkał na siedzącą obok niego Igę, która niecierpliwie oczekiwała na tę odpowiedź. Odetchnęła z ulgą. A więc nie jest tak jak myślała, więc jest światełko w tunelu!
- Drogi panie Jakubie! – na twarzy Igi zarysował się trochę jakby skrywany lekki uśmiech – Czy długo zamierza pan jeszcze marnować nasz czas i naszą wspólną szansę? – Iga powiedziała to nieco drżącym i niepewnym głosem, przeczuwając, że jej życie zmierza we właściwym kierunku, wprost w ramiona człowieka, którego oczy przyprawiały ją o szybsze bicie serca. Po tych słowach Jakub spojrzał na nią nieśmiało, nie dowierzając temu co usłyszał objął ją lekko ramieniem i przytulił.

- Czy to znaczy, że …?
- …że ja też się tego przestraszyłam, ale teraz wiem, że nie możemy tego stracić.- Iga policzkami mokrymi od łez wtuliła się w płaszcz Jakuba, który nie wierząc w to, co się dzieje stał oszołomiony i przygarniał ją coraz mocniej do siebie, jakby bał się, że wymknie mu się z ramion i już nigdy jej nie odnajdzie. Stali tak jeszcze dość długo w tym czułym uścisku, aż Iga odchyliła się nieco, spojrzała Kubie prosto w oczy jakby dla potwierdzenia tego, co się działo. Ten, spojrzał na nią z nieskrywanym już dłużej uczuciem, przeciągnął delikatnie dłonią po jej kręconych brązowo-rdzawych włosach wywijających się niesfornie aż na policzki i wpatrując się uważnie w jej ciemne oczy wyszeptał cicho:
- Igo o sarnich oczach, pozwól mi cię kochać…

Iga czuła jakby cofnęła się w czasie, do życia na Szarej. Znów w życiu poczuła się tak kochana, wolna i bezpieczna jak dawniej.

-Kochaj mnie, kochaj…

Magdalena Ryglicka

Redakcja poleca

REKLAMA