Między życiem, a błękitem ... - odcinek XI

Od rana Iga zabrała się do porządkowania starych szpargałów, które wysypywały się przy każdym uchyleniu drzwi pawlacza w przedpokojowej wnęce. Z mocnym postanowieniem przeprowadzenia ostrej selekcji przechowywanych skarbów Iga opróżniła szafki i przystąpiła do oględzin.
/ 12.04.2010 02:08
Od rana Iga zabrała się do porządkowania starych szpargałów, które wysypywały się przy każdym uchyleniu drzwi pawlacza w przedpokojowej wnęce. Z mocnym postanowieniem przeprowadzenia ostrej selekcji przechowywanych skarbów Iga opróżniła szafki i przystąpiła do oględzin.

Stare książki, notatki jeszcze z czasów studiów, znalazło się też kilka zeszytów z liceum, dokumenty, gwarancje na sprzęty domowe, które często już dawno nie funkcjonowały albo zostały przez nią wyrzucone… Świeżo zaparzona kawa o mocnym aromacie, parowała z kubka stojąc na małym podręcznym stoliku, niedbale rozrzucone papierzyska wyglądały jakby nie zostały wyjęte ze schowka, ale jakby wysypały się z niego po tym jak drzwiczki nie wytrzymały ich naporu. Iga ze spokojem brała do ręki każdy zwój, każdą teczkę, czy nawet najmniejszy skrawek pożółkłego już w większości przypadków papieru i chętnie oddawała się ich wnikliwej lekturze.

Między życiem, a błękitem ... - odcinek XI

Odkopując się w niezbyt zawrotnym tempie z porozrzucanych papierów czuła się trochę jakby była w środku archiwum swojego życia. Szkolne świadectwa, wakacyjne listy od Agaty, pocztówki …

Po dwóch godzinach badania zgromadzonego życiowego materiału, Iga wzięła duży łyk zimnej już kawy, odetchnęła i rozejrzała się po pokoju, który powoli zaczynał wyłaniać się z fal biało żółtawych dokumentów. Nagle jej wzrok powędrował na szarą wiązaną teczkę, która nosiła ślady długoletniej już wysługi. Tę teczkę Iga znalazła po śmierci mamy w małym nakastliku, stojącym przy jej łóżku w ich dawnym mieszkaniu przy Szarej. Nigdy nie zaglądała do tych szpargałów po mamie, ale chyba nadszedł czas by się temu przyjrzeć i pozbyć niepotrzebnych papierków. Iga podniosła teczkę, kiedy odchyliła się jedna z wewnętrznych jej zakładek , która widocznie była mocno wyeksploatowana i na nogi Igi posypał się deszcz starych kopert w różnych kolorach z pięknymi kolorowymi znaczkami.

Iga schyliła się by je pozbierać, a podnosząc je jeden po drugim zauważyła, że każdy list jest opatrzony okrągłą dużą pieczęcią pocztową z miejsca nadania „MILANO – ITALIA.” W jednej chwili doznała znajomego uczucia gorącej kuli przesuwającej się od krtani w kierunku żołądka, oblewającego zimnego potu i lekkiego zawrotu głowy. Opadła na fotel trzymając w garści wachlarz pozbieranych listów, z miną jakby tona kamieni spadła na jej drobne ciało i nie pozwalała jej dać żadnych oznak życia, jakby zawalił się jej świat, który i tak ostatnio dość mocno się zachwiał w swoich podstawach.

Dzięki tej pieczęci mogła oczywiście się domyślać kto był nadawcą odnalezionych przykładów sztuki epistolarnej w relacji polsko-włoskiej. Przez krótką chwilę myślała aby wyrzucić te listy bez odczytania ich treści, jednak po chwili namysłu stwierdziła, że mama co prawda nigdy jej ich nie pokazała, ale też nigdy ich nie wyrzuciła. Może więc zakładała, że kiedyś Iga będzie gotowa aby je przeczytać i przyjąć ich treść, może nawet zrozumieć?

Porzuciła oczywiście dalszą część porządkowania pawlacza i poświęciła resztę dnia bardziej na porządkowanie swego życia, a raczej swojej przeszłości. Z każdym kolejnym przeczytanym starym listem czuła jakby poznawała dziś po trzydziestu pięciu latach swojego ojca. Każdy list był podobny do poprzedniego, każdy z nich był przeprosinami za to, co się stało z ich rodziną, ale równocześnie każdy z tych listów był kolejnym odcinkiem „serialu o jego życiu,” o tym co się z nim działo przez te lata. Może nie były to obszerne fragmenty życiorysu ojca, ale układało się to w pewną całość.

Pierwszy list był opatrzony datą 10 lipca 1974r. – datą jej urodzin. Z tego pierwszego listu dowiedziała się, że babcia kilka godzin po jej narodzinach powiadomiła go telegramem o tym, że mała Iga przyszła na świat. Generalnie im bardziej Iga brnęła w tę lekturę tym bardziej rosło w niej przekonanie o racji matki, o słuszności tego, że podjęła decyzją aby nie pokazywać wcześniej Idze tej całej korespondencji, chociaż Iga miała ochotę określić to mianem „zbędnej makulatury.” Może to trochę niegrzeczne, ale czy nie miała prawa tak tego odbierać. Kim jest facet, który opuszcza żonę oczekującą ich wspólnego dziecka, wyjeżdża aby rozpocząć inne lepsze życie w dalekim kraju z daleka od ówczesnej ponoć szarej i trudnej polskiej rzeczywistości? Kim jest człowiek, który po tym wszystkim ma odwagę, jeśli nie tupet, przesłać jej list z gratulacjami i życzeniami pomyślności dla matki i maleństwa z koślawo dopisanym „przepraszam za wszystko” na końcu listu?

W kolejnych listach ten włoski papa z polskimi korzeniami rozpisywał się przez lata o swoich sukcesach, jakby chciał aby nigdy nie widziana przez niego polska córka śledziła jego zawodowe ścieżki i mogła być z niego dumna. Tylko po co? Kim on chciał być dla niej? Na co liczył opisując jej swoje życie jak w pamiętniku? Korespondencyjny tatuś? Czy o to mu chodziło? A może wydawało mu się, że jak będzie przesyłał listy ze słonecznej Italii, to wyrzuty sumienia ulegną zmniejszeniu bądź całkowitemu zanikowi? Nic z tych rzeczy. Iga miała nadzieję, że gryzą go do tej pory. Jednak nie był to koniec zagadek, ostatni list adresowany był innym charakterem pisma i zawierał tylko kilka zdań, w dodatku skreślonych po włosku. Iga po chwili zastanowienia, złapała za telefon. Ewa jej sąsiadka studiuje italianistykę, właśnie zaczyna sesję, więc na pewno siedzi w domu nad książkami. Szczęśliwym trafem okazało się, że tak jak Iga przypuszczała, Ewa siedziała w domu i wkuwała gramatykę opisową. Przedmiot szczególnie „ukochany” przez wszystkich studentów filologii, niezależnie od jej odmiany. Ewa obiecała przesłać mailem tłumaczenie listu w ciągu kilkunastu minut. Bardzo lubiła Igę, ta pomagała jej kiedy Ewa miała kłopoty z lektoratem z angielskiego. Wykorzystywała więc każdą okazję by się jej odwdzięczyć.

Iga z tych mniej więcej trzydziestu listów dowiedziała się, że Igor M. zwany jej ojcem założył włoską rodzinę, choć nie ożenił się z kobietą z którą żył, bo nigdy nie doszło do sprawy rozwodowej z mamą Igi. Był szczęśliwym posiadaczem domu na lombardzkiej prowincji, pod Mediolanem. Dom ten przez lata udało mu się zapełnić trójką dzieci. Spełniał się zawodowo i rodzinnie, niestety tylko na włoskiej ziemi, bo na polską cześć swego istnienia przeznaczał tylko te zdawkowe listy, którymi nie pozwalał mamie zapomnieć o nim. To okrutne co robił. Iga próbowała sobie wyobrazić co musiała czuć mama w związku z każdym listem przynoszonym przez listonosza, czy wyjmowanym ze skrzynki. To był przyznaje dość wyrafinowany sposób dręczenia niegdyś bliskiej osoby albo niezbyt dobry przepis na samouniewinnienie.

Iga tak się zamyśliła, że dźwięk z laptopa oznajmiający nadejście wiadomości lekko ja przestraszył. To była wiadomość od Ewy z tłumaczeniem. Iga chyba z lekkim niepokojem kliknęła na ikonkę o nazwie „tłumaczenie listu .” Na ekranie komputera widniało kilka zdań. Co miały przynieść Idze te zdania?

Iga wzięła głęboki oddech i spojrzała na ekran żeby odczytać treść tłumaczenia ostatniego listu, pisanego inną ręką niż wcześniejsze.

„San Donato Milanese, 27 maja 1985r.
Droga Pani, Pisze do Pani aby przekazać Pani wiadomość, że tydzień temu zmarł Igor Malicki. Wiem, że była Pani jego żoną. Po jego śmierci znalazłam w jego rzeczach adres, więc pomyślałam, że powinna Pani wiedzieć. Z wyrazami szacunku G. A.”

Kim mogła być G.A., która uznała za stosowne powiadomić mamę o jego śmierci, ale nie napisała przy tym w jaki sposób zakończył swój żywot? A może nie ma to żadnego znaczenia ja to się stało i kim była tajemnicza G.A.? Chociaż to też w zasadzie nie było dla Igi teraz ważne… poza tym, że dołożyła tymi listami kolejny element do układanki swojego życia.

Życie zaczynało jej się coraz mocniej kojarzyć z układanką typu puzzle, gdzie trzeba zebrać i dopasować elementy, które nie zawsze pojawiają się w naszych dłoniach we właściwej kolejności, poza tym cały czas drzemie w nas jakiś strach, że może coś zgubiliśmy po drodze i może nam zabraknąć jakiegoś drobnego elementu…

Magdalena Ryglicka

Redakcja poleca

REKLAMA